Fascynująca podróż przez życie

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Kemping na plantacji konopi pod obserwacją policji albo nocleg w romskiej rodzinie – to tylko niektóre z wielu barwnych przygód na różnych kontynentach, których doświadczyli nasi rodacy. Małgorzata Kruk i Tomasz Kik na co dzień mieszkają w Bratysławie, która jest dla nich sielankowym miejscem na Ziemi. Przekonują się o tym za każdym razem, kiedy wracają na Słowację z dalekich wypraw.

Pochodzą z różnych części Polski. Małgorzata Kruk wychowała się w Tarnowskich Górach, jest pasjonatką geologii, niepokorną duszą, ceniąca sobie swobodę. Tomasz Kik to łodzianin, głodny przygód obieżyświat, zafascynowany Azją. Po maturze obydwoje postanowili zamieszkać w Katowicach, aby studiować geografię na Wydziale Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego w Sosnowcu. Tak zaczęła się ich wspólna podróż przez życie. Dosłownie!

Ponieważ ich największą pasją są właśnie podróże. Jeszcze jako studenci zaczęli regularnie odwiedzać Słowację. Lubili tu wracać, ponieważ podobał im się spokój Słowaków, brak pośpiechu, sielankowa atmosfera. A ponieważ bardzo to sobie cenili, po kilku latach postanowili zamieszkać tutaj na stałe.

 

Głód podróżowania

Zaczęło się od Słowacji. Z biegiem lat ich krąg poznawczy stopniowo się powiększał. Byli na Ukrainie i w Rumunii. Jednak od razu po zakończeniu studiów postanowili wyruszyć gdzieś dalej. Marzyli o odbyciu podróży życia, zanim na dobre rozpoczną swoje kariery zawodowe. W 2006 roku pojechali więc koleją transsyberyjską z Moskwy do Irkucka. Ta wyprawa to było zaledwie preludium do tego, co nastąpiło później, i wcale nie była to najważniejsza podróż.

Z perspektywy czasu okazało się, że to wcześniejszy wyjazd do Rumunii był kluczowy. Mimo, iż dekadę temu krążyły niezbyt pochlebne stereotypy na temat tego kraju i jego społeczeństwa, postanowili zaryzykować. Pojechali i okazało się, że jest zupełnie inaczej niż w opowieściach, które słyszeli.

Ludzie byli przyjaźni i bardzo pomocni. „Szczególnie zaskoczyli nas Romowie, u których spaliśmy, jedliśmy i piliśmy wódkę. A kiedy dowiedzieli się, że nie wystarczy nam pieniędzy na powrót do Polski, po prostu nam je dali“ – wspomina Tomek. Zachwyciła ich też tamtejsza przyroda, w szczególności góry, będące ich wielką pasją. „Rumunia okazała się pięknym krajem, pełnym wspaniałych atrakcji przyrodniczych, zupełnie innym niż to sobie wyobrażaliśmy“ – dodaje Małgosia. Od tego momentu zapragnęli poznawać prawdziwą twarz innych krajów i kultur, z daleka od utartych szlaków turystycznych. I to wtedy narodził się w nich głód podróżowania.

Kraj „Niebiańskich Gór“

W drodze powrotnej z podróży koleją transsyberyjską narodził się w ich głowach pomysł kolejnego wyjazdu. Będąc we Lwowie, spotkali grupę Polaków, którzy opowiadali im o Kirgistanie i krajach ościennych. Już wtedy wiedzieli, że kolejnym celem stanie się Azja Centralna. Kiedy na poważnie zajęli się organizacją wyjazdu, wybór padł właśnie na Kirgistan. Powodów było wiele, ale najważniejszym z nich były góry, zajmujące aż 93% terytorium państwa.

Kiedy przybyliśmy na miejsce, nie obyło się bez nieprzyjemnych, choć śmiesznych przygód. „Nieopatrznie rozbiliśmy się na plantacji konopi, z której musieliśmy się ewakuować po interwencji miejscowej policji, wymachującej przed nami bronią. Oczywiście byli w to mocno zamieszani“ – opowiada z rozbawieniem Tomek. Nie obyło się również bez innych dziwnych sytuacji, takich jak chociażby ta na granicy kazachsko-kirgiskiej.

