Wspomnienie o Jozefie Marušiaku

Bardzo sobie ceniłem to, że miałem dwóch kolegów osiemdziesięciolatków. Piszę o kolegach, bo pozwalali na to, żebym zwracał się do nich po imieniu. Oprócz wieku mieli też ze sobą wiele wspólnego: obaj byli związani z literaturą, znali się nawzajem, byli sympatyczni, skromni, pełni życia.

I obaj odeszli z tego świata na przełomie 2017 i 2018 roku – najpierw zasłużony słowacki literaturoznawca Vladimír Petrík (1.3.1929 – 19.11.2017), z którym zasiadaliśmy razem w jury nagrody literackiej Anasoft litera, a kilka tygodni po nim wybitny tłumacz literatury polskiej Jozef Marušiak (23.11.1932 – 7.1.2018).

„To było tak dawno, że dokładnie już nie pamiętam” – odpowiedział Jozef Marušiak w rozmowie ze studentami polonistyki z Bańskiej Bystrzycy na pytanie o swoje pierwsze przekłady.
Też nie mogę sobie przypomnieć, kiedy i jak poznałem Jozefa Marušiaka, ale na pewno dużo wcześniej, będzie to już niemal dwadzieścia lat temu. Najpierw poznałem jego syna Juraja, historyka i politologa ze Słowackiej Akademii Nauk. Po moim przyjeździe do Bratysławy wiosną 2009 r. spotykaliśmy się dosyć często z Jozefem przy różnych literackich i polonistycznych okazjach, parę razy też gościłem u niego w domu.

Ostatni raz widzieliśmy się we wrześniu ubiegłego roku, u Jozefa w mieszkaniu, gdzie spotkaliśmy się w trójkę, jeszcze z Jurajem. Jozef posiedział z nami przez chwilę, porozmawiał, był już jednak schorowany, widać było, że z jednej strony cieszy się ze spotkania, a z drugiej, że brakuje mu sił.

Najmilej wspominam skromną uroczystość, jaką udało nam się zorganizować w Instytucie Polskim w Bratysławie jesienią 2013 r. z okazji 80. urodzin Jozefa. Był tort i rozmowa z bohaterem wieczoru. Z tego dnia pochodzi też zdjęcie, które darzę dużą sympatią i które pojawiało się teraz w różnych wspomnieniach o Jozefie, także podczas pogrzebu – jak stoi uśmiechnięty obok regału z książkami.

Wszystkie znajdujące się na półkach tegoż regału książki przetłumaczył Jozef, a jakby tego było mało, to nie był kompletny jego dorobek, bo nie wszystkie książki mieliśmy wówczas w instytutowej bibliotece! A przy tym warto pamiętać, że pracę tłumacza Jozef Marušiak łączył przez długie lata z codzienną pracą redaktora w wydawnictwie.

– Najpierw były przekłady z rosyjskiego. Pierwszy przekład z literatury polskiej to było Niebo w płomieniach Jana Parandowskiego, a potem to już praktycznie szło bez przerwy przez ponad 50 lat – tak skromnie i bezpretensjonalnie podsumował Jozef Marušiak swoją pracę w rozmowie ze studentami polonistyki.

A przecież jego dorobek obejmuje ważne dzieła polskiej literatury. Na liście jego przekładów znajdują się powieści Wiesława Myśliwskiego, którego bardzo cenił jako pisarza i człowieka, podobnie jak Andrzeja Stasiuka. Ze starszych dwudziestowiecznych autorów tłumaczył popularnych przed 1989 rokiem Zenona Kosidowskiego i Jana Parandowskiego. Czytelnicy na Słowacji mogli też dzięki niemu czytać prace polskich filozofów, w tym m.in. Władysława Tatarkiewicza, Leszka Kołakowskiego i ks. Józefa Tischnera. Za swoje przekłady Jozef Marušiak był wielokrotnie nagradzany na Słowacji i w Polsce.

Ostatnią pozycją, którą moglibyśmy dziś położyć na półce regału z dziełami zebranymi Jozefa, są wznowione pod koniec roku obozowe opowiadania Tadeusza Borowskiego pt. „Nech sa páčí do plynu”, które przetłumaczył przed laty wspólnie z Jozefem Gerbócem. „Nie zdążyłem mu już przekazać tej książki” – mówił mi dzień po pogrzebie Vladimír Michal, szef wydawnictwa Artforum.

Przed pięcioma laty mieliśmy też pomysł, by przygotować okolicznościową publikację pamiątkową. Zebrać bibliografię Jozefa, jego artykuły, rozmowy. Wówczas to się nie udało, ale warto to zrobić, by pamięć o Jozefie Marušiaku nie minęła wraz z ludźmi, którzy go znali.

Tomasz Grabiński
Dyrektor programowy Instytutu Polskiego w Bratysławie w latach 2009-2014

MP 2/2018