Odszedł świadek całego stulecia

Widywałam Go na różnych przedsięwzięciach w Instytucie Polskim w Bratysławie, gdzie chętnie zabierał głos, szczególnie wtedy, gdy mowa była o II wojnie światowej. Pomyślałam więc, że warto byłoby nakręcić film dokumentalny, by utrwalić pamięć o jednym z tych, którzy przeżyli koszmar wojny. Spotkaliśmy się kilkakrotnie. Dzięki czemu mam 24 godzin nagranego materiału. Zdjęcia kręciliśmy w plenerze – most Lafranconi, Gabčikovo, kilkakrotnie Instytut Polski i jego mieszkanie. W Jabłonce, skąd pochodził, byłam sama. Powstanie więc obraz o życiu świadka całego stulecia – pana Antoniego Jabłońskiego.

 

Od początku

Był jednocześnie Polakiem i Słowakiem, a nie Słowakiem polskiego pochodzenia czy Polakiem naturalizowanym na Słowacji. W dzisiejszych czasach, gdy wszyscy korzystamy z dobrostanu wielonarodowościowej, zjednoczonej i demokratycznej Unii Europejskiej, możemy mieszkać, gdzie chcemy i poruszać się swobodnie w strefie Schengen, trudno wyobrazić sobie, że kiedyś mogło być inaczej – nie ruszając się z własnej wsi, można było być obywatelem różnych państw.

Światowa historia wkraczała w życie człowieka bez względu na to, czy był on aktywnym czy pasywnym obywatelem. Żadna z tych postaw nie zapewniała bezpieczeństwa. Pan Jabłoński był człowiekiem aktywnym. Żeby go wspominać, trzeba – jak mawiał – zacząć od początku.

 

Jabłonka – z monarchii do Polski

Szkoły, w których kształcili się jego rodzice, nie były ani polskie, ani słowackie. Antoni urodził się w monarchii austro-węgierskiej, w podtatrzańskiej Jabłonce, wsi bardziej góralskiej niż narodowej. Po odrodzeniu się Rzeczpospolitej również tutaj nastąpił skok cywilizacyjny.

Młodzież z Jabłonki studiowała w Warszawie czy Lwowie. Nie było to łatwe. Pan Antoni, studiując na Politechnice Warszawskiej, nieraz przymierał głodem. Ale zdarzyło się coś jeszcze gorszego – wybuchła II wojna światowa. Student Jabłoński pojechał na rowerze z oblężonej Warszawy do Jabłonki.

„Limba“

Tymczasem jego wieś znów zmieniła przynależność państwową, a on stał się słowackim prinavrateným bratom. I wtedy, paradoksalnie, los się odmienił. W Bratysławie powstała wyższa uczelnia, do której się zapisał i mógł studiować dzięki stypendium. Mieszkał w wówczas najnowocześniejszym w Europie akademiku. No i się zaczęło.

Chłopcy z Jabłonki założyli tajne stowarzyszenie „Limba“, którego działalność polegała na współpracy i okazywaniu sobie pomocy. Udawało się im pomagać uciekinierom z Polski, którzy przez zieloną granicę przedostawali się do Budapesztu. Uciekinierzy udawali kuzynów z Jabłonki, otrzymywali cenną chwilę odpoczynku w swej wojennej tułaczce – przede wszystkim nocleg i jedzenie. I tak pan Antoni spotkał się z historią w osobie Wacława Felczaka. To spotkanie zmieniło jego życie.

Hungarysta Felczak był polskim kurierem, łącznikiem pomiędzy rządem na uchodźctwie a krajem. Mimo tragicznych doświadczeń wojennych Felczak działał do 1948, kiedy to został złapany w Czechosłowacji. W komunistycznej Polsce spędził osiem lat w więzieniu. Po koniec lat 80. stał się inspiracją dla węgierskich dysydentów, np. dla Viktora Orbana, założyciela Fideszu. Zmarł w 1993 roku

 

Młody inżynier

Panu Jabłońskiemu udało się dożyć prawie stu lat, mimo iż chwilami jego losy były dramatyczne. Felczak został złapany przez gestapo – na szczęście udało mu się uciec. Sytuacja zaczęła się zagęszczać. „Limba“ wręczyła biało-czerwonych bukiet prof. Szubikowi, w podzięce za jego świadectwo o Katyniu.

Zaczęto śledzić ludzi „Limby“. Pan Jabłoński musiał chronić żonę, będącą w błogosławionym stanie. Uciekli do Jabłonki, przedzierali się przez tereny objęte działaniami wojennymi. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i po wojnie młody inżynier zaczął budować słynne słowackie zapory rzeczne. Jego rodzina się rozrastała. Praca nie była łatwa, wiązała się z przeprowadzkami z miejsca na miejsce.

Nie ma chyba zapory wodnej na Słowacji, w której nie maczałby palców inżynier Jabłoński. A z jaką dumą pokazywał mi zaporę Gabčikovo! Mnie jednak słowo „dielo“ bardziej kojarzyło się z „dziełem“ niż zaporą.

 

Organizator, gitarzysta, recytator…

Antoni Jabłoński był człowiekiem pogodnym i życzliwym, o niezwykłej energii. Osiągnął wiele sukcesów zawodowych i rodzinnych. Był świetnym inżynierem, organizatorem, grał na gitarze, śpiewał, układał piosenki, recytował z pamięci „Pana Tadeusza“ – denerwował się, gdy zapomniał któregoś słowa, ale zaraz sobie je przypominał, choć był już po dziewięćdziesiątce.

Bardzo kochał swoją żonę, z którą spędził więcej niż siedemdziesiąt lat! Był człowiekiem spełnionym, który otrzymał wiele talentów i mimo meandrów losu, nie zmarnował ich.

Będziemy go wspominać z życzliwością i szacunkiem. Mam nadzieję, że także podczas wspólnego oglądania filmu o Nim, który zostanie pokazany prawdopodobnie na jesieni.

Joanna Jędrusik
Zdjęcia: Małgorzata Wojcieszyńska

MP 5/2017