BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Tragedia każdej z bohaterek zaczynała się tak samo: walenie kolbami w drzwi, pośpiech w pakowaniu rzeczy najpotrzebniejszych do przeżycia, bydlęce wagony i kilkutygodniowa podróż w nieludzkich warunkach kilka tysięcy kilometrów w głąb Azji. Przerażający początek katorgi, niewoli i walki o przeżycie. „Dziewczyny z Syberii” to druga po „Dziewczynach z powstania” książka Anny Herbich (Wydawnictwo „Znak”), poświęcona kobietom czasów wojny.
Książka niezwykle ważna. Czyta się ją jednym tchem nie tylko dzięki niezwykłym historiom, ale i przystępnemu językowi. Z drugiej strony to książka trudna w odbiorze, bo zawarte w niej historie są drastyczne i przepełnione okrucieństwem. Aż trudno uwierzyć, szczególnie nam, ludziom żyjącym w czasach walki o równość i prawa człowieka, że człowiek potrafi człowiekowi zgotować piekło na ziemi.
Wojna rządzi się swoimi prawami, ale „Dziewczyny z Syberii” pokazują, że nie tylko na froncie można stracić życie, że cywile, kobiety, dzieci i starcy rzuceni gdzieś tysiące kilometrów od linii frontu mogą przeżywać cięższe katusze niż żołnierze na polu bitwy. I że najokrutniejsze, bestialskie tortury nie są dziełem szatana, tylko człowieka, przepełnionego nienawiścią do drugiego człowieka, choćby za jego „inną” narodowość.
Wtedy to dotknęło nas, Polaków. To my byliśmy „obcymi”, których traktowano gorzej niż bydło. Anna Herbich zebrała dziesięć historii kobiet, które przeżyły wywózkę na Sybir, nieludzki głód, najostrzejsze polarne zimy, sowieckie więzienia i katowanie podczas przesłuchań. Ich historie rozdzierają serce. Stefanię, która z Armii Krajowej trafiła do łagru z sowieckimi kryminalistami i mordercami, można było wygrać w karty – ten, kto ją wygrał, miał prawo zrobić z nią wszystko, nawet zabić.
Danuta, zesłana jednym z ostatnich transportów, cudem uniknęła śmierci głodowej, trafiła do Armii Andersa, a następnie z polskimi uchodźcami została przyjęta przez Persję, gdzie wyszła za mąż za tamtejszego arystokratę. Alina została aresztowana jako dziesięcioletnie dziecko i skazana na zsyłkę jako „wróg narodu”, umieszczona w sowieckim domu dziecka była bita i poniżana.
Natalia, która za pracę w konspiracji została zesłana na Workutę, do najcięższego z sowieckich obozów koncentracyjnych, gdzie opatulona w liche szmaty, bez ciepłego posiłku, wykonywała najcięższe prace fizyczne przy mrozie minus 60 stopni Celsjusza.
Grażyna, która walczyła o przeżycie wśród syberyjskich wilków, i Zdzisława, która uciekła z ukochanym z sowieckiego łagru, przemierzając Tajgę. Co łączy te kobiety? To, że były Polkami, i to, że przeżyły sytuacje nieludzkiego traktowania, żyjąc niemal jak zwierzęta.
Szokujące są też fakty z ich życia, które uzmysławiają, że żadna wojna nie jest ani dobra, ani potrzebna. Najważniejsza refleksja, która została mi po przeczytaniu tej szokującej, lecz niezwykle ciekawej książki: zawsze warto być dobrym człowiekiem.
Czytając o tym, jak Sowieci traktowali polskie dzieci, a traktowali je gorzej niż psy tylko dlatego, że były polskie, nasunęło mi się kilka refleksji. Propaganda nienawiści, której łatwo ulegamy, powinna być filtrowana przez nasze serca. To, czy chcemy do kogoś wyciągnąć rękę, czy ze strachu przed obcym wolimy go opluć, nie widząc w nim człowieka tylko bydło, świadczy o naszym człowieczeństwie. Nie pozwólmy na to, aby strach przed drugim człowiekiem wywoływał w nas nienawiść. Nienawiść bowiem zawsze prowadzi do zezwierzęcenia.
A kobiety? Okazuje się, że to one są silniejsze, to one częściej przeżywają. Zdzisława tak kończy swoją historię: „Na zesłaniu widziałam wiele kobiet, które każdego dnia z zaciśniętymi zębami toczyły walkę o przetrwanie. Nic, ale to nic nie było w stanie nas złamać. (…) Najczęściej na zesłaniu umierały dzieci, starcy i młodzi mężczyźni. Kobiecych nazwisk na listach było mniej. (…) To dowód na to, że kobiety wcale nie są płcią słabą. Są silniejsze, bardziej wytrzymałe od mężczyzn”.
Magdalena Marszałkowska