Polonia i świętowanie w jedności

 DYPLOMACJA (NIE)CODZIENNA 

„Polonia” to wielkie słowo, bo po łacinie to po prostu ‘Polska’. Ale dla mnie Polonia była od zawsze wspólnotą Polaków żyjących, czasem od kilku pokoleń, a czasem dopiero od paru lat poza ojczyzną, tzn. gdzieś w świecie. Zresztą to nie tylko polska specyfika. Z różnych powodów i w różnych państwach żyją większe lub mniejsze grupy etniczne ludzi, którzy – z własnej woli lub trochę zmuszeni – wybrali życie poza swoją ojczyzną.

Dyplomacja, a raczej służby konsularne, będące jej ważną częścią, mają obowiązek dbać o rodaków na terenie swego działania. Zanim przyjechałem do Bratysławy na 6,5 roku, miałem ogromne szczęście odwiedzić kilkanaście państw w różnych krajach świata. Jako przedstawiciel polskiego ratownictwa górskiego (GOPR) byłem kilkanaście razy w różnych częściach dawnego ZSRR, w wielu górskich krajach Europy, a także w Kanadzie i USA. Spotkania z Polakami na obczyźnie były dla mnie zawsze wielkim przeżyciem i wielu z nich nigdy nie zapomnę, ale o tym opowiem innym razem.

Jeżdżąc po świecie, spotykałem polskich dyplomatów, w tym służby konsularne odpowiedzialne za kontakty z Polonią. Moje doświadczenia z tych kontaktów były raczej dobre, ale wówczas nie przypuszczałem, że jako polski ambasador będę mógł mieć na nie jakikolwiek wpływ. Czy jednak ambasador Rzeczypospolitej powinien wpływać na kontakty z Polonią na terenie państwa swego urzędowania? Różne są zdania na ten temat. Ambasador ma przecież na swoim obszarze działania konsulaty, także honorowe, a w urzędzie ambasady niemal autonomiczne wydziały konsularne.

Polaków, żyjących z dala od ojczystego kraju, zawsze uważałem za jego ważnych przedstawicieli, niekiedy – chciałoby się rzec – mniejszych lub większych ambasadorów Rzeczpospolitej.


Do Bratysławy przybyłem 15 kwietnia 1997 roku, a dwa dni później na ręce śp. prezydenta Michała Kováčazłożyłem listy uwierzytelniające jako Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny RP w RS. Zaledwie 2 tygodnie później w naszej ambasadzie przy ul. Hummelovej 4 w obecności wielu miejscowych polityków, a także licznym udziale naszej, słowackiej Polonii świętowaliśmy rocznicę Konstytucji 3 Maja.

Wówczas spotkałem liczną grupę naszych rodaków, żyjących od wielu lat z różnych powodów na Słowacji – i byłem dumny, bo ich przywiązanie do Polski było dobrze widoczne, także w ich rodzinach – bardzo często słowackich. Od pierwszych dni swego pobytu w Bratysławie miałem ścisły i serdeczny kontakt z zarządem Klubu Polskiego, z „Monitorem Polonijnym”, no i z wieloma wybitnymi Słowakami polskiego pochodzenia, którzy chętnie pojawiali się na spotkaniach w Instytucie Polskim w Bratysławie.

 

Największym polonijnym świętem było jednak zawsze Święto Niepodległości 11 listopada. Obchodziliśmy je w 1998 roku, w 80. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, bardzo uroczyście, tym bardziej że jubileusz ten zbiegł się z 20. rocznicą wyboru i pontyfikatu papieża Jana Pawła II, dziś już świętego, a ponadto właśnie wtedy nastąpił przełom polityczny w dziejach młodej Republiki Słowackiej, która właśnie w listopadzie 1998 roku uznała nasz kraj, Polskę, za swego strategicznego partnera.

Było co świętować i świętowaliśmy aż do Bożego Narodzenia, kiedy z uwagi na remont budynku ambasady, odbył się (myślę, że pierwszy) wieczór kolęd polskich w ówczesnej rezydencji ambasadora przy ul. Gorazdovej. O ile dobrze pamiętam, zmieściło się w tym skromnym domu ok. 80 osób – nie tylko (choć głównie) Polaków, w tym polskich księży, ale też wielu naszych słowackich przyjaciół, którzy chcieli się radować wspólnie z nami.

Dziś muszę tu przypomnieć – choć wielu zapewne pamięta – cudowne Dni Polskie w Koszycach, Żylinie, Nitrze, Martinie czy Bratysławie.

Nasze Święto Niepodległości obchodzone jest 11 listopada, kiedy w kalendarzu kościelnym jest wspomnienie Świętego Marcina, patrona Bratysławskiej katedry. Dzięki temu zbiegowi okoliczności – 11 listopada 1999 roku –w Bratysławie zostało poświęconych 5 nowych dzwonów do katedry św. Marcina, w tym ufundowany przez Warszawę dzwon, któremu nadano imię Jana Pawła II.

Można więc było świętować podwójnie, a nawet potrójnie.  Świętowaliśmy (niedługo potem) nasze wejście w XXI wiek, a dziś mogę tylko z nostalgią powiedzieć, że byliśmy o 18 lat młodsi. To oczywiście dotyczy tylko panów, bo my niestety nie młodniejemy (jak mawiała moja babcia), natomiast pań nie dotyczy, bo one są zawsze młode.

Dziś, kiedy nasze myśli i refleksje ogarniają minionych 100 lat od dnia, kiedy Rzeczpospolita na nowo się narodziła – wszak tylko na mapach Europy i świata, bo w sercach Polaków: naszych dziadków i pradziadków trwała zawsze – sądzę, że trzeba znowu zawołać: Radujmy się i świętujmy!

Radość i świętowanie to ważna część naszej, ludzkiej egzystencji, o wiele przyjemniejsza i zdrowsza niż żal za czasem bezpowrotnie minionym.

A zatem bez zbędnego patosu życzmy sobie nawzajem jedności, bo w niej siła. A jeśli będzie jedność, siła i radosne świętowanie, to następne urodziny, chociaż już przekroczą setkę –  będą dowodem (jak w przypadku pań) tego, że wcale się ta nasza Jubilatka nie starzeje.

Czego Państwu i sobie z całego serca życzę.

Jan Komornicki

MP 11/2018