A Nosowska mi powiedziała, że…

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

Od kilku miesięcy niemal cała Polska podnieca się nową pozycją książkową autorstwa znanej piosenkarki rockowej. W dobrym tonie jest publikować na Facebooku i Instagramie swoje zdjęcia z okładką tej książki i podpisać je dumnym „Mam i ja!”.

Proszę Państwa, to jest już ważne zjawisko społeczne, bo kiedyż to ostatnio modne było fotografowanie się z książką?Na egzotycznych wakacjach pod palmą, przy suto zastawionym stole z owocami morza lub na dmuchanym flamingu w bikini owszem! Ale z książką?

Ten nowy trend zawdzięczamy Katarzynie Nosowskiej, byłej wokalistce zespołu Hey, osobie nieprzeciętnie inteligentnej, oczytanej, która nie dość, że jest znana i lubiana, to jeszcze dysponuje smakowitym poczuciem humoru i ogromnym dystansem do siebie samej. Nosowska rok temu zadebiutowała na Instagramie filmikami, na których zmienionym głosem i ze zniekształconą twarzą udziela porad Kaśce, zaczynając zdaniem: „A ja żem jej powiedziała, Kaśka…”.

Filmiki szybko obiegły sieć i zyskały status kultowych. Nic więc dziwnego, że wydawnictwo Wielka Litera szybko podchwyciło pomysł wydania felietonów, opierających się na tychże filmikach. Nosowska porusza w nich w sposób zabawny, ironiczny, często sarkastyczny tematy, takie jak przyjaźń, miłość, dzieciństwo, ale też show-biznes czy alkoholizm. Wszystko z tym samym dystansem, dowcipem i do bólu szczerze.

„A ja żem jej powiedziała, Kaśka, jeśli partner daje ciała, a potem przynosi kwiaty i mówi: Nie wiem co się ze mną stało, to albo inwestujesz w więcej wazonów, albo uciekasz”. „A ja żem jej powiedziała, Kaśka, puste naczynie dla zbłąkanego wędrowca na wigilijnym stole jest po to, żeby było, ale żeby broń Boże, nikt obcy nie przyplątał się do wspólnego stołu. Polska tradycja…”.

Książka pt. „A ja żem jej powiedziała”, choć przezabawna i ładnie wydana, ma jeden minus, jest trochę wydawniczą wydmuszką. Kupujemy tom o ponad dwustu stronach, a po dwóch godzinach mamy czytanie już za sobą! Koniec! Okazuje się, że felietony mają na tyle dużą czcionkę i na tyle ilustracji, żeby w naszych rękach pojawiła się „książka”.

Gdyby uczciwie wydać to tak, jak jest napisane, kupilibyśmy broszurkę na 30 stron, zeszycik na podróż tramwajem. Rozumiem, że wydawca chciał szybko wykorzystać moment sławy filmików Nosowskiej i uznał, że jest to towar, który można łatwo sprzedać.

Ja poczułam się lekko oszukana przez speców od marketingu. Nosowska tu nie ma nic do rzeczy, bo jest fajną, inteligentną babką. Wydawca miał świetny pomysł, jak nam wcisnąć talon na balon. Liczba obrazków sugeruje, że książka jest zbiorem bajek dla pięciolatków, a wielkość czcionki suponuje, że czytelnik ma postępującą ślepotę i zgubił okulary.

Trzeba było uczciwie wydać felietony w broszurce lub zamówić u autorki tyle tekstu, żeby wypełnił on książkę, a nie robić sztucznych wypełniaczy stron. Czytelnik głupi nie jest i od książki oczekuje tekstu, a nie ilustracji, grafik i liter wielkości słonia.

Magdalena Marszałkowska

 MP 9/2018