BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Od razu zaznaczę, że Kubę Wojewódzkiego lubię, a nawet szanuję. Jest wyrazistą postacią na tle podlizujących się światu i mediom zachowawczych celebrytów, jest showmanem, który potrafi użyć ciętej riposty w taki sposób, że rozmówca nie może się obrazić, choć powinien.
Połączenie sarkastycznego poczucia humoru, inteligencji i najczystszej złośliwości z postawą klowna, który rzekomo nawet nie wie, że komuś dowalił, czyni z niego nadwornego stańczyka polskich mediów. Wojewódzki jest świetnym obserwatorem rzeczywistości i ripostuje wszystko w punkt. Czy to jednak wystarczy, by pisać książki? „Kuba Wojewódzki. Nieautoryzowana autobiografia” jest dowodem na to, że sam dowcip to za mało.
Wydawnictwo Wielka Litera po sukcesie kasowym „A ja żem jej powiedziała” Kasi Nosowskiej chyba chciało pogalopować na sprawdzonym koniu. Znane z show-biznesu nazwisko, znana „gęba” z nieznanym życiem prywatnym i mnóstwem domysłów medialnych, postać kontrowersyjna i kultowa zarazem to gotowy przepis na dużo pieniążków. Nie wiem, jak sprzedaje się autobiografia Wojewódzkiego, ale ja, pomimo ogromnej sympatii do autora, żałuję wydanych pieniędzy.
Jest w tym „dziele” wiele rzeczy nie do zniesienia, najciężej strawna jest poza, którą przyjmuje autor, że niby wcale nie chce pisać o sobie, że nie rości sobie pretensji do bycia pisarzem, że tak w ogóle to jest bardzo skromny i wie, gdzie są jego deficyty literackie, ale właściwie to był tak bardzo namawiany przez wszystkich, że to inni chcieli, by pisał, więc musiał. No nie chciał tego obciachu pisania o sobie, ale inni go zmusili, bo to inni mu powiedzieli, że jest taki fantastyczny.
Wojewódzki chętnie podpiera się nazwiskami znanych osób, które mu powiedziały: „Ej, chłopie, dowcipny jesteś, weź, napisz książkę”. On sam wielokrotnie krytykował innych celebrytów, wydających swoje autobiografie, więc teraz jakoś musiał wybrnąć, skoro sam stanął z nimi w szeregach. Wyszło nieautentycznie, tym bardziej, że książka obnażyła braki Wojewódzkiego w warsztacie literackim. Pełno tu dygresyjek, dowcipów i anegdot, brak pomysłu na poprowadzenie czytelnika przez jakąś historię.
Wojewódzki rozpisuje się o wszystkim, lecz całościowo jest TO o niczym. Efekciarskie teksty, sprawdzające się na ekranie telewizora jak pojedyncze strzały, niestety nie bronią się na kolejnych kartach książki, bo literatury nie buduje się pojedynczymi strzałami, nawet w dużej liczbie. Ciągłe cytowanie gości swojego programu nie daje nam wiedzy o autorze, jest tarczą, osłaniającą go przed czytelnikiem. „To nie ja tak o sobie myślę, to oni uważają, że jestem taki fantastyczny”. Autobiografia Wojewódzkiego to książkowa wersja jego programu telewizyjnego.
Na dziesięć zdań dziewięć to cytaty dobrane tak, by potwierdzały tezę, którą autor próbuje przeforsować. Urszula Dudziak, której dwie autobiografie opisywałam Państwu, literatką nie jest i tego nie ukrywa, ale bijąca z jej wspomnień szczerość powoduje, że nikt nie oczekuje od niej wariacji na temat Prousta czy Jelinek. Wojewódzki w swych wypocinach ani nie jest literatem, choć bardzo by chciał za takiego uchodzić, ani nie dał nam nic z siebie jako człowieka.
Zabrakło mu odwagi na napisanie czegoś szczerze, na zdarcie koszuli i pokazanie „taki jestem”. Epatowanie pozą i efekciarskim zadufaniem jest mocno narcystyczne i niestety obraża czytelnika. Wydaje się, że autor uważa czytelnika za głupca, który nie zauważy, iż tu mamy talon na balon. Ktoś napisał w Internecie, że czytając, miał „ciarki wstydu”. Nie mogłabym lepiej tego ująć.
Magdalena Marszałkowska