Myślę, że każdy Czytelnik „Monitora” choć parę razy w życiu spotkał się z Protokołem, np. zysków i strat, a ci bardziej zaangażowani sami protokołowali zebrania, spotkania czy zmagania sportowe.
Ja, mając 16 lat, zostałem sekretarzem Krakowskiego Klubu Jazdy Konnej w Krakowie i pod okiem niezwykle doświadczonego prezesa, byłego rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego (chodzi o prof. Teodora Marchlewskiego), musiałem skrupulatnie protokołować zebrania zarządu, formułować uchwały, a wszystko w stosownej, bezosobowej formie, w czystopisie, przedkładając go do podpisu prezesa i zatwierdzenia przez zarząd na następnym zebraniu. Ta umiejętność, nabyta niemal 60 lat temu, pozostała mi na całe życie.
Ale protokół w dyplomacji to coś zupełnie innego. To zbiór zasad: od poprawnego zachowywania się (np. jak siedzieć i zachować się przy stole w czasie posiłku), przez naukę tego, co wypada, a czego nie wypada mówić i robić, po wypracowywanie stosunków dwustronnych i wielostronnych pomiędzy głowami państw, ministrami, ambasadorami, konsulami itd. Protokół dyplomatyczny to także zbiór przywilejów oraz zasad, co komu przysługuje w czasie wizyt oficjalnych, a co jest dopuszczalne (lub nie) w czasie nieoficjalnych spotkań.
Każdy, kto zaczynał pracować w dyplomacji (tak jest oczywiście i dziś), musiał przeczytać gruby podręcznik i zdać egzamin z protokołu. Stosowne szkolenia dotyczyły też żon lub mężów nowych ambasadorów.
Rzecz jasna znakomita większość zasad protokołu dyplomatycznego opiera się na odpowiednich konwencjach międzynarodowych, a więc wszystkie w miarę cywilizowane kraje mają podobny protokół.
Zwykle, np. w Polsce, za protokół odpowiada dyrektor protokołu dyplomatycznego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, tworzący tzw. protokół państwowy, co oznacza, że wszystkie wizyty (wyjazdy i przyjazdy) na szczeblu głów państw i rządów, ministrów spraw zagranicznych i pozostałych ministrów są uzgadniane i koordynowane przez protokół. W niektórych krajach europejskich są także niewielkie komórki protokolarne, np. w kancelariach prezydentów czy premierów, ale zasada jest jedna – tylko szef delegacji na najwyższym szczeblu państwowym ma prawo zmieniać wcześniejsze ustalenia protokołu. Czy protokół jest potrzebny? Czy jego zasady nie są zbyt staroświeckie?
Proszę sobie wyobrazić tzw. wizyty trudne w krajach o zupełnie innym ustroju lub znajdujących się w częściowej izolacji międzynarodowej. To właśnie protokoły tych państw przygotowują wszystkie szczegóły wizyt, rozmów, porozumień i umów, żeby coś poprawić, a przynajmniej nie popsuć. Dyrektor protokołu dyplomatycznego jest zazwyczaj najważniejszym członkiem delegacji na najwyższym szczeblu państwowym. On pierwszy wchodzi na pokład samolotu prezydenckiego czy papieskiego na lotnisku w Warszawie i zaprasza głównego gościa na ceremonie powitalną.
Bez protokołu na pewnym szczeblu nie byłoby dyplomacji. Ale jest także życie, nieznoszące bezwzględnych ram, które źle lub zbyt sztywno ułożone mogą stanowić różne ograniczenia i utrudnienia. Moje w tej kwestii wspomnienia są dosyć bogate i będę o nich (tzn. o nieprzestrzeganiu protokołu) jeszcze nie raz pisał. W tym numerze wspomnę oficjalną wizytę ówczesnego ministra spraw zagranicznych RP prof. Bronisława Geremka w Bratysławie w okresie, kiedy Słowacja nadrabiała swoje wcześniejsze spóźnienie w drodze do NATO.
Protokół zapewnia ministrowi spraw zagranicznych w czasie oficjalnej wizyty spotkanie z głową państwa. Jeżeli program jest napięty, a zwykle tak jest, na taką wizytę przewiduje się ok. 30 minut. Oficjalne śniadanie i obiad (pisałem o tym wcześniej) wydają na zasadzie wzajemności ministrowie. A co zrobił pewnego razu w takiej sytuacji pan prezydent Rudolf Schuster, który chciał i potrzebował porozmawiać dłużej? Zaprosił mnie, ambasadora RP i zaproponował pominięcie protokolarnej wizyty w zamian za pracovne raňajky(śniadanie robocze) wcześnie rano, bez tłumaczy, w czteroosobowym składzie, ale za to trwające ok. półtorej godziny.
Oczywiście jedną z tych czterech osób był minister spraw zagranicznych RS Eduard Kukan, tak więc propozycja ominięcia protokołu była dla wszystkich korzystna. To jednak nie był koniec łamania protokołu. We trzech, śp. Bronisław Geremek, Eduard Kukan i ja, stawiliśmy się oczywiście punktualnie o 7.55 w pałacu, w salce, gdzie czekał stolik z czterema nakryciami.
Dwie minuty przed ósmą wszedł pan prezydent i po przywitaniu, zgodnie ze słowackim (może bardziej koszyckim) obyczajem, zupełnie nieznanym w protokole, zadał pytanie ministrowi Geremkowi: „Chyba nie odmówi mi Pan na powitanie kieliszka mojej, słynnej drienkovicy?”. Trzeba było wtedy widzieć minę mojego szefa, dyplomaty z krwi i kości.
Dostał propozycję „kielicha” 52-procentowoego alkoholu o godzinie 8.00 rano i to na czczo! Profesor z lekko ściśniętym gardłem, co było słychać w głosie, powiedział: „Prezydentowi się nie odmawia!”. Potem, tzn. przez następne 90 minut, była już czysta dyplomacja i mądra wymiana uzgodnień, które prowadziły nasze kraje do wspólnego celu, którym była europejska i euroatlantycka wspólnota.
Czy wszystko było zgodne z protokołem? Nie trzeba być drobiazgowym. Niektóre, nawet bardzo ważne sprawy trzeba umieć załatwiać bez kamer, niekiedy nawet pod (dyplomatycznym) stołem.
Jan Komornicki