„Gdybym miał gitarę…“

czyli polsko-słowacka historia na Śląsku

Kiedy kilka miesięcy temu przedstawiliśmy losy dwójki Słowaków z Gdańska, miałam nadzieję, że uda nam się dotrzeć do Słowaków z innych miast. Nie myliłam się, okazja nadarzyła się latem, kiedy w Modre pojawiło się słowacko-polskie małżeństwo spod Katowic. Katarina i Franciszek Wieczorkowie  przyjechali tu, by wystąpić tu na festiwalu gitarowym, który Katka organizuje od wielu lat. Jak to się stało, że mieszkanka Modry zamieszkała w Polsce?

 

„Do zakochania jeden krok…“

Kiedy w 1987 roku otrzymała propozycję, by pojechać do Ostrzyhomia, nie miała zbytniej ochoty, ale organizowany w tym mieście renomowany festiwal był magnesem dla wszystkich, którzy poważnie myśleli o karierze muzycznej. A Katarina z gitarą wiązała swoje życie zawodowe, bowiem studiowała na bratysławskiej VŠMU. W Ostrzyhomiu codziennie ćwiczyła na swoim instrumencie, czym niemalże wyprowadziła z równowagi pewnego młodzieńca.

I tu swoją opowieść zaczyna Franciszek, siedzący obok swojej żony podczas naszego spotkania. Okazało się, że na festiwal przybyło mnóstwo ludzi z różnych zakątków świata, a połowę z nich stanowili Polacy. Franciszek dobrze obejrzał zakamarki budynku, w którym byli zakwaterowani i w piwnicy znalazł sobie idealne miejsce do ćwiczeń na gitarze. Jakież było jego zdziwienie, kiedy następnego dnia, wcześnie rano zszedł na dół i już z oddali usłyszał dźwięki gitary.

Ktoś zajął jego miejsce! Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. „Tego już było za wiele, postanowiłem kolejnego dnia nastawić budzik, by być jeszcze przed intruzem“ – wspomina. Wstał wcześnie, poszedł do piwnicy, gdzie rozłożył nuty, podnóżek, a potem wrócił do łóżka.

Kiedy później zszedł do piwnicy, znów usłyszał odgłos gitary. Tym razem postanowił dać temu komuś nauczkę. Jakież było jego zdziwienie, kiedy ujrzał delikatną, piękną dziewczynę. Jej widok go rozbroił. Przez kolejne dni już mu nie zależało, by ją w czymś ubiec, ale by być blisko niej.

 

„Wsiąść do pociągu…“

Po festiwalu Katarina chciała zaprosić Franka do Modry. Zadzwoniła do mamy, by spytać, czy przyjmie pod swój dach miłego chłopca z Polski, z którym chcą wymienić się nutami. „W słuchawce nastała długa cisza“ – wspomina Katarina. Na szczęście mama wyraziła zgodę. Kiedy przybyli na miejsce, mama naszej bohaterki musiała zgłosić na policję, że ma w domu zagranicznego gościa i zobowiązać się, że przez trzy dni będzie on na jej utrzymaniu.

Kolejne wizyty zakochanych w czasach socjalizmu wiązały się z obowiązkiem wysyłania zaproszeń. „Wymyśliłem, że Katka łatwiej uzyska pozwolenie na przyjazd do Polski, jeśli otrzyma zaproszenie na festiwal gitarowy, więc taki zorganizowałem“ – wspomina Franek. Ów festiwal w Żorach trwa do dziś i odbywa się co dwa lata.

„Innym razem Franek wysłał mi zaproszenie na turniej szachowy“ – mówi Katka, która całą podróż martwiła się, by celnik nie zaprosił jej przypadkiem na partyjkę, ponieważ szachy nigdy nie były jej mocną stroną.

„Już mi niosą suknię z welonem…“

Wizyty w Polsce Katarina wykorzystywała również na doskonalenie gry na gitarze, ponieważ Franek załatwił jej specjalne lekcje u swojej profesor. Tymi lekcjami Katarina była oczarowana. Na Słowacji nie spotkała pedagogów na takim poziomie, prowadzących zajęcia z takim zaangażowaniem.

Miłość, ale i perspektywa dalszego kształcenia zdecydowały, że Katarina coraz częściej myślała o przeprowadzce do Polski. Tym bardziej, że ukochany po dwóch latach znajomości poprosił ją o rękę. „Przygotowywał się, coś tam powtarzał sobie na głos, w ogóle nie wiedziałam, że mnie tak zaskoczy“ – wspomina nasza bohaterka.

Okazało się, że Franek nauczył się na pamięć formułki w języku słowackim i w ten sposób poprosił rodziców wybranki o jej rękę. „Używał takich archaicznych słowackich słów, że aż nam odebrało mowę“ – dodaje z uśmiechem.

Ślub odbył się w Modre, ale niestety nie wszyscy goście z Polski mogli w nim wziąć udział, gdyż nie wszystkim udało się uzyskać