Namiętne spory i czerwone dywany, czyli polskie kino lubi błyszczeć
Jestem bogatym mężczyzną. Mam dwa drogie samochody, dom w lesie i niewygórowane potrzeby, szaleję na górskim stoku, z którego ściągnął mnie reżyser, gram na fortepianie i wykładam w filmówce.
Kto to powiedział w Gdyni? Krzysztof Majchrzak, odtwórca głównej roli w filmie Jana Jakuba Kolskiego Las 4 rano. On też publicznie ostro rozprawiał się z pustotą i głupotą co poniektórych artystów, nazywając ich bezmózgowymi leszczami i ściankowymi indywiduami.
Widać szczególnie uczulony jest na tych, którzy prężą urodę i muskuły na różnych ściankach, fotografując się w nadmiarze. W Gdyni na festiwalu też była ścianka i czerwony dywan.
Wędrowali po nim artyści w pierwszy wieczór, a potem w wieczór finałowy. Pojawiły się na tej drodze sławne aktorki, jak np. piękna i klasycznie stylowa Małgorzata Pieczyńska, wytworna w sukni jak marzenie Małgorzata Cielecka, aktywna Sonia Bohosiewicz, „filmowa” Monika Olejnik, ale też Grażyna Torbicka i Grażyna Szapołowska, a także cała plejada amantów polskiego kina z Andrzejem Sewerynem na czele.
Krzysztof Majchrzak na konferencji prasowej uznał, że szacunek do samego siebie, szeroki gest i możliwość przytulenia drugiego człowieka to najważniejsze wartości w życiu, a w niezauważonym przez jury filmie Kolskiego Las o 4 ranowłaśnie Majchrzak jako były potwór-biznesmen, a potem człowiek lasu, porusza do żywego.
Andrzej Wajda obchodził w Gdyni – nieco po terminie, ale uroczyście – 90. urodziny. Był dosłownie rozchwytywany przez znawców i miłośników kina. Twórcę Ziemi obiecanej (i czterdziestu innych filmów) oklaskiwano oficjalnie na scenie i w kuluarach Teatru Muzycznego, gdy pojawiał się, wolno idąc przy balkoniku.
Spotkanie Mistrza ze studentami Gdyńskiej Szkoły Filmowej było zamknięte, choć Wajda mówił tylko o swoich filmach, w tym o ostatnim – Powidoki z Bogusławem Lindą w roli Władysława Strzemińskiego, malarza i teoretyka sztuki.
Ten film, prezentowany na pokazie specjalnym w Gdyni, uznano za jedno z najciekawszych dzieł twórcy Człowieka z marmuru. Premierę Powidoków zapowiedziano na rok 2017. Wajda za ten film otrzymał w Gdyni nagrodę specjalną, a już wiadomo, że Powidoki będą reprezentowały Polskę w walce o Oskary w kategorii filmów nieangielskojęzycznych.
Bezlitośni w czasie festiwalu hejterzy nie próżnowali, ale wydaje się, że Andrzej Wajda spokojnie i z dystansem patrzy na tych, których żółć zalewa przy każdej okazji.
Akredytacji na 41. festiwal polskiego kina wydano za dużo, bo ponad trzy i pół tysiąca, więc pod drzwiami na dużą scenę (ponad tysiąc miejsc na widowni) centrum festiwalowego w Teatrze Muzycznym odbywało się liczenie widzów, szczególnie na trzy projekcje: Jestem mordercą Macieja Pieprzycy, Ostatnia rodzina Jana P. Matuszyńskiego i Wołyń Wojtka Smarzowskiego.
Ostatnia rodzina, opowieść o Beksińskich, zgarnęła zasłużenie najważniejsze festiwalowe laury jako dzieło filmowe (a nie dokumentalne), a więc Złote Lwy dla producentów, reżysera i główne nagrody za role aktorskie – fenomenalna wręcz Aleksandra Konieczna w roli żony i matki oraz Andrzej Seweryn jako Władysław Beksiński. Andrzej Seweryn, luminarz 41. Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni, nie dostał się na pokaz filmu Smarzowskiego Wołyń w Teatrze Muzycznym. Taki był tłok.
Frekwencja festiwalowa przeszła wszelkie oczekiwania. Tegoroczna publiczność to był swoisty fenomen. Polskie kino święciło frekwencyjny sukces.
Gale festiwalowe wyzwalały namiętne oczekiwania. Otwarcie festiwalu zdominowało pytanie, czy przyjedzie minister kultury. Gala finałowa miała rozstrzygnąć, co z filmem Wojtka Smarzowskiego Wołyń, czy dostanie jakąś znaczącą nagrodę, czy też padnie ofiarą rozgrywek – o czym dyskutowano całkiem głośno.
Film Wołyń dostał od jury pod przewodnictwem Filipa Bajona dwie nagrody: za zdjęcia i profesjonalny debiut aktorski. Pojawiły się opinie, że Wołyń to najbardziej przegrane dzieło, zaś Smarzowski najlepszy twórca tegorocznego festiwalu. Powinien dostać Złote Lwy – takie opinie słyszałam nie tylko w festiwalowych kuluarach.
Gdyńska publiczność i akredytowani na festiwalu dziennikarze zagłosowali na film Ostatnia rodzina i jemu też przyznali swoją nagrodę.
Żywe komentarze, jeszcze przez kilkanaście dni po festiwalu, budził fakt, że Jacek Kurski, prezes TVP SA, swoją nagrodę w wysokości 100 tysięcy złotych chciał wręczyć Wojtkowi Smarzowskiemu za Wołyń na schodach Teatru Muzycznego i poza werdyktem jury. Reżyser nagrody nie przyjął.
Nagrodami obsypany został film Tomasza Wasilewskiego Zjednoczone stany miłości. W moim jest on jednak emocjonalnie niejasny i swoiście antykobiecy. Nie jest to dzieło na miarę Almodovara. Wasielewski twierdził na konferencji prasowej, że w scenariuszu chciał dotrzeć do wnętrza kobiety.
Na pewno dotarł do cech dość pospolitych i najchętniej skrywanych: fascynacji zabronionych, zdrad ukrywanych i gry pozorów, w której kobiety bywają mistrzyniami. Cztery bohaterki po prostu są opętane osobistymi klęskami: wypalone i nieufne, a równocześnie tęskniące za nadzwyczajnymi miłościami i zdarzeniami.
Nagromadzenie osobistych kobiecych nieszczęść w końcówce lat 80. w polskiej rzeczywistości to za mało na laur za film doskonały, a taką nagrodę za reżyserię jury w Gdyni przyznało Wasilewskiemu.
Najbardziej wyrazista jest w tym filmie rola Magdaleny Cieleckiej, odtwarzającej rolę wyniosłej, zaborczej i okrutnej dyrektorki szkoły, kochanki zachowawczego i tchórzliwego lekarza, wdowca, którego dopadły mało zrozumiałe wyrzuty sumienia. Kreacja Cieleckiej zaznaczona w pierwszej scenie konsekwentnie utrzymana została we wszystkich sekwencjach filmu.
Mnie cieszy nagroda dla Doroty Kolak, aktorki Teatru Wybrzeże, za rolę tajemniczej nauczycielki języka rosyjskiego, którą fascynuje uroda i energia młodej i atrakcyjnej sąsiadki. W tej roli Marta Nieradkiewicz.
Jury w Gdyni nie dostrzegło filmu Michała Rosy Szczęście świata z Karoliną Gruszką w roli głównej. Ten piękny i tajemniczy film otrzymał nagrody pocieszenia za świetną scenografię i oryginalną muzykę. Podobnie z Lasem 4 ranoKolskiego. Jury nagrodziło natomiast za debiut Bartosza M. Kowalskiego, reżysera filmu budzącego żywe sprzeciwy. Jego Plac Zabaw to opowieść o okrucieństwie nastolatków, które bez powodu dręczą naiwną koleżankę z klasy i zabijają małego, przypadkowo spotkanego chłopca.
Film oparty na wydarzeniach z lat 90., zanotowanych w kronice policyjnej, nie wnosi niczego nowego do nurtu naturalistycznego opisywania świata. Praca z dziecięcymi aktorami sprawiała reżyserowi trudności, miał do dyspozycji psychologów i terapeutów, by dzieci po scenach okrutnych mogły odreagować, pływając w basenie czy jeżdżąc konno.
Przypadki kliniczne nie zawsze są dobrą materią filmową, szczególnie dla debiutanta. Mam wrażenie, że czasami twórcy polskich filmów nie liczą się z widzami, bo z tego właśnie filmu i z filmu Fale Grzegorza Zaricznego (też debiut), marnej, ale okrutnej opowieści o dorastaniu, wychodziło najwięcej widzów.
Siedem debiutów w konkursie głównym na 41. festiwalu w Gdyni to powód do dumy nie tylko środowiska filmowego. Widać wyraźną zmianę warty w polskim kinie.
Gdynia była zmobilizowana na ten festiwal. Organizatorzy zapewnili szeroką ofertę: konkurs młodego kina, konkurs Inne spojrzenie, pokazy specjalne m.in. filmu Smoleńsk w reżyserii Antoniego Krauzego i spotkania z ekipą i aktorami, a także projekcje skarbów kina przedwojennego i filmy muzyczne. Były też gorące spotkaniami z twórcami. Andrzej Wajda przypomniał, że najważniejsze, by widzowi mówić prawdę, każdą, bo właśnie prawdy widz oczekuje.
W tym roku święto polskiego kina w Gdyni było różnorodne. Oby tylko widzowie chcieli te najlepsze polskie filmy oglądać.
Alina Kietrys