Botoks przeterminowany

 KINO OKO 

Długo odwlekałam moment napisania tej recenzji, bo długo odkładałam samo obejrzenie „BotoksuPatryka Vegi. Po premierze ruszyła bowiem lawina krytyki, która nie zachęcała do poznania filmu. Wręcz przeciwnie. Vedze i jego produktowi zarzucano wulgarność, chamstwo, epatowanie agresją, przemocą i to, co zwykle Vedze się zarzuca.

Właściwie w każdej recenzji, obojętnie którego z filmów, występują te same zarzuty i trudno odróżnić recenzję Pitbulla od Botoksu. Najczęstsze opinie wyglądają podobnie: „Już nie mogłam doczekać się końca filmu, byłam zmęczona tym, co widzę, i tym sztucznym przedłużaniem pewnych scen. Chaos totalny w tym filmie, nic do niczego nie prowadzi, zero fabuły.

Żałuję zmarnowanego czasu”. „Mamy seks ze zwierzęciem, molestowanie, korupcję, szantaże, kradzieże, pijaństwo, próbę gwałtu, zamiatanie pod dywan śmierci pacjentów, aborcje, upokarzanie, zdrady, romanse, przygodny seks (już nie ze zwierzęciem), wypadki, pomyłki, śmierć. Wszystko to, po czym widzowi w efekcie może zrobić się niedobrze. Jeśli to było głównym celem Vegi, to mu się to udało”.

Na „Botoksie” krytyka i widzowie nie pozostawili suchej nitki, choć i jedni i drudzy tłumnie ruszyli do kin. Jakby nie było, jest to rodzaj fenomenu Vegi, którego filmy oglądają absolutnie wszyscy, ale nikt się nie przyzna, że mu się podobało, tak jak z disco polo. Postanowiłam, że skoro takie zjawisko socjologiczne jednak jest, to dłużej nie mogę odwracać od niego oczu.

Odczekałam nagonkę popremierową i „Botoks” w końcu zobaczyłam. Poświęciłam dwie godziny życia, żeby niestety potwierdzić: to zły film! Pod wieloma względami i nie dlatego, że padają tam wulgaryzmy. U Smarzowskiego też padają wielokrotnie, a nikt nie ma wątpliwości, że jego filmy są wybitne.

Vega ma jeden wielki problem. Nie potrafi stworzyć spójnej fabuły. Owszem, robi dokumentację, rozmawia z ludźmi, wyciąga od nich tajemnice zawodu, zbiera jakieś gagi, anegdoty, szokujące fakty i wrzuca wszystko do jednego wora. Wyrwane z kontekstu scenki, jakby skecze, nie są połączone ze sobą w jakąś spójną historię. Vega buduje akcję wokół pojedynczej sceny, nie myśląc o tym, że dobrze by było, aby jedna wynikała z drugiej. Scenariusz to jedno.

Drugie, o wiele bardziej kolące moje oko zjawisko, to chęć filozofowania reżysera. „Botoks” zaczyna się jak „Pitbull”, którego akcja przeniosła się do służb medycznych. Lecą kurwy, alkohol się leje, ktoś komuś daje w ryja. Czyli kino męskie, Pasikowski i te klimaty. Po pół godziny następuje zmiana nastroju, aktorki i aktorzy wypowiadają nagle jakieś dłuższe kwestie, smutnym głosem, brzmi to jak sentencje Paulo Coelho poprzerywane wieloma kurwami.

Nagle postaci Vegi zaczynają mieć życie wewnętrzne i dylematy moralne. I tu pojawił się u mnie wstyd za to, na co patrzę i czego słucham. Vega chciał chyba być trochę Kieślowskim, trochę poruszyć sumienia, wbić kij w moralne mrowisko. Niestety to za duże buty dla niego. Żeby prowadzić dyskurs, trzeba wiedzieć jak. Vega bardzo chciał, ale zamiast kina moralnego niepokoju wyszły mu pseudofilozoficzne suchary. Jest dosłowny, nie daje nam poznać dwóch stron medalu, jak to w przypadku dylematów moralnych bohatera być powinno, tylko grubą nicią szyje dialogi propagandowe, łopatologicznie przedstawiając swoje prywatne poglądy.

W swoim filmie miał ujawnić kulisy zawodów medycznych, przedstawić jakieś uniwersalne prawdy, a zrobił rubaszną komedię gangsterską, zmieszaną z dramatem aborcyjnym, chaotyczny zbiór wulgarnych skeczy i dużo akcji, która do niczego nie prowadzą.

To, co należy pochwalić w filmie, to kreacje aktorskie Katarzyny Warnke i Agnieszki Dygant, które zbudowały role aktorskie. Szapołowska chyba ma jakiś kredyt we frankach, bo nie znajduję innego powodu jej występu w „Botoksie”. Fabijański jako mężczyzna, który kiedyś był kobietą…. Pozostawiam bez komentarza, a ręce opadają mi na wietrze.

Mam nieodparte wrażenie, że Vega chciał wyjść z szuflady męskiego kina gangsterskiego i wejść na olimp artystów intelektualistów. Niestety, żeby tam wejść, trzeba być intelektualistą. Vega jest chłopakiem od prostego populizmu.

Magdalena Marszałkowska

MP 4/2018