Po co nam zamki?

Nastawiona na zysk turystyka rządzi się swoimi prawami. Każdy pracownik turystycznego przemysłu doskonale wie, że potencjalny klient prędzej czy później zada oczywiste pytania, jak do danej miejscowości dojechać, gdzie przenocować, a przede wszystkim, czy tam, dokąd jedzie, jest zamek.

Żyjemy już w XXI wieku. Na co komu dzisiaj zamki? Kiedyś olbrzymie warownie, umieszczane na skale, broniły królestw przed najazdem obcych wojsk. W potężnych wieżach znajdowały schronienie księżniczki, strzeżone przez surowych władców. Od czasu do czasu zdarzał się zabłąkany rycerz, pragnący z takiej wieży wydostać swą lubą, ale – tak naprawdę – do zdobycia wieży zachęcały go bardziej skarby, przechowywane na najwyższym z pięter.

Dzisiaj wszystko wygląda inaczej. W dobie szpiegowskich satelitów i GPS-ów nikt nie czułby się bezpieczny w zmurszałych murach zamku. Podejrzewam, że przebywanie w takim schronieniu przyczyniałoby się ponadto do narażenia życia, chociażby przez spowodowany wilgocią chroniczny katar.

Skarby i złote monety trzymane są dzisiaj w eleganckich sejfach banków, choć i tak coraz częściej bankierzy w białych kołnierzykach bronią dostępu do kont na twardym dysku komputera. Księżniczek dzisiaj również jak na lekarstwo… A rycerze? Jeśli już, to najpewniej są to jacyś zbłąkani Don Kichoci, walczący z całym światem w imię znalezionych na Facebooku idei.

Tymczasem zamki jakimś cudem istnieją i dzisiaj. Często otoczone blokowiskami, płatnymi parkingami i serpentynami autostrad. Zamiast fosy i zwodzonego mostu ich murów strzeże rząd budek z pamiątkami lub tanim chińskim jedzeniem.

By dostać się do ich wnętrza, nie trzeba oblężniczych machin, kotłów ze smołą i taranów. Wystarczy banknot wymieniony na bilet w kasie, gdzie zaspany kasjer w niczym nie przypomina groźnego obrońcy w kolczudze.

Widać wyraźnie, że turystka nie ma racji bytu bez zamków, a zamki – bez turystyki. Zamek dobrze wygląda na pocztówce z wakacji i rodzinnym zdjęciu. Nic tak nie ożywia folderu reklamowego, jak historia możnego rodu, który wymierając bezpotomnie, zostawił w spadku władzom miasta potężną warownię.

Turyści ciągną ze wszystkich stron, wystarczy rozpuścić plotkę o pojawiającej się na zamku Białej Damie i sukces komercyjny murowany! Potem już tylko czekać, jak filmowe ekipy zza wielkiej wody zechcą w naszej wsi nakręcić widowiskowe dzieło o Robin Hoodzie lub choćby reklamę napoju gazowanego. Ciekawe, co by powiedzieli na to średniowieczni władcy?

A jednak w dobie, gdy komercja rządzi światem, chciałbym wierzyć, że i tu jest miejsce na szczyptę romantyki. Któż z nas nie bawił się w młodości w rycerzy i księżniczki? Kto z nas nie budował zamków z piasku lub – w bogatszej wersji – z pewnych duńskich klocków?

Zamki to przecież także księżyc w pełni, to szalona odwaga obrońców, to legendy o ukrytych skarbach i niespełniona miłość, dzięki której ruiny nawiedzane są przez duchy dawnych kochanków. A jeśli ruiny są za mało romantyczne, to też żaden problem. Można przecież zamek odbudować od podstaw, jak pokazują przykłady z naszych rodzinnych polskich stron. Ot, taka dorosła wersja klocków… Tak, tak, w głębi duszy przecież wszyscy jesteśmy romantykami!

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Bo okazuje się, że za tymi wszystkimi zamkowo-ruinowymi inwestycjami, za średniowiecznymi piknikami, za barwnymi folderami, kalendarzami i plakatami wcale nie stoją wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast.

Tak naprawdę to pełni romantycznej szlachetności rycerze i dworskie damy, marzący o bohaterskich czynach i nieprzemijającej sławie. Jeśli my, zwykli turyści, jesteśmy romantykami, to o ileż bardziej wzniosłe są uczucia tych, którzy gospodarzą naszymi małymi ojczyznami.

Pamiętajmy o tym, kiedy następnym razem będziemy stać w kolejce do urn i oddawać swój głos w lokalnych wyborach. Każdy dworzanin powinien przecież mieć takiego kasztelana, na jakiego sobie zasłużył!

Arkadiusz Kugler

MP 6/2017