Na początku sierpnia w Bratysławie pożegnaliśmy zmarłą Stanisławą Hanudelovą, Polką, która wybrała sobie Słowację za swoją nową ojczyznę, a Bratysława stała się ostatnim jej przystankiem na tej ziemi.
Stanisława Hanudelová przyjechała na Słowację na początku lat 60. ubiegłego wieku i zaczęła uczyć języka polskiego w Polskim Ośrodku Kultury w Bratysławie. W 1962 lub 1963 roku zgłosiłem się na kurs języka polskiego. Tam znalazłem się w przyjaznym i inspirującym środowisku.
Moja lektorka, Stanisława Hanudelová, była absolwentką Uniwersytetu Warszawskiego i przywiozła do Bratysławy podmuch warszawskiej atmosfery studenckiej. Wtedy w polskiej kulturze ważnymi wydarzeniami kulturalnymi były przedstawienia i koncerty w warszawskiej „Stodole“.
Klub otrzymał taką nazwę, ponieważ mieścił się w niskim, prowizorycznym budynku przy ulicy Marszałkowskiej, a w czasie budowy Pałacu Kultury i Nauki mieściły się w nim stołówka robotnicza i biura. Kiedy Pałac Kultury oddano do użytki, budynek ów przekazano studentom, by tam mogli organizować różne kulturalne przedsięwzięcia.
Podczas weekendów odbywały się tam zabawy. W trakcie jednej z wizyty w Warszawie wziąłem udział w takiej zabawie i przekonałem się, że polska muzyka popularna jest o krok dalej od tej słowackiej. Przy utworach, które w Bratysławie słuchaliśmy tylko w radiu Luxemburg, w Stodole się tańczyło.
Pisane przez studentów spektakle teatralne stały się zalążkiem przyszłego krytycznego ruchu opozycyjnego w Polsce. Stanisława Hanudelová przywiozła nam niektóre takie teksty do Bratysławy. Na zakończenie naszego kursu językowego przygotowała z nami „stodołową“ wersję „Hamleta“, oczywiście po polsku. Później wyjechałem na studia do Pragi, a Stanisława bardziej zaczęła się zajmować tłumaczeniami. Po latach spotykaliśmy się na dyplomatycznych przyjęciach, głównie w polskiej ambasadzie. Rodzinne relacje związały ją ze Słowacją, w Bratysławie żyją jej wnuki. W Bratysławie ją pożegnaliśmy i w Bratysławie będziemy ją wspominać.
Wieczny odpoczynek racz Jej dać, Panie.
Ján Čarnogurský, były premier Słowacji
Wspomnienie o Stanisławie Hanudelovej
Dziesiątego sierpnia 2017 otrzymaliśmy smutną informację o śmierci pani Stanisławy Hanudelovéj, byłej pracowniczki Ośrodka Informacji i Kultury Polskiej w Bratysławie. Pracowała w nim w latach 1973-1982. Zajmowała się organizacją wystaw, koncertów, spotkań dyskusyjnych.
Przygotowała m.in. występ piosenkarki Liliany Urbańskiej w Słowackiej Telewizji w 1980 r. czy wystawę obrazów Marii Urban-Mieszkowskiej w 1981 r. Zanim rozpoczęła etatową pracę w Ośrodku, od 1963 r. prowadziła w nim lektorat języka polskiego (do 1978 r.).
Dała się poznać jako aktywna i koleżeńska pracowniczka. Potem nie straciła kontaktów z Ośrodkiem czy Instytutem Polskim. Brała udział w wernisażach, koncertach, spotkaniach z polskimi artystami. Była także częstym gościem instytutowej biblioteki i czytelni.
Stanisława Hanudelová (z domu Raczkiewicz) urodziła się w 1937 r. w Majdanie Górnym na Lubelszczyźnie. Była absolwentką Liceum Pedagogicznego w Zamościu. W 1960 r. ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim.
W czasie studiów była również aktorką Teatru Studenckiego „Stodoła”. W 1962 r. wyszła za mąż za obywatela ówczesnej Czechosłowacji Ivana Hanudela i razem osiedlili się na Słowacji. W 1963 r. na świat przyszedł ich syn – Marian. W latach 1969-1973 była zatrudniona w bratysławskiej Delegaturze Biura Radcy Handlowego. W 1980 r. otrzymała polskie wyróżnienie „Zasłużony działacz kultury”.
Po zakończeniu pracy w OIKP rozpoczęła działalność jako tłumacz polsko-słowacki. Zdobyła też uprawnienia tłumacza przysięgłego. W tym charakterze uczestniczyła w licznych oficjalnych spotkaniach i negocjacjach między Polską i Słowacją. Nie porzuciła jednak tłumaczeń literackich. Była autorką polskiego tłumaczenia dramatów „Slovenské tango” i „Čierna ovca” autorstwa Stanisława Štepki, twórcy Radošinského naivného divadla.
Z odejściem pani Stanisławy Hanudelovej utraciliśmy doświadczonego, wszechstronnego tłumacza, osobę zasłużoną dla polsko-słowackiej współpracy kulturalnej, dla promocji Polski na Słowacji.
Cześć Jej Pamięci!
Jacek Gajewski, dyrektor Instytutu Polskiego w Bratysławie
Gościnna pani z koczkiem
Poznałyśmy się, ponieważ potrzebowałam tłumacza przysięgłego, który przetłumaczyłby dokumenty ze słowackiego na polski lub odwrotnie. Otrzymałam adres i stanęłam przed jej domem. Drzwi otworzyła uśmiechnięta pani z koczkiem. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu.
Stasia chętnie opowiadała mi o swoim życiu, które było wbrew pozorom smutne. Niedawno została wdową. Miała jednego syna, którego jak kwoka otaczała swoimi skrzydłami matczynej miłości. Miłości niekoniecznie odwzajemnionej i wdzięcznej. Była kobietą zaangażowaną w życie swojego syna, jego kolejnych żon i wnuków. Życie nie szczędziło jej rozczarowań i przeciwności losu, ale ona z podniesioną głową i uśmiechem na twarzy wszystko znosiła. Nauczyła się, że musi sobie radzić sama i starać się o swoich najbliższych.
Już długo nie widziałam Stasi, gdyż dawno nie byłam w Bratysławie, a mój jedyny kontakt z nią to okolicznościowe kartki na święta. Gdy zamknę oczy, widzę przed sobą tę uśmiechniętą, serdeczną, gościnną panią z koczkiem, w obecności której spotkania oficjalne zamieniały się w towarzyskie, na których chętnie wysłuchiwała również moich zwierzeń.
Katarzyna Hronec, Kraków
Pani Stanisławo, za wcześnie odeszłaś!
Dnia 18 sierpnia 2017 roku z wielkim smutkiem uczestniczyliśmy w ostatnim pożegnaniu Pani Stanisławy Hanudelovej, osoby znanej i szanowanej w kręgach słowackiej Polonii, ale nie tylko. Na to ostatnie spotkanie z Panią Stanisławą poza synem Marianem i jego najbliższą rodziną stawiła się niemal w komplecie bratysławska elita Klubu Polskiego.
Prawdziwie wzruszający był udział w Jej pogrzebie Pana Jana Czarnogurskiego, byłego premiera i ministra sprawiedliwości RS, wybitnego działacza opozycji antykomunistycznej, który stawił się, aby pożegnać swoją nauczycielkę języka polskiego. Pani Stanisława Hanudelová była bowiem magistrem filologii polskiej, ukończonej przed wielu laty na Uniwersytecie Warszawskim, a więc posiadała najwyższe kwalifikacje do nauczania naszego ojczystego języka.
Nie dziwił też udział w tej smutnej uroczystości byłych pracowników Ośrodka Informacji i Kultury Polskiej w Bratysławie (dziś Instytut Polski), bo tam Pani Stanisława, po założeniu rodziny, pracowała do przejścia na emeryturę. W ostatnich latach znana była przede wszystkim jako tłumacz przysięgły języka polskiego i słowackiego. Była osobą niezwykle uczynną; niekiedy nie brała wynagrodzenia za przekład ważnych dokumentów, znając nie najlepszą sytuację finansową zleceniodawcy.
Była zawsze obecna na spotkaniach polonijnych i uroczystościach, organizowanych przez ambasadę polską w Bratysławie. Mało kto o tym wie, ale miała piękny, doskonale wyszkolony głos, co udało mi się odkryć na jednym z pierwszych wieczorów polskich kolęd, organizowanych pod koniec lat 90. w rezydencji ambasadora. Pani Stanisława nie tylko pięknie śpiewała, ale kochała polską muzykę klasyczną, szczególnie Chopina. Była osobą niezwykle skromną, ale także bardzo wrażliwą. Żyła zaledwie 80 lat, a Jej odejście poprzedziła ciężka choroba.
Będziemy Cię, droga Pani Stanisławo, pamiętać i wspominać jako osobę dla polsko-słowackiej społeczności w Bratysławie bardzo ważną.
Twojemu synowi Marianowi i jego rodzinie składamy wyrazy współczucia, solidarności w żałobie i powtarzamy raz jeszcze: Pani Stanisławo, za wcześnie odeszłaś! Pozostało nam wiele rozmów i myśli niedokończonych…
Żegnaj i odpoczywaj w pokoju na ziemi, która stała się Twoją drugą Ojczyzną.
Jan Komornicki, w l. 1997-2003 ambasador RP w RS
Nie zapomnę, Pani Stasiu
Dzwonię, odbiera:
– Słucham pana
– Potrzebuję tłumaczenia dokumentu
– Na kiedy?
– Na wczoraj, da się?
– Nie wiem, spróbuję…
Zawsze dostałem na czas, wielokrotnie nawet wcześniej. Rzetelna, profesjonalna, bardzo oddana swojej pracy. Czasami rozmawialiśmy, różnie, zawodowo, prywatnie, o rzeczach ważnych i nieistotnych, niekiedy krótko, treściwie, niekiedy dogłębnie, nawet o sprawach bardzo osobistych. Momentami odnosiłem wrażenie, że mimo woli pełnię rolę powiernika. Nie potrafiłem być tylko biernym słuchaczem, spieszyłem z radą, pocieszeniem, podając przykłady z własnych doświadczeń. Słuchała, a czy stosowała, nie wiem, nie pytałem. Wystarczała świadomość, że coś zostało powiedziane, że wiemy, o co chodzi, że rozumiemy, że może przyjdzie ulga.
Można by tak długo, opowiadać, opisywać, wspominać. Ale czas minął, odeszła, na zawsze…
Nie zapomnę, Pani Stasiu. Nigdy.
Marek Sobek, Bratysława
Wspomnienia (nie)dawne o… pani Stasi
Była pierwszą Polką, którą poznałam w Bratysławie. Takich osób jak ja jest więcej, gdyż planując zawarcie małżeństwa ze Słowakiem lub Słowaczką, z pewnością niejedna osoba zapukała do jej drzwi, by skorzystać z usług tłumacza przysięgłego.
W przygotowaniach do mojego ślubu brała czynny udział, nie tylko tłumacząc potrzebne do Urzędu Stanu Cywilnego dokumenty. Nie odmówiła tłumaczenia podczas ceremonii ślubnej w Bratysławie. Była wtedy taka dostojna, elegancka, profesjonalna. Jej obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa – oto ja, Polka z Wrocławia, stawiam pierwsze kroki na Słowacji, wypowiadam swoje „tak“ w obecności innej Polki, która jest mi oporą, służy pomocą i doświadczeniem. I stojąc tak obok słowackiego urzędnika, była niejako moim polskim łącznikiem między tym, co zostawiałam za sobą, a tym, co mnie czekało.
Za tłumaczenie podczas ślubu nie chciała żadnego wynagrodzenia. Pani Stasiu – dziękuję!
Jedenaście lat później, kiedy tłumaczyła akt zgonu mojej mamy, również zrobiła to „od serca“. W ten sposób znowu była przy mnie. Pani Stasiu – dziękuję!
A całkiem niedawno rozpoczął się nasz nowy etap znajomości, a konkretnie współpracy, którego efekty mogli Państwo znaleźć na łamach „Monitora Polonijnego“. Sama zaproponowała, że mogłaby podzielić się swoimi wspomnieniami.
Najpierw nie wiedziałam, jak zareagować, ponieważ owa propozycja z jej strony była reakcją na moją prośbę, by spotkać się w celu opisania jej historii życia. Odmówiła, tłumacząc, że jej życie nie jest ciekawe.
I niejako na odczepne rzuciła propozycję pisania artykułów. Kiedy otrzymałam pierwszy, zrozumiałam, że – choć pisała o innych – to w każdym z nich był kawałek niej.
A trzeba przyznać – kiedy człowiek uważniej przeczyta owe wspomnienia – że życie miała nietuzinkowe. Bo oto ze „Wspomnień (nie)dawnych“ dowiadujemy się, jak wyglądał świat warszawskiej bohemy, występującej w studenckim klubie „Stodoła“, w którym czynnie udzielała się jako śpiewaczka również pani Stasia.
Tam poznała na przykład Zbigniewa Cybulskiego. W innym odcinku „Wspomnień…“ opisuje, jak chętnie śpiewała i uczyła śpiewu innych, choćby jako opiekunka na letnich koloniach. Wtedy też nauczyła dzieci greckiej piosenki – jak się później okazało – niecenzuralnej. Bystrym okiem obserwatora opisywała gwiazdy, z którymi spotkała się czy w Warszawie, czy później w Bratysławie: Wojciecha Młynarskiego, Jolantę Umecką, Jana Kiepurę, Sławę Przybylską, Jana Biczyckiego i innych.
Uchylała też rąbka tajemnicy, opisując zakulisowy świat artystów, wspominając na przykład Bruno O.Ya. czy polskiego reżysera mieszkającego na Słowacji Franka Chmiela. Jestem przekonana, że miała szkice kolejnych odcinków „Wspomnień…”. Szkoda, wielka szkoda, że już ich nie poznamy.
Ostatni mail od niej dostałam pod koniec marca, po ukazaniu się jej artykułu o Wojciechu Młynarskim. Kiedy dowiedziała się o jego śmierci szybko zareagowała i podesłała mi wspomnienia o tym wybitnym artyście. Nie chce się wierzyć, że tym razem my reagujemy na smutną wiadomość o jej śmierci, zbierając wspomnienia o niej i zamykając w ten sposób nie tylko serię „Wspomnień (nie)dawnych“, ale i jakąś część świata, który odchodzi z Panią Stasią na zawsze.
Pani Stasiu, dziękuję za obecność i wsparcie. Dziękuję za współpracę. Będziemy snuć wspomnienia (nie)dawne…
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik, Andrej Bán i archiwum rodzinne Stanisławy Hanudelovej