„Kazali wszystkim wysiąść z pociągu, po czym dali propozycję nie do odrzucenia: albo każdy z nas zapłaci po kilka dolarów od łebka, albo pociąg dalej pojedzie bez nas“ – dodaje. Jednakże Kirgistan to nie tylko przemytnicy i skorumpowani celnicy, ale i przepiękne krajobrazy, ciągnące się kilometrami wysokie góry, doliny i krystalicznie czyste jeziora. Tubylcy są bardzo gościnni, a przybyszów traktują z największym szacunkiem.

 

Szlak jedwabiu i herbaty

Punktem docelowym kolejnej wyprawy miał być Sankt Petersburg, czyli Wenecja Północy. Do miejsca przeznaczenia mieli podążyć najważniejszymi i najstarszymi szlakami handlowymi świata, Jedwabnym oraz herbacianym. Plan zakładał wykonanie wielkiej pętli po Euroazji, jednak wymagał sporego nakładu finansowego, który niestety był poza ich zasięgiem. Dlatego zdecydowali się na wyjazd do Wielkiej Brytanii w celach zarobkowych. Pracowali w Oxfordzie w Anglii oraz w Perth w Szkocji, aż po niespełna dwóch latach udało im się uzbierać odpowiednią kwotę do realizacji swojego planu. Pełni optymizmu wyruszyli na podbój nieznanego.

Podróż trwała pół roku i momentami była bardzo wyczerpująca – bywali głodni, przemarznięci i brudni, ale szczęśliwi. W trakcie tej wyprawy odwiedzili najstarsze miasta świata, stanowiące kolebkę cywilizacji, takie jak Samarkanda, Chiwa czy Buchara. Przemierzyli całą Rosję, Uzbekistan, Kirgistan, Chiny, włączając w to Tybet, i Mongolię. Dzięki temu, że przez jakiś czas mieszkali na zachodzie, mocno odczuwali różnice kulturowe.

W Azji Centralnej wszystko jest inne, nawet czas płynie inaczej. „Tam czas odmierzają zmieniające się pory roku, u nas sekundy. Potrafimy się zirytować, bo opóźniony autobus zabrał nam kilka cennych sekund z naszego życia, tam natomiast ktoś może czekać na taki sam autobus nawet kilka godzin, w jednej pozycji i się w ogóle nie zdenerwować” – wspomina Tomek.

Te kraje to również kolory i zapachy. Turkusowe kopuły meczetów, barwne ubrania kobiet, bazary przepełnione mocnymi zapachami przypraw. A wszystko to kontrastuje z jałowym odcieniem krajobrazu. „Szczególnie jest to widoczne w Uzbekistanie, w którym pustynia sukcesywnie zwiększa swoje terytorium, zabierając już prawie w całości Morze Aralskie“ – mówi Gosia. Chociaż przeważająca część społeczeństwa to muzułmanie, jednak islam jest tu mocno liberalny.

„Ktoś kiedyś w Uzbekistanie powiedział, że Allach tu nie patrzy, więc czuje się tę luźną atmosferę na ulicach a religia nie krępuje ruchów“ – dodaje Tomek. Ostatecznie nigdy nie dotarli do Sankt Petersburga, wrócili dołem przez Półwysep Krymski.

Miejsce na ziemi

Między kolejnymi dalekimi podróżami, regularnie odwiedzali Rumunię i Bułgarię, aż pewnego dnia, ze względów sentymentalnych z pierwszego wyjazdu postanowili zamieszkać w kraju Drakuli. Potem zupełnie niespodziewanie znalazła się tam dla nich praca, więc w ogóle nie wahali się, aby zostać ta na stałe. Jednak mimo ogromnej miłości, którą darzą ten kraj, po pół roku postanowili przenieść się na Słowację.

Okazało się, że na dłuższą metę Rumunia ich męczy. „Ten kraj ma charakter, jest temperamentny i szalony, a my cenimy sobie spokój, nie lubimy się denerwować i szargać sobie nerwy“ – wyjaśnia Tomek. Słowacja okazała się dla nich idealna do życia, nasi bohaterzy oceniają ją jako poukładaną i spokojną, tu odpoczywają i relaksują się, dlatego są tu już siódmy rok. Dużym autem jest też sąsiedztwo z Polską, więc mają blisko do domu.

