CO U NICH SŁYCHAĆ?
Słowacja jest ich drugim po Indiach miejscem, gdzie razem zamieszkali. Tu na świat przyszła ich córeczka Tara, a Bratysława stała się ich domem. Dlaczego właśnie tu? Jakie drogi przemierzyła nasza rodaczka z Leszna, by ze swoim mężem Hindusem w obcym na początku dla nich kraju budować wspólne szczęście?
Spotykamy się w mieszkaniu państwa Goenka w stolicy Słowacji. Oboje przyjechali tu do pracy w 2012 roku. Tu też się pobrali. Pytam Olgę Goenka, czy przyjazd tu powodował u niej jakąś tremę, choć wydaje mi się, że odpowiedź znam – ta dziewczyna przecież przemierzyła kilkukrotnie drogę do Indii, studiowała stosunki miedzynarodowe we Wrocławiu, ale i we Włoszech, w ramach programu Erasmus, czym więc mogła być dla niej taka przeprowadzka tuż za miedzę?
„O nie, wcale to nie było takie łatwe. Jechałam w nieznane, zupełnie sama i o Słowacji nie wiedziałam nic“ – opowiada szczerze o swoich obawach i od razu zyskuje sympatię, bo chyba każdy z nas, przeprowadzając się za granicę, czuł pewien niepokój, że oto jedzie w nieznane. Nawet w przypadku tak bliskiego Polsce kraju, jakim jest Słowacja.
Ahoj, przygodo!
Na pytanie, dlaczego wybrali właśnie Słowację, dowiaduję się, że Olga i Harsh przez pół roku mieszkali razem w Indiach, gdzie się umówili, że jeśli Harsh znajdzie pracę w Europie, przeprowadzą się na stary kontynent. A ponieważ studiował inżynierię w Anglii, miał duże szanse na zrealizowanie tego planu. I tak się stało – na jego podanie o pracę zareagowała firma z Bratysławy, która oferuje swoje produkty również na rynek indyjski.
Rozpoczęły się więc formalności związane z pozyskaniem zezwolenia na pobyt Harsha tutaj. Olga też rozesłała swoje CV do kilku firm w Bratysławie. To ona po spędzonych w Polsce świętach Bożego Narodzenia wyruszyła sama na podbój Słowacji, podczas gdy Harsh czekał jeszcze w Indiach na potrzebne dokumenty.
„Jechałam zapakowanym po sufit samochodem i w ogóle nie wiedziałam, co mnie tu spotka“ – wspomina podróż w nieznane Olga. Jedynym jej punktem zaczepienia był zarezerwowany nocleg w bratysławskim hostelu. Na szczęście szybko udało się jej znaleźć i pracę, i mieszkanie. Harsh przyleciał na gotowe.
Pierwsze kroki w Kalkucie
A jak doszło do poznania się tej uroczej pary? „Podczas studiów wybrałyśmy się z koleżanką na staż do Indii“ – zaczyna swoją opowieść Olga. Były wolontariuszkami. Pomagały biednym dzieciom, mieszkającym w slumsach. Był rok 2009. Wylądowały w Kalkucie. „Pamiętam, jak jechałyśmy taksówką w upalny wieczór, od wilgoci wszystko się lepiło, a przez okna samochodu widziałam chodzące po ulicach krowy i śpiących bezdomnych“ – wspomina swoje pierwsze wrażenia z Indii, które wcale nie napawały ją optymizmem.
Zaskoczeniem było też mieszkanie, w którym miały spędzić sześć tygodni – osiem osób w dwóch pokojach z jedną łazienką. „Nawet nie było łóżek, tylko materace, które po rozłożeniu zajmowały całą podłogę“ – opisuje i nie kryje, że obie z koleżanką marzyły wtedy o powrocie do domu. Za to poranek był łaskawszy – piękna pogoda oraz rozmowy z sublokatorami-obcokrajowcami tchnęły w nie wiarę, że czekają tu na nie niezapomniane wrażenia.
