Filmowa panika

 KINO OKO 

Co łączy trupa na pokładzie wracającego z Egiptu samolotu z nastolatkami próbującymi narkotyków, samobójstwem radiowca i dziewczyną robiącą karierę w branży porno? Na pierwszy rzut oka nic! Tak jak w życiu, w filmie Pawła MaślonyAtak paniki” zdarzenia pozornie niezależne od siebie tworzą ciąg przyczynowo skutkowy.

Jak rozsypane szkiełka kalejdoskopu, które tworzą chaotyczny obrazek, po gwałtownym wstrząśnięciu nagle zaczynają układać się w znajome kształty. Twórcy filmu prezentują nam pozornie niemające nic wspólnego historie, które zataczają kręgi i w końcu doprowadzają widza do wspólnego mianownika.

Światowe kino od lat wykorzystuje epizodyczne obrazy do opowiadania historii uniwersalnych, jakby potwierdzając, że tylko fragmentaryczność daje nam obraz całości. Dzieła takie, jak choćby „Na skróty“ Altmana, „Magnolia“ Andersona czy „Babel” Inarritu, to klasyczne przykłady narracji filmowej, opierającej się na pozornie niemających ze sobą nic wspólnego epizodach.

Widz skacze po strzępach opowieści i czeka na wspólny mianownik. „Atak paniki” Maślony jest chyba pierwszym współczesnym polskim filmem tego typu i już choćby za to twórcom należy się pochwała, bo zamiast sięgać do oklepanych wzorców, próbują czegoś nowego i opuszczają twórczą strefę komfortu. Niestety, jak to bywa z pierwszymi razami, prawie nigdy nie są szczególnie udane.

Maślona i inni twórcy filmu się starali, ale wyszło jak zawsze. Fabularnie mamy tu kocioł, czyli historie, które na pierwszy rzut oka wydają się być skrajnie różne, przeplatające się i nietworzące fabuły linearnej. To, co je łączy, to sytuacje „z życia wzięte”, historie, które mogły się przydarzyć każdemu z nas.

Nie ma tu zjawisk abstrakcyjnych, jest dorosły syn mieszkający z matką, co doprowadza oboje do furii, jest panna młoda w ciąży, jest dziewczyna, która próbuje coś ukryć przed przyjaciółkami. Jest wreszcie oczekiwany przez widza wspólny mianownik, czyli tytułowy atak paniki.

Co powoduje, że człowiek traci kontrolę nad swoimi myślami i czynami? Twórcy próbowali przeprowadzić nienachalną analizę tego, jak stres wpływa na nasze życie i postępowanie.

Kilka równoległych opowieści o życiowym kryzysie, który pojawia się znienacka, niezapowiedziany, mają potencjał, lecz nie wciągają widza tak, jak choćby wspomniana „Magnolia” Andersona. Wątki nie przeplatają się na tyle sprawnie, aby widz czuł się pochłonięty i zaciekawiony tym, co dalej.

Jedność czasu i równoległość wydarzeń, zasugerowane na początku filmu, okazują się przebiegać w różnych okresach czasowych. To wprowadza za duży chaos fabularny i brak konsekwencji lub umiejętności twórców.

Denerwujące dla widza może być to, że film reklamowany jest jako komedia, co jest dużym nadużyciem, bowiem jest to dramat obyczajowy z elementami groteski. Rozumiem, że marketing rządzi się swoimi prawami, ale widz głupi nie jest i może się poczuć oszukany.

Komplementy należą się całemu zespołowi aktorskiemu. W epizodycznych rolach pojawiają się takie gwiazdy jak: Artur Żmijewski, Dorota Segda, Magdalena Popławska czy Grzegorz Damięcki, obok nich mniej znani aktorzy młodego pokolenia: Julia Wyszyńska czy Bartłomiej Kotschedoff (współtwórca scenariusza).

Wszyscy, jak jeden mąż, zagrali świetnie, dzięki czemu portrety poszczególnych bohaterów wypadły wiarygodnie. Przy całej groteskowości film porusza ważne tematy: toksyczne rodziny, skomplikowane związki, brak asertywności.

Może „Atak paniki” nie odmieni Waszego życia i nie stanie się kamieniem milowym polskiego kina, jednak warto go zobaczyć i dać szansę młodym twórcom.

Magdalena Marszałkowska

MP 7-8/2018