 

Na podbój Himalajów

Po dwóch latach odpoczynku od długich i męczących wojaży, postanowili wyjechać do Indii. Swą podróż zaczęli w Pradze, przesiedli się w Stambule, a stamtąd pojechali już prosto do Dheli. Ze stolicy Indii udali się w wyczerpującą drogę, prowadzącą przez Himalaje do Królestwa Ladakhu, zwanego również Małym Tybetem. Jednak zanim tam dotarli, napotkali na swojej drodze kilka przeszkód.

Jedną z nich były poważne problemy żołądkowe, które nie ułatwiały i tak już trudnej ekspedycji. To przeszkodziło im to w podboju Himalajów. Marsz z ciężkim plecakiem pod pierwsze strome podejście wycisnął z nich siódme poty, ale walczyli ambitnie i już po godzinie osiągnęli drugi „Tea Tent“. Kolejne pół godziny wystarczyło w dotarciu do ostatniego namiotu, jednak w tym miejscu teren wyraźnie intensyfikował się ku górze, w związku z tym dalsza droga nie była najłatwiejsza.

Tempo marszu drastycznie spadło, a każdy kolejny metr góry zdobywany był przez nich z wielkim trudem. Ostatcznie udało się! Zdobyli wierzchołek Stok Kangri (6153 m n.p.m), najwyższy szczyt w Himalajach Ladakhu w północno-zachodnich Indiach, który przed wyjazdem pozostawał wyłącznie w sferze ich nieśmiałych marzeń. Cały trud, który w to włożyli, nie poszedł na marne, a widoki, których doświadczyli, zaparły im dech w piersiach.

„Nie sposób porównać ich z żadnymi innymi, które kiedykolwiek było nam dane do tej pory ujrzeć. Himalaje roztaczają się aż po horyzont, a kierując wzrok w stronę północy i Pakistanu, widać w oddali łańcuch Karakorum z królującym niepodzielnie masywem K2“ – wspomina z nostalgią Tomek.

 

Z Azji do Ameryki Południowej

Kolejnych kilka lat ich życiem niezmiennie rządziła Azja i góry. Zdobyli najwyższy szczyt Iranu Damavand (5671 m n.p.m.), w Nepalu Kala Pattar (5643 m n.p.m.) i w Tadżykistanie Kyzyl Dong (5704 m n.p.m.). Jednak na przełomie poprzedniego i tego roku postanowili zmienić kierunek swoich wojaży i za cel obrali sobie Amerykę Południową.

Szukali miejsca, gdzie podczas europejskiej zimy, będzie jednocześnie lato i wysokie góry. „Padło na Chile i Argentynę, ponieważ to właśnie tam są najwyższe góry na całej półkuli południowej oraz jedna z najbardziej suchych pustyń świata Atacama“ wyjaśnia Tomek. Podczas tej wyprawy zdobyli najwyższy czynny wulkan świata Ojos del Salado (6893 m n.p.m.), położony w Andach Środkowych. Dokładnie 80 lat wcześniej, pierwszego wejścia na ten sam szczyt dokonali również nasi rodacy, Jan Alfred Szczepański oraz Justyn Wojsznis.

Plany na przyszłość

Jeszcze w tym roku chcieliby wybrać się gdzieś bliżej, tak więc będzie to albo Kazbek i Gruzja albo Elbrus i Rosja. W przyszłym roku mają w planach powrócić do Kirgistanu i tam zmierzyć się z Pikiem Lenina. „Ale kto wie, może uda nam się zrealizować nasz dawny plan i lądem, przez Turcję, Armenię, Azerbejdżan, skąd morskim stopem przez Morze Kaspijskie, dostać się do Turkmenistanu?“ – zastanawia się na głos Tomek.

Wszystko zależy od tego, czy to górskie wołanie będzie silniejsze, czy też odezwie się w nich podróżniczy instynkt. Bo tacy właśnie są: trochę podróżnicy i trochę alpiniści.

Anna Sulej
Zdjęcia: archiwum Małgorzaty Kruk i Tomasz Kika

Więcej o ich podróżach możecie przeczytać na blogu Tomka: http://visionaire.geoblog.pl/

MP 4/2017