W slumsach
Polki w ramach wolontariatu odwiedzały dzieci w slumsach. Warunki, w których żyją tam najubożsi są bardzo złe, dokładnie takie, jakie pokazuje oscarowy film „Slumdog. Milioner z ulicy“. „Ale mimo to one były dumne, pokazywały nam swoje malutkie domki dwa na dwa metry, gdzie śpią na podłodze“ – opisuje Olga i dodaje, że paradoksalnie tam były lepiej przyjmowane niż w domach ludzi bogatych. „Tu nas częstowano herbatą i ciasteczkami, choć zapewne dla gospodarzy to był luksus“ – wspomina.
Kiedy pojawił się On
Któregoś dnia Olga wyszła spod prysznica i… zastała w mieszkaniu Hindusa, zaproszonego przez angielskiego sublokatora, z którym ten znał się jeszcze z czasów studiów. „Wyszłam w samym ręczniku, a ponieważ już znałam tamtejsze obyczaje, nie przywitałam się z nim, ale poszłam się przebrać“ – wspomina. Kiedy chciała chłopaka poznać, już go nie było.
Olga przyznaje, że wpadł jej w oko, to samo potwierdza siedzący z nami w bratysławskim mieszkaniu Harsh i na samą myśl tego wspomnienia się uśmiecha. Potem spotykali się jeszcze wiele razy, ponieważ Harsh starał się pomóc Polkom w stawianiu pierwszych kroków w Indiach. Miał ułatwione zadanie, ponieważ mieszkał niedaleko, co w warunkach kulkuckich jest na wagę złota.
Z ziemi włoskiej do… Indii
Sześć tygodni szybko minęło. Olga przywiozła do Polski mnóstwo wspomnień, ale te najważniejsze dotyczyły bardzo sympatycznego Hindusa. Powrót Olgi do Europy nie przerwał ich kontaktów, od tej pory rozmawiali przez Skype. Coraz częściej. Oboje zapragnęli kolejnego spotkania. Olga zdecydowała, że poleci ponownie do Indii. Nic nie powiedziała rodzicom, żeby nie przeżywali jej podróży. „Sama nie byłam pewna, czy coś z tego wyjdzie, więc nie chciałam nikomu nic mówić“ – wspomina. Jedynym jej sprzymierzeńcem, który wiedział o wszystkim, była siostra.
W grudniu 2009 roku Olga poleciała do Kalkuty z Włoch, gdzie studiowała w ramach programu Erasmus. „Kiedy wróciłam na Boże Narodzenie do Leszna, rodzice się dziwili, czemu jestem taka opalona, więc skłamałam, że chodziłam do solarium“ – uśmiecha się moja rozmówczyni. Tak, to tajne spotkanie przesądziło o ich losie – zostali parą. Później widzieli się jeszcze kilka razy, Olga nawet zamieszkała na kilka miesięcy w Indiach. Wtedy Harsh poprosił ją o rękę i zaczęli wspólne przygotowania do europejskiej przygody.
Indie na emeryturze?
Rodzina Harsha musiała się oswoić z myślą, że ich syn nie zostanie z nimi. Zwyczaj hinduski nakazuje synowi wraz z synową zamieszkać z rodzicami i troszczyć się o nich. Te obowiązki musiały przejąć jego trzy starsze siostry. Ani w sprawach ożenku Harsh nie wybrał typowej dla Hindusa drogi. „W Indiach to rodzice podsuwają młodym kandydatów na męża czy żonę, co najwyraźniej większości odpowiada“ – opisuje Olga.
