Wielkanocne zbliżenia

 OPOWIADANIE 

Marta zdecydowała, że zostanie prawnikiem, kiedy miała 5 lat, czyli wtedy, gdy urodziła się jej siostra Joanna, którą zabrała opieka społeczna, twierdząc, że matka nie ma wystarczających środków do życia, by wychować dwoje dzieci.

Ojciec zmarł trzy miesiące przed narodzinami siostry. Stało się to na budowie, na której zarabiał na ich skromne życie. Matka nie miała ani siły, ani pieniędzy, by walczyć o odszkodowanie. Poszła do pracy dwa miesiące po urodzeniu Joanny, aby utrzymać siebie i starszą córkę.

Wszystko inwestowała w nią, by mogła studiować. Na studia Marta wyjechała do oddalonego o 300 km Krakowa. Każdą wolną chwilę poświęcała pracy, by zarobić na studia. Każdą złotówkę oglądała dwa razy, nim zdecydowała się ją wydać.

Kiedy nie miała pieniędzy na zapłacenie czynszu, zdecydowała się na pracę w hospicjum, w którym mogła też pomieszkiwać. Jeszcze w trakcie studiów poznała Roberta. Po jakimś czasie się pobrali. Po pierwszej fascynacji jej życie znów zdominowała praca.

Przed trzydziestką zrobiła z wyróżnieniem aplikację. Wychodziła z kancelarii o drugiej w nocy i wracała kilka minut przed dziewiątą rano. Robert był cierpliwy, kibicował każdej kolejnej sprawie, której Marta oddawała całą siebie. Nie mieli dzieci, ale jeszcze bardziej Marta nie miała czasu, żeby je chcieć.

Któregoś dnia odebrała telefon. Obca kobieta głosem, w którym dało się wyczuć wymuszony smutek, poinformowała ją o śmierci matki. Marta, odkąd zaczęła pracować, pomagała matce finansowo, ale pochłonięta pracą odwiedzała ją coraz rzadziej. Teraz została sierotą. Pół roku później z ich wspólnego mieszkania wyprowadził się Robert. Powiedział, że robi to z szacunku do wyborów, których dokonała w życiu.

Po tym rozstaniu podjęła kolejną próbę odszukania Joanny, jedynej bliskiej jej osoby, z którą wiązały ją te same sekwencje kodu DNA. Joannę adoptowało jakieś małżeństwo kilka tygodni po narodzinach. Już jako rodzina z dzieckiem wyjechali do Australii.

Akta sprawy adopcyjnej zostały opatrzone wyrokiem sądu klauzulą poufności, dlatego Marta nie mogła uzyskać żadnych informacji na temat ich miejsca zamieszkania. Niestety, kolejna próba odnalezienia siostry okazała się bezskuteczna.

Tamtego marcowego poranka pojechała do kancelarii wcześniej niż zwykle. Na cyklicznym spotkaniu szef przydzielił jej sprawę ws. przyznania samotnej matce opieki nad kolejnym dzieckiem. W ocenie sądu samotna kobieta nie zarabiała wystarczająco, aby je utrzymać…

Podjęła się tej sprawy. Poczuła się jak ktoś, kogo nie miała szansy spotkać jej matka trzydzieści lat temu. W mistrzowskim stylu udowodniła przed sądem, że owa kobieta nie jest może w stanie zapewnić swoim dzieciom wszystkiego, co materialne, ale jest jedyną osobą, która będzie w stanie zapewnić im coś, czego nie zapewni im nikt inny. Nie potrafiła jednak nazwać tego uczucia. 

Po rozprawie wróciła do domu. Następnego dnia zaczynał się weekend. Wielkanoc. Odkąd wyprowadził się Robert, dni świąteczne rozpoznawała po zamkniętych sklepach i trudnościach w zamówieniu jedzenia do domu.

Kilka minut po dziesiątej zadzwonił dzwonek u drzwi. Otworzyła. W progu stał Robert, a obok niego nieznana, kilka lat młodsza od niej kobieta. To była Joanna. Marta poczuła się jakby to dla niej ktoś wygrał najważniejszą sprawę na świecie. Nie wiedziała jeszcze, jaki to świat i jak się w nim żyje z odnalezioną po trzydziestu latach siostrą i mężem, który ją odnalazł.

Ale nie to było dla niej w tej chwili istotne. Po raz pierwszy od dawna poczuła się szczęśliwa. Przypomniała też sobie słowa kobiety, którą poznała w hospicjum: „Jedyne czego żałuję, to tego, że nie byłam bliżej z moją rodziną”.

Mateusz Kumorowski

MP 3/2018