Życie bez podkolorowywania

 KINO OKO 

Nareszcie mamy polski film, który choć jest o miłości, to ani nie jest komedią, ani nie jest romantyczny, ani nie ma w nim Karolaka i Szyca! Da się? Da się! „Kamper” w reżyserii Łukasza Grzegorzka to film obyczajowy, opowiadający o życiu współczesnych trzydziestolatków, o ich marzeniach, obawach, błędach i tym, co różni to pokolenie od pokolenia ich rodziców.

Kampera i jego żonę Manię poznajemy, gdy dopada ich początek końca ich małżeństwa. Ona żyje marzeniami o tym, by wypełnić życie czymś więcej – chce życie brać garściami, kroić nożem i czuć. On, zatopiony w świecie gier komputerowych, którymi zajmuje się zawodowo, nie ma żonie już nic do zaoferowania. Ot, nie chce mu się. Tak, jak jest, jest dobrze.

Gdy ona zapisuje się na kolejne kursy i szkolenia, on zaczyna więcej uwagi poświęca zazdrości o żonę niż samej żonie, a gdy spotyka tajemniczą nauczycielkę hiszpańskiego, wiadomo, że dojdzie do katastrofy. Ale czy koniec związku jest katastrofą? Czy to my zmieniamy się w trakcie trwania związku, czy dopasowujemy swoją postawę życiową do tego, aby wytłumaczyć swoje wybory?

Kiedyś ktoś nazwał Grzegorzka „rzecznikiem niedojrzałych trzydziestolatków, którzy pielęgnują w sobie wewnętrzne dziecko”. Coś w tym jest, ja jednak uważam, że Grzegorzek nie jest rzecznikiem, bo to stawiałoby go w pozycji obrońcy, a on nikogo nie ocenia, nie staje po którejś ze stron, on tylko trzyma lustro i pokazuje, jaki jest współczesny świat.

Tacy są dziś trzydziestolatkowie – nie spieszą się z posiadaniem dzieci, chcą żyć beztrosko, konsumpcyjnie, ale nie bez refleksji. Kto jednak powiedział, że trzydziestolatek musi być zarobiony po pachy i mieć trójkę dzieci, z którymi nie wyrabia na zakręcie w szpagacie pomiędzy rodziną i pracą?

Czasy się zmieniają i zmieniają się modele życiowe. Trzydziestolatek widział już życie swoich rodziców, którzy cały czas mówią mu, jaki jest niedojrzały. Niedojrzały, bo chce żyć inaczej niż rodzice? Niedojrzały, bo chce od życia czegoś innego?

To, co bije z tego filmu, to szczerość, jakiej dawno nie było w polskim kinie. Szczerość wręcz bezkompromisowa, bez miejsca na ściemę, że coś jest lepsze, niż nam się wydaje. Tu nie ma związków i małżeństw wymyślonych przez słabego scenarzystę, tu jest lustro, w którym odbija się życie bez makijażu i botoksu, związki bez podkolorowanych bajek o książętach i księżniczkach, którzy żyli długo i szczęśliwie.

Tu jest nuda, brak ochoty na seks, marnowanie czasu na głupoty. Tu jest strach przed walką o cokolwiek, brak walki wynikający ze strachu, że się nie uda.

Fantastyczna gra aktorów młodego pokolenia sprawiała, że momentami zapominałam o tym, że to nie żadne reality show. Przyzwyczajona do drewnianych aktorek i szarżujących pod publiczkę polskich „aktorów komediowych” ze zdumieniem patrzyłam na naturalność i szczerość Piotra Żurawskiego (Kamper) i Marty Nieradkiewicz (Mania), którzy dali twarz nie tylko bohaterom filmu – oni dali twarz pierwszemu filmowemu manifestowi pokolenia trzydziestolatków, pokolenia Piotrusiów Panów. Dobór muzyki i przemieszanie współczesnych artystów, takich jak Pezet, Czarny HIFI, z klasykami, takimi jak Maanam czy Zbigniew Wodecki, tworzy bardzo mocne tło historii.

Film był nominowany w konkursie głównym do nagrody Złotych Lwów i otrzymał nagrodę East od West w Karlovych Warach. Gratulacje dla twórców! Polecam.

Magdalena Marszałkowska

MP 1/2017