Marek Hłasko. Czy ktoś pamięta tego pisarza?

 WSPOMNIENIA (NIE)DAWNE 

W pięciotomowej encyklopedii z czasów socjalistycznych można było znaleźć o nim tylko krótką wzmiankę: „Marek Hłasko (1932-1969), publicysta, prozaik, autor opowiadań o współczesnej tematyce obyczajowo-moralnej „Pierwszy krok w chmurach” (1956).

Od 1958 roku przebywał i wydawał za granicą. Twórczość z tego okresu zawiera tendencyjną i pesymistycznie oszczerczą ocenę współczesnej polskiej rzeczywistości”. Tyle encyklopedia, a jak było naprawdę?

Pod koniec lat 60. rozmącił stojące wody literackiego światka młody, utalentowany, przystojny, wysportowany mężczyzna. Od razu znaleźli się chętni do ukierunkowywania jego talentu i niesienia mu pomocy w rozwoju twórczym. Kim był?

Był w zasadzie samoukiem. Surowy ojczym chciał go wyprowadzić na ludzi, zmuszając do zdobycia jakiegoś rzemiosła i zatrudnienia się w fabryce. Chłopiec buntował się, uciekał ze szkół, do których go posyłano, wpadł w złe towarzystwo, z trudem ukończył szkołę podstawową. Na szczęście jego pasją było czytanie książek.

Wpadał do biblioteki i czytał, co mu się nawinęło pod rękę, w tym popularne w tym czasie „produkcyjniaki”. Po pewnym czasie doszedł do wniosku, że i on też potrafi tak pisać, a może i lepiej. Rozpoczął swą twórczość od „produkcyjniaków”.

Pisał krótkimi zdaniami, dosadnym językiem ulicy, nie stroniąc od niecenzuralnych słów. Pierwszym jego literackim dziełem był ów „Pierwszy krok w chmurach”, który wzbudził zainteresowanie kręgów literackich.

Ten język i nowe spojrzenie na rzeczywistość dodawały jego twórczości autentyzmu. Po Warszawie krążyła anegdota, że to znany popularny pisarz pisze za niego książki, a Hłasko dorzuca od czasu do czasu niecenzuralne słowa. W tym czasie młody pisarz brylował w klubach i kawiarniach literackich.

Był częstym gościem w klubie „Stodoła”, mieszczącym się jeszcze w budynku na ulicy Emilii Plater, naprzeciw Pałacu Kultury i Nauki.

Przyjaźnił się ze znanym muzykiem jazzowym Krzysztofem Komedą, który regularnie koncertował w tym klubie razem z zespołem jazzowym Kurylewicza. I tu się nasze drogi przecięły, gdyż i ja byłam w tamtych czasach związana ze „Stodołą“.

Hłasko doszedł wkrótce do wniosku, że z literatury nie da się wyżyć i zgłosił się na kurs dla kierowców ciężarówek, po ukończeniu którego podjął pracę w Bieszczadach.

Swoje doświadczenia zawarł w następnej swojej książce „Baza ludzi umarłych”. To już nie był żaden „produkcyjniak”, nie ma tam mowy o ważnej dziejowej roli klasy robotniczej i jej świetlanych perspektywach na przyszłość.

Jest tam obraz ciężkiej harówy, beznadziejności, braku jakichkolwiek perspektyw, gdzie jedyną rozrywką jest alkohol, a jedyną wartością twarda męska przyjaźń. Powieść ku zaskoczeniu wielu została sfilmowana. Wydaje mi się, że nawet po latach opłaciłoby się powtórzyć projekcje filmów, które pozostawiły w społeczeństwie niezapomniane wrażenie. „Baza ludzi umarłych“ – według mnie – rzuca widza na kolana.

Do dziś pamiętam scenę pogrzebu jednego z kierowców: pusty kościółek gdzieś w Bieszczadach, na środku którego stoi trumna. Sprowadzenie księdza lub organisty na tę ceremonię okazuje się niemożliwe, więc koledzy chcąc godnie pożegnać zmarłego przyjaciela, organizując tę uroczystość tak, jak potrafią.

Jeden z nich wchodzi na chór, zasiada za organami i gra w tempie marszu żałobnego znany szlagier „Na Gnojnej bawimy się”. To jedna ze scen, które zapadają w pamięć na zawsze.

A jakie były dalsze losy pisarza? Hłasko wyemigrował za granicę. Przebywał przez pewien czas w Stanach Zjednoczonych razem ze swoim przyjacielem Krzysztofem Komedą, który wyjechał na zaproszenie Romana Polańskiego i komponował muzykę do jego filmów (np. „Dziecko Rosemary”).

Jego kompozycje były genialne i całkowicie oddawały atmosferę filmów Polańskiego. Komedzie przepowiadano wspaniałą przyszłość. Niestety, obaj przyjaciele wybrali się na przejażdżkę na nartach wodnych, na której Komeda uległ śmiertelnemu wypadkowi.

Po śmierci Komedy Hłasko wyjechał do Izraela. I całe szczęście, bo jak wiadomo wkrótce do wilii Polańskiego wtargnął szalony guru Manson, który zamordował żonę Polańskiego w zaawansowanej ciąży i osoby, które w tym czasie przebywały w domu, w tym dwóch Polaków.

W Izraelu Hłasko pracował w kibucu. Wiele pożytku z niego nie mieli. Potem wyjechał do Niemiec, ożenił się z Niemką i resztę życia spędził w tym kraju. Niestety, nie stronił od alkoholu i to było przyczyną jego szybkiego odejścia.

Warto przypomnieć tego buntownika, który urodził się w kraju, w warunkach, których nie był w stanie zmienić ani się z nimi pogodzić. To, co go otaczało, starał się opisać w swoich książkach.

Stanisława Hanudelová

MP 2-3/2017