KINO OKO
Prowincja i zamknięte społeczności nie przestają być inspiracją dla polskich twórców. Małgorzata Szumowska w swoim ostatnim filmie umieszcza akcję gdzieś, gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie jest to jednak obraz ilustrujący polską wieś, choć przez wielu został niestety tak odebrany.
Film „Twarz”, bo o nim mowa, zebrał wspaniałe recenzje i nagrody w Europie, a w ojczyźnie uznany został za antypolski. Z jednej strony nagroda Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale, z drugiej wiadro pomyj na rodzimym podwórku. O co poszło?
Film opowiada historię Jacka (Mateusz Kościukiewicz), outsidera, długowłosego fana heavy metalu, zakochanego w Dagmarze (Małgorzata Gorol). Jacek jest wrażliwy i niegłupi, ale przez rodzinę traktowany jako nieudacznik – odstaje od niej pod każdym względem, nawet wizualnym.
Chłopak pracuje przy budowie największego na świecie pomnika Jezusa, który ma stanąć w jego rodzinnym miasteczku, a rozmiarami ma przyćmić nawet posąg z Rio. Na budowie Jacek ulega wypadkowi, cudem unika śmierci, a w wyniku obrażeń traci twarz. Lekarze dokonują cudu, przeszczepiając mu nową. Po ciężkiej rehabilitacji wraca w rodzinne strony, gdzie nikt z mieszkańców, znajomych, a nawet rodziny nie chce go zaakceptować. Matka podejrzewa, że nie jest to jej syn, poddaje go nawet egzorcyzmom. Z ludzi wychodzą najgorsze cechy, okrutne instynkty, obudzone przez pojawienie się kogoś, kto jest inny, odmienny.
Gdyby odebrać film dosłownie, jak reportaż, to faktycznie można by się było obrazić na reżyserkę, że pokazuje Polaków jako ludzi bardzo okrutnych i nietolerancyjnych. Odbiór tego filmu w sposób dosłowny jest wielkim błędem. „Twarz” ma bowiem znamiona moralitetu, bajki z morałem, a może nawet przypowieści biblijnej. Motyw obcego, outsidera, który pojawia się w hermetycznej społeczności, to motyw stary jak świat, występujący w mitologii, Starym i Nowym Testamencie, literaturze, filmie i bajkach.
Od Frankensteina, Quasimoda po „Wizytę starszej pani” Dürrenmatta. Szumowska stworzyła wielką metaforyczną przypowieść o odmienności i o tym, jak się jej boimy, ile lęków jest w nas od zarania dziejów w każdej kulturze, na każdym krańcu świata. To nie jest film o Polsce, tylko uniwersalna opowieść o ludzkich słabościach. Mogę się tylko dziwić, dlaczego tak prosta metafora nie została przez wielu zrozumiana.
Wszystkim gorąco polecam ten film, nie tylko ze względu na bardzo dobre kreacje aktorskie i tajemnicze, mroczne zdjęcia (Michał Englert), ale też ze względu na refleksje, które zostają po jego obejrzeniu. I przestańmy w końcu być tacy przewrażliwieni na własnym punkcie; nie wszystko jest krytyką nas samych czy polskości. Spójrzmy czasem na sztukę szerzej i bardziej uniwersalnie.
Magdalena Marszałkowska