Przerażająca codzienność

Kim byli Beksińscy? Niby coś o nich wiemy, każdy ma w pamięci mroczne obrazy Zdzisława, genialne audycje radiowe Tomasza, nie wiemy jednak, kim byli na co dzień, co ich motywowało do działania i tworzenia. „Ostatnia rodzina” w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego niestety nie odpowie nam na te pytania, gdyż aspekt twórczości i sztuki został w nim potraktowany marginalnie. Widz ma za to szanse podejrzeć niejako przez dziurkę od klucza życie codzienne obu panów.

Reżyser zdaje się całkowicie pominąć temat sztuki, inspiracji i wewnętrznej siły, pchającej artystę ku tworzeniu. Matuszyński odziera obu – i ojca, i syna – z tej tajemniczej otaczającej artystów aury, w zamian za to pokazując ich szarą codzienność w kapciach na wersalce, życie na komunistycznym blokowisku, rutynę i nudę dnia codziennego, które są chyba jeszcze straszniejsze niż demoniczne, mroczne obrazy Zdzisława.

W scenerii przedpokoju, kuchni, klatki schodowej i windy przed naszymi oczami przewijają się scenki rodzajowe, znane z życia każdego człowieka, czynności jednostajnie powtarzane, jak jedzenie obiadu, picie herbaty, wchodzenie po schodach, rozmowy przy stole. Same losy rodziny Beksińskich są pokazane w telegraficznym skrócie. Scenariusz autorstwa Roberta Bolesty pokazuje nam życiorysy bohaterów jakby w podpunktach, bez zagłębiania się w psychologię i motywację postaci. Proza życia codziennego przeplata się wyolbrzymionymi atakami manii i depresji Tomasza, intelektualnym marudzeniem Zdzisława i wciśniętą pomiędzy nich, jak w imadło, matką, która próbuje trzymać rodzinę razem.

Reżyser wyolbrzymił ekscentryczność obu artystów, co powoduje efekt taniej sensacji. Zabrakło wielowymiarowości postaci, dziwactwa, natręctwa i neurotyczne ataki agresji dominują w postaciach obu Beksińskich, szczególnie Tomasza, który przecież był także, a może przede wszystkim charyzmatycznym, ponadprzeciętnie inteligentnym dziennikarzem i jedynym polskim tłumaczem Monty Pythona, czyli kimś o wybitnym poczuciu humoru. O tym jednak twórcy jakby zapomnieli lub po prostu zdecydowali, że obłęd jest bardziej chwytliwy niż prawda ukryta w obrazie całości.

Film nie jest doskonały, ale jest to bardzo dobre kino. Na szczególną pochwałę zasługują aktorzy, którzy powalają na kolana swymi kreacjami. Andrzej Seweryn jako Zdzisław wspaniale oddaje jego znane powiedzonka i manierę, Dawid Ogrodnik jako Tomasz jest wyrazisty i po raz kolejny pokazuje wspaniały warsztat aktorski.

Perełką okazała się Aleksandra Konieczna w roli żony Zdzisława, kobiety wycofanej, poświęcającej siebie w imię miłości do męża i syna. Beksińscy są w tym filmie i pospolici, i kuriozalni, są jak każda inna rodzina, a jednak cieszymy się, że oni, to nie my.

Magdalena Marszałkowska

MP 4/2017