Jej doświadczenia z obcowania z indyjską kulturą spowodowały, że jest przekonana, że mieszkać na zawsze by tam nie mogła, ale powrotu na emeryturze nie wyklucza. Gdy pytam ją o powód, wskazuje na wolność. I tu nie chodzi tylko o ubiór, ale możliwość pracy i wyrażania swoich poglądów. „Tam często zadaniem kobiety jest być w domu. Choć ma pomoc do sprzątania, to i tak w wielu przypadkach nie podejmuje pracy zawodowej“ – wyjaśnia.
Święto światła a Boże Narodzenie
Harshowi, który studiował w Anglii, kultura europejska jest bliska. Na pierwsze Boże Narodzenie w Lesznie był przygotowany. Podobnie było z urlopem nad Bałtykiem – wiedział, że czeka go zimne morze i kapryśna pogoda, ale zaskoczyły go straszne tłumy na plażach czy deptakach. „Może dlatego, że w Indiach zawsze wybieraliśmy kameralne plaże, a poza tym tam nikt w ciągu dnia się nie opala“ – wyjaśnia Olga, widząc moje zdziwienie, kiedy argumentuję, że to przecież Indie są bardzo ludnym krajem.
Olga, będąc kilkakrotnie w Indiach, wzięła udział w święcie światła, które dla Hindusów jest tak samo ważne, jak dla nas Boże Narodzenie. „Jest urocze, w blasku świec, a ja cieszę się, że już potrafię uczestniczyć w tradycyjnych rytuałach, jedynie nie kłaniam się bożkom“ – opisuje. Swoją premierę podczas takiego święta miała już też Tara – ich roczna córeczka, z którą w ubiegłym roku odwiedzili Indie. Mała była zachwycona, co jej mama przypisuje odziedziczonemu po ojcu temperamentowi. Obie zresztą często tańczą w domu w rytm hinduskich hitów, które uwielbiają.
Królewski ślub
„Mieliśmy dwa śluby – jeden w Indiach, drugi w Polsce“ – opowiada mi Olga. Ten indyjski wymagał wielu przygotowań, ponieważ wszystko dla naszej bohaterki było nowe. Dużo wcześniej wraz ze szwagierkami dokonała zakupu sukni, a konkretnie sari. „Musiałam się zdać na ich gust, bo ja się nie znam na tamtejszej modzie“ – wspomina czas przygotowań. W efekcie w jej indyjskiej szafie zawisło i wisi tam do dziś sari o wartości 2 lakh, czyli około 2800 euro„
Może Tara będzie chciała kiedyś wziąć w nim ślub?“ – zastanawia się na głos jej mama. Indyjskie panny młode nie są ubrane na biało – ten kolor jest zarezerwowany na pogrzeby – ale w różnych barwach czerwieni, różu, pomarańczy. Patrząc na zdjęcia państwa młodych, mam wrażenie, że był to królewski ślub. „Tak też się czuliśmy“ – przyznają moi rozmówcy.
Dwa wesela w cztery dni
Na indyjskiej uroczystości było około 500 gości, bowiem zwyczajem jest, że rodzice młodych zapraszają nie tylko rodzinę, ale i swoich znajomych, znajomych znajomych… Obrzęd trwał około trzech godzin, a była to wersja skrócona. Pytam się Olgi, jak to przeżywała. Musiała mieć przecież straszną tremę, wiedząc, że wszystkie oczy będą zwrócone na nią. „Pewnie, że to przeżywałam – potwierdza – każdy chyba przeżywa własny ślub, a tu jeszcze dodatkowo w Indiach!“.
Ale wszystko się udało. „Podczas ślubu obecna jest istruktorka, która podpowiada, co należy robić, ale… w języku hindi, więc Harsh mi to tłumaczył na angielski, a ja na polski swojej rodzinie, która włączała się w uroczystości“ – uśmiecha się Olga, gdy o tym opowiada. Jej rodzice byli oczarowani. Poza tym, jak się dowiaduję od mojej rozmówczyni, taki ślub to wielkie przyjęcie.
