Ach, jakież mam szczęście! Mieszkam w mieście, przez które płynie rzeka. Właściwie rzeka była tu pierwsza; potem ktoś zdecydował, że to również idealne miejsce do osiedlenia się na stałe.
Na nabrzeżu stanęły pierwsze domy, dzięki czemu potem rozwinęła się tu niewielka osada, która dzisiaj jest ogromnym, tętniącym życiem miastem i – tak uważam – wciąż doskonałym miejscem do życia.
Nie chodzi tylko o przeszłość, gdy woda stanowiła naturalną ochronę i uzupełniała w tym zakresie potencjał obronnych murów. Nie myślę tylko o tym, że rzeka od zawsze żywiła miejscową ludność, której zapewne dużą część stanowili rybacy. Koryta pełne płynącej wody pełniły również rolę naturalnych autostrad, wynikiem czego była większa okazja do handlu, a także większe otwarcie na świat mieszkańców nadrzecznego miasta.
To przecież logiczne – dzięki rzece do domów mieszczan i rzemieślników trafiały nie tylko egzotyczne towary, ale też nowe idee, kultura i sztuka. Co łatwo przypłynie, może i łatwo odpłynąć, stąd zapewne upodobanie do nadrzecznych portów przez różnego rodzaju typów spod ciemnej gwiazdy, rzezimieszków i banitów.
A gdy dane miejsce stawało się zbyt ciasne, wystarczyła chwila, by ukryć się pod pokładem statku, parowca czy choćby na dnie rybackiej łódki i zniknąć za zakrętem rzeki.
Oczywiście, życie w pobliżu rzeki to nie tylko wygody. Woda to potężny żywioł, który na przestrzeni wieków niejednokrotnie udowadniał swoją siłę. I pomimo tego, że regularne powodzie niszczyły całe miasta, życie nad rzeką miało swoje wygody. Nikt z tego powodu miast porzucać nie zamierzał.
Zostawmy jednak przeszłość. Przecież i dzisiaj rzeka w mieście to cudowna rzecz! Czy może być na przykład lepsze miejsce letnich spacerów niż brzeg rzeki? Nie wątpię, że z tym zdaniem zgodzą się też rowerzyści, fani joggingu oraz wszelakiej aktywności fizycznej.
Lato to również czas, gdy nabrzeżne promenady stają się miejscem koncertów i festynów. Każda rzeka ma dwa brzegi, jak zauważa autor popularnej słowackiej piosenki, więc muszą być również i mosty. Latem czy zimą to też ulubione miejsce spacerów zakochanych (chociaż wieszanie na mostach serduszkowych kłódek to chyba nie najlepszy pomysł).
A gdy mamy już dość miejskiego zgiełku, brzeg rzeki na pewno poprowadzi nas za miasto, wskazując idalne miejsce na piknik, ognisko lub… orzeźwiającą kąpiel, która jest możliwa coraz częściej, bowiem i w naszych stronach na szczęście na dobre zagościła ekologia.
I chociaż powyższe powody są ważne, życie nad rzeką ma dla mnie jeszcze inne zalety. Gdy chcę odciąć się od złych myśli, emocji i wspomnień, przychodzę nad jej brzeg i pozwalam, aby zabrała je ze sobą. Wpatruję się w dal i przyznaję przed sobą, że woda jest faktycznie cudownym związkiem chemicznym.
Gdy wleje się ją do koryta, powstaje rzeka, której fale zabierają ze sobą wszystko, co złe. Gdy coś odpływa w jedną stronę, przyroda – która nie znosi próżni – sprawia, że z tej drugiej przypływa nowe. Pozbywszy się starych złudzeń, lęków i złych emocji, odwracam twarz w drugą stronę, tam, skąd rzeka przypływa.
Wystarczy chwila wpatrywania się w fale i w mojej głowie na nowo goszczą optymizm, nadzieja i pogoda ducha. Czasami trwa to dłużej, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, bym po spacerze po nabrzeżu nie miał nowych, ożywczych pomysłów.
I kto wie, czy to właśnie nie owe cudowne właściwości rzek, rzeczek i potoków sprawiły, że miasta przetrwały. Historia bywała dla mieszczan okrutna, ale jej osądy i wyroki zawsze zabierały ze sobą wody rzeki. Po wszelkich pożogach, zniszczeniach i wojnach miasta mogły się odbudowywać, a mieszkańcy – pełni nadziei na nowe, lepsze życie – chodzili nad rzekę i… budowali mosty.
Do zobaczenia zatem na nabrzeżu. Coś mi mówi, że prędzej czy później spacer zaprowadzi tam każdego z nas.
Arkadiusz Kugler