Pierwsze wspomnienie poświęciłem nartom, a raczej narciarstwu, które zbliża ludzi, oddających się białemu szaleństwu. W świeżej pamięci mamy sukcesy olimpijskie naszych skoczków narciarskich. Przy tej okazji można było niejednokrotnie usłyszeć i przeczytać, że są oni najlepszymi ambasadorami Polski, co gorsza przed wyjazdem do Pjongczangu, nakładano na barki tych wspaniałych chłopców odpowiedzialność za wizerunek (oczywiście wspaniały) naszej Ojczyzny. No, ale mamy to już za sobą.
Akurat skoczkowie narciarscy dyplomatyczne zadanie wykonali znakomicie. Zdobyte przez nich medale zapracowały na sławę Polski w świecie olimpijskim, wpłynęły także znakomicie na nasze samopoczucie, a może jeszcze bardziej samopoczucie naszych oficjalnych przedstawicieli. Zostawmy jednak narty i wróćmy do wspomnień, w których sport przeplata się z dyplomacją, a dyplomacja ze sportem.
Najpierw piłka nożna. Jeszcze w ramach współpracy międzyparlamentarnej w latach 1999-2001 rozegraliśmy przynajmniej dwa mecze towarzyskie Sejm RP – słowacka Rada Narodowa, kończące się zawsze nieznacznym zwycięstwem jednej lub drugiej drużyny. Pełne jedenastki grały 2 razy po 30 minut.
Niezwykle ofiarnie po obu stronach grali zarówno marszałkowie – Maciej Płażyński i Jozef Migaś – jak i posłowie Ryszard Czarnecki, wówczas z AWS, i Robert Fico, wówczas poseł SDL‘. W 1999 roku w Preszowie został rozegrany także mecz pomiędzy reprezentacjami polskiego Sejmu (z kapitanem Maciejem Płażyńskim) i słowackiego rządu (z kapitanem Mikulášem Dzurindą), zakończony nieznacznym zwycięstwem gospodarzy 3 : 2.
To był nasz sposób na integrację, na poznawanie się i przyjaźń. To była skuteczna dyplomacja, w której zawsze chodziło o zbliżenie i porozumienie.
Na tydzień przed referendum akcesyjnym o wejściu Słowacji do UE mecz piłkarski z drużyną słowackiej Rady Narodowej rozegrali akredytowani w Bratysławie dyplomaci. Mecz rozegrany został 8 maja 2003 roku w Nowych Zamkach. Pamiętam niemiłosierny upał i częste zmiany w ekipie dyplomatów, wynikające z ich słabszej kondycji fizycznej.
Na pamiątkowym zdjęciu widać reprezentantów polskiej ambasady – konsula Andrzeja Kalinowskiego i piszącego te słowa – w samym środku stawki. Mecz przegraliśmy 7 : 5, ale Słowacja referendum akcesyjne wygrała. I choć minęło już 15 lat, ten „dyplomatyczny” wysiłek na boisku dobrze pamiętam.
Wspomnę jeszcze jeden ulubiony sport naszych dyplomatów, czyli tenis.
Rozgrywki w korpusie dyplomatycznym, zarówno w Warszawie, jak i Bratysławie, organizowały ministerstwa spraw zagranicznych. Wśród graczy byli prawie zawodowi tenisiści, czyli nasi prezydenci: Aleksander Kwaśniewski i Rudolf Schuster. Każde spotkanie tych panów, nawet w czasie oficjalnych wizyt, przewidywało partyjkę tenisa. Mimo dwudziestoletniej różnicy wieku walka bywała zacięta, a jeśli jej wynik wpływał na relacje obu zawodników, to tylko pozytywnie, umacniając i poprawiając ich wzajemne stosunki.
Osobiście nie byłem najmocniejszy ani w piłce nożnej, ani w tenisie. Jedynym sportem, jaki poza taternictwem i narciarstwem kiedyś uprawiałem, było jeździectwo. Kiedy w 2001 roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych RS zorganizowało dla dyplomatów bieg Św. Huberta, byłem jedynym ambasadorem, który całą trasę przejechał konno.
Pozostali dyplomaci wraz z małżonkami i panem ministrem trasę pokonali w powozach, miejscami nawet galopem. Ale najweselej było na popasach (wtedy zsiadałem z konia). Wówczas odbywała się prawdziwa dyplomacja, choć prawie na pewno niecodzienna.
Jan Komornicki