Większość gości podczas samego obrzędu zaślubin częstuje się smakołykami. W ceremoniale biorą udział tylko para młoda oraz najbliższa rodzina i to spowodowało, że nie było to dla niej stresujące. Ponieważ wesele tam trwa trzy dni, pytam Olgę, co jej się najbardziej podobało.
„Pierwszy wieczór“ – odpowiada jednoznacznie. Ten jest zarezerwowany dla rodziny i to rodzina przygotowuje scenariusz specjalnych występów. „Moje kuzynostwo z Polski też się włączyło i pod okiem instruktora nauczyło się tamtejszych tańców, które z powodzeniem prezentowało również na naszej polskiej uroczystości w maju“.
Drugi ślub, ten polski, odbył się w Rydzynie. Oczywiście nie zabrakło na nim gości z Indii. „Wtedy chyba miałam większy stres niż w Indiach. Bałam się, że się przewrócę w sukni ślubnej na środku kościoła“ – śmieje się Olga na wspomnienie skromnego w porównaniu z indyjskim wesela, bo „tylko“ na 90 osób. „Nasi rodzice podzielili się kosztami: indyjski opłacili teściowie, polski moi rodzice“ – dodaje.
Przyjaciele na Słowacji
Nasza rozmowa dobiega końca. Pytam jeszcze państwa Goenka o wrażenia ze Słowacji, jak ich przyjęła i jak się tu czują. „Raczej nie mieliśmy negatywnych przejść“ – odpowiada Olga, choć przypomina sobie jedno wydarzenie, kiedy słownie zaatakował ich jakiś sąsiad, wykrzykując z balkonu niemiłe słowa pod adresem Harsha. Ale to ich nie zraża do Słowaków, którzy od początku wydają się im otwarci, pomocni, a na ulicach spotykają samych uśmiechniętych ludzi.
Kiedy pytam, z kim się przyjaźnią, odpowiadają, że najczęściej są to koledzy i koleżanki z pracy, z którymi i Harsh może porozmawiać, gdyż znają angielski. Olga pracuje też z kilkoma Polakami, choć – jak sama podkreśla – nie segreguje grona swoich znajomych według narodowości.
Po wakacjach rodzinę Goenka czekają zmiany, gdyż Olga planuje powrót do pracy po urlopie macierzyńskim. Mała Tara w ten sposób zacznie się osłuchiwać z kolejnym językiem. Po polskim, hindi i angielskim przychodzi czas na słowacki.
Wielokulturowość
Czy na Słowacji zapuszczą korzenie na dłużej? Kto wie? Mieszkanie już kupili, ale gdyby trafiła się ciekawa oferta pracy w europejskim kraju anglojęzycznym, pewnie by ich skusiła, bowiem tam Harsh mógłby na co dzień mówić po angielsku. Tu ich „ustami“ jest najczęściej Olga, która słowackiego nauczyła się szybko, choć jak sama twierdzi, na początku znała tylko jedno słowo – „ahoj”. Harsh też uczy się słowackiego i rozumie w tym języku więcej niż po polsku.
Oboje tęsknią za swoimi rodzinami, za przyjaciółmi, jedzeniem, szczególnie tym indyjskim, o silnym smaku carry. W weekendy, kiedy mają trochę więcej czasu, gotują w duecie: Harsh – dania główne, Olga – indyjskie placki.
To, że są bliżej Polski, uznają za wielki plus, ponieważ urlopy mogą wykorzystywać na podróże do Indii, zaś polską rodzinę odwiedzają w święta lub w czasie przedłużonych weekendów.
Kto by przypuszczał, że takie barwne życie los zgotował dziewczynie z Wielkopolski, dziewczynie, która już w swoim krótkim życiu przymierzyła tysiące kilometrów, mieszkała we Włoszech i Indiach, a teraz jej kolejnym domem jest Słowacja. Ta wielokulturowość w wydaniu rodziny Goenka jest fascynująca!
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik i archiwum rodziny Goenka