Na pogaduchach z gronem pedagogicznym

Kameralna szkoła, kilkudziesięciu uczniów, a więc i grono pedagogiczne nieliczne. To niewątpliwe atuty Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy ambasadzie RP w Bratysławie, gdyż wszyscy mogą się tu czuć jak w rodzinie. W związku z rozpoczynającym się rokiem szkolnym poprosiliśmy nauczycieli, by opowiedzieli nam o swoim miejscu pracy i o sobie.

Monika Holzwieser

Spotykamy się na jednej z imprez organizowanych przez Instytut Polski i okazuje się, że wszyscy nauczyciele ze Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy ambasadzie RP w Bratysławie są tu obecni!

Nie mogę nie skorzystać z takiej okazji i szybko umawiam się z nimi na improwizowaną rozmowę w zaciszu instytutowej czytelni. Pospiesznie ustawiamy w kręgu krzesełka, by móc po prostu ze sobą porozmawiać, lepiej się poznać.

Proszę nauczycieli, żeby się przedstawili, choć większość znam od wielu lat. Znają ich też uczniowie i rodzice, ale mam nadzieję, że to spotkanie rzuci też nowe światło na ich pracę i nich samych.

 

Import z Austrii

Monika Holzwieser – nauczycielka języka polskiego z 20-letnim stażem pracy w Polsce – od 12 lat w każdy weekend podczas roku szkolnego dojeżdża około 60 kilometrów do pracy do Bratysławy. Podobnie jak Aneta Iwan, która w Szkolnym Punkcie Konsultacyjnym (SPK) pracuje od 10 lat.

Obie panie mieszkają w Wiedniu. Do stolicy Austrii przyjechały za głosem serca. Obie też dowiedziały się o możliwości podjęcia pracy w Bratysławie, kiedy skierowały swoje kroki do polskiej szkoły w Wiedniu. Obie uczą języka polskiego – pani Monika młodzież gimnazjalną, zaś pani Aneta zajmuje się edukacją wczesnoszkolną. Jedenaście lat temu, kiedy pierwsza kierownik SPK Irena Malec-Bilińska kończyła pracę w Bratysławie, jej miejsce zajęła Monika Holzwieser.

 

Obieżyświaty

Aneta Iwan

Druga grupa nauczycieli z bratysławskiego SPK to obieżyświaty. Tak przynajmniej opisuje siebie Jolanta Caban, która w swoim życiu już kilkukrotnie zmieniała miejsce zamieszkania – pracowała w lokalnej prasie na Śląsku, w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Katowicach, szukała pracy w Ameryce, Austrii i innych krajach.

Los uśmiechnął się do niej 10 lat temu, kiedy w bratysławskim SPK poszukiwano nauczyciela historii. „Pani Jola poprowadziła pokazową lekcję i została do dziś“ – wspomina kierownik Holzwieser. Obecnie uczy wiedzy o Polsce i od trzech lat mieszka w Bratysławie, wcześniej dojeżdżała z Polski.

Z kolei brat Bogdan, który od roku uczy religii, jest misjonarzem. W podróży jest właściwie od 1983 roku. Mieszkał we Francji, Belgii i Włoszech, a później jako misjonarz dotarł do Wybrzeża Kości Słoniowej, Togo, Beninu, Kamerunu i Czadu.

Z pewnością to nie koniec jego odległych misji. W Bratysławie uczy w słowackiej szkole, którą prowadzą bracia szkolni. Przyjechał tu dwa lata temu, po pobycie w poliklinice chorób tropikalnych w Poznaniu, gdzie leczył się z malarii, przywiezionej z Kamerunu.

Na co dzień

Panie nauczycielki w życiu codziennym pracują w bardzo różnych zawodach. Jola Caban zajmuje się tłumaczeniami książek. W Wiedniu Monika Holzwieser jest doradcą ubezpieczeniowym, zaś Aneta Iwan od trzech lat kieruje przedszkolem… tureckim.

Wcześniej pracowała w przedszkolu żydowskim, później prowadzonym przez Austriaczkę. „Teraz mam doświadczenie z dziećmi w przeważającej części tureckimi, ale i arabskimi czy z Syrii“ – opisuje i od razu ubiega moje pytanie, informując, że nie musi chodzić w burce.

Pytam więc, jak porównałaby pracę z tymi dziećmi a dziećmi polonijnymi. „Dzieci są przekochane, wdzięczne, jeśli miałabym mówić o pewnych różnicach, to w kwestii nastawienia rodziców“ – pani Aneta ostrożnie ocenia nastawienie muzułmańskich rodziców.

Doświadczenie z pracy z austriackimi dziećmi ma też pani Monika, która przez dwa lata pracowała w świetlicy. „Ja widzę przede wszystkim różnice w wymaganiach w stosunku do nauczycieli i opiekunów – w Polsce trzeba mieć skończone studia, tam wystarczy skończyć kilkutygodniowy kurs“ – mówi Monika Holzwieser, która chwali polski system nauczania, podkreślając, że w porównaniu z brytyjskim, amerykańskim, słowackim czy austriackim jest on na bardzo wysokim poziomie.

 

Dzieci „ambasadzkie“ a polonijne

Jolanta Caban

Szkoła przed laty powstała głównie z myślą o dzieciach dyplomatów, ale gdyby nie obecność dzieci polonijnych, nie mogłaby funkcjonować z powodu braku uczniów.

Pytam nauczycieli, czy są różnice w nauczaniu dzieci na stałe mieszkających na Słowacji a tymi, które tu przybywają na krótszy czas. „Dzieci polonijne mają czasami problem, żeby się wysłowić, natomiast ktoś, kto przyjeżdża z Polski – wiadomo – ma bogatszy zasób słów“ – ocenia Jolanta Caban. Z kolei Monika Holzwieser widzi u dyplomatów większą determinację.

Chcą oni, by ich dzieci zdobyły jak najwięcej wiedzy, gdyż po powrocie do Polski muszą one przecież podjąć naukę w normalnych polskich szkołach, więc ich poziom nie może odstawać od poziomu wiedzy rówieśników z kraju.

Zwraca też uwagę, że w SPK dzieci uczą się przedmiotów typowo polskich, pozostałych zaś w szkołach, do których uczęszczają na co dzień. „Mają wiadomości z matematyki czy fizyki, ale w języku obcym“ – mówi kierownik SPK. Przyznaje też, że w swojej kilkunastoletniej karierze często spotykała się z wygórowanymi ambicjami rodziców. Pani Aneta natomiast zauważa większą spontaniczność i otwartość dzieci z rodzin mieszanych.

 

Plusy i minusy

Szkoła jest kameralna, co ma swoje plusy i minusy. Niewątpliwie wyzwaniem dla nauczycieli jest przygotowywanie programów autorskich, według których muszą uczyć w klasach łączonych, gdzie na przykład obok pierwszoklasisty siedzi drugo- i trzecioklasista. Dodatkowym wyzwaniem jest słabsza znajomość polskiego dzieci, które na co dzień w domach posługują się językiem słowackim. Różnice bywają spore.

„My nie możemy cały czas pracować tylko z tymi, którzy znają polski doskonale czy tylko z tymi, którzy się języka dopiero uczą, bo przecież wszyscy są naszymi uczniami“ – tłumaczy kierowniczka i dodaje, że niektórzy bardziej wymagający rodzicie nie są w stanie tego zrozumieć. Pani kierownik przestrzega tego, by nikogo nie faworyzować.

brat Bogdan

Zrozumienie osiąga najczęściej właśnie dzięki temu, że w szkole panuje przyjazna, wręcz rodzinna atmosfera, ale pamięta też, że dwukrotnie w przeciągu dwunastu lat doszło do spięcia między nią a rodzicem. „Wtedy musiałam być bardzo stanowcza, choć na co dzień jestem bardzo ugodowa“ – ocenia Holzwieser, ale zaraz przywołuje też pozytywne przykłady, kiedy poprzez wspieranie dzieci i nierzadko też rodziców uczniowie osiągali świetne wyniki nie tylko w polskiej szkole. Ich sukcesy w SPK pozwalały im uwierzyć w siebie i osiągnąć więcej w szkołach słowackich.

Szkoła życia dla nauczycieli

Kiedy nasza rozmowa dobiega końca, pytam nauczycieli, czego nauczyła ich praca w SPK. Pani Aneta mówi zdecydowanie, że większej akceptacji i tolerancji, a po chwili zastanowienia wszyscy zgodnie wskazują na zaangażowanie i poświęcenie, które obserwują u dzieci i ich rodziców, a które w funkcjonowaniu sobotniej szkoły jest niezbędne.

„Uczniowie dojeżdżają z odległych miast Słowacji, obojętne, czy pada deszcz, czy drogi są zasypane śniegiem“ – opisuje kierownik szkoły, która wraz z koleżanką też przecież dojeżdża co sobotę z Wiednia.

Ich podróż trwa ponad dwie godziny w jedną stronę, obie panie zaczynają więc dzień o 5 rano. „Pamiętam czasy, kiedy nauczanie odbywało się i w piątek, i w sobotę, wtedy tę jedną noc spędzałyśmy w szkole, śpiąc na materacach gdzieś pod kaloryferem“ – wspominają z uśmiechem, choć przecież nie był to żaden luksus.

Praca w tej szkole nie jest jednak opłacalna, ponieważ nauczyciele nie mają tu pełnych etatów, a ponadto nie wiadomo dlaczego, etat zagranicznego nauczyciela wynosi 26 godzin tygodniowo, a nie 18 – jak w Polsce. „Jesteśmy też sponsorami naszych dojazdów“ – dodaje pani Monika.

 

Ta szkoła ma to „coś“

Pytam więc, co jest takiego w tej pracy, że wykonują ją z oddaniem i radością. Chwilę rozmawiamy o tym, co widzimy, choćby z doniesień medialnych, jak zachowują się uczniowie, a także ich rodzice w szkołach w Polsce i w ogóle na świecie. Przed oczami stają nam obrazki pyskujących małolatów, zakładających wiadro na głowę nauczyciela, czy grubiańskich rodziców. Kameralność SPK zdecydowanie wygrywa, gdyż w bratysławskiej szkole nie ma mowy ani o arogancji, ani o bucie. W tym miejscu jest wdzięczność, otwartość i zadowolenie. A to przecież sukces!

Kiedy nasza rozmowa dobiega końca, pytam nauczycieli, czego nauczyła ich praca w SPK. Pani Aneta mówi zdecydowanie, że większej akceptacji i tolerancji, a po chwili zastanowienia wszyscy zgodnie wskazują na zaangażowanie i poświęcenie, które obserwują u dzieci i ich rodziców, a które w funkcjonowaniu sobotniej szkoły jest niezbędne. „Uczniowie dojeżdżają z odległych miast Słowacji, obojętne, czy pada deszcz, czy drogi są zasypane śniegiem“ – opisuje kierownik szkoły, która wraz z koleżanką też przecież dojeżdża co sobotę z Wiednia.

Ich podróż trwa ponad dwie godziny w jedną stronę, obie panie zaczynają więc dzień o 5 rano. „Pamiętam czasy, kiedy nauczanie odbywało się i w piątek, i w sobotę, wtedy tę jedną noc spędzałyśmy w szkole, śpiąc na materacach gdzieś pod kaloryferem“ – wspominają z uśmiechem, choć przecież nie był to żaden luksus. Praca w tej szkole nie jest jednak opłacalna, ponieważ nauczyciele nie mają tu pełnych etatów, a ponadto nie wiadomo dlaczego, etat zagranicznego nauczyciela wynosi 26 godzin tygodniowo, a nie 18 – jak w Polsce. „Jesteśmy też sponsorami naszych dojazdów“ – dodaje pani Monika.

 

Ta szkoła ma to „coś“

Pytam więc, co jest takiego w tej pracy, że wykonują ją z oddaniem i radością. Chwilę rozmawiamy o tym, co widzimy, choćby z doniesień medialnych, jak zachowują się uczniowie, a także ich rodzice w szkołach w Polsce i w ogóle na świecie.

Przed oczami stają nam obrazki pyskujących małolatów, zakładających wiadro na głowę nauczyciela, czy grubiańskich rodziców. Kameralność SPK zdecydowanie wygrywa, gdyż w bratysławskiej szkole nie ma mowy ani o arogancji, ani o bucie. W tym miejscu jest wdzięczność, otwartość i zadowolenie. A to przecież sukces!

Kiedy wracamy do mojego pytania, pani Monika wyjaśnia, że ta praca to jej pasja. Podobnie myślą pozostali nauczyciele. „Wyjeżdżając za granicę, obawiałam się tego, że zaprzepaszczę to, co osiągnęłam, to co studiowałam, a ja przecież zawsze chciałam być nauczycielką!“ – wyjaśnia pani Aneta.

Akurat w jej przypadku jest to intrygujące, bo przecież na co dzień pracuje z dziećmi w przedszkolu. „To mi nie wystarczy. Czuję, że tu mogę się spełniać, mam tę świadomość, że choć jestem na obczyźnie, to się realizuję“ – wyjaśnia. A kierownik Holzwieser dodaje, że dla niej ta szkoła jest jak dziecko.

Małgorzata Wojcieszyńska

Zdjęcia: Stano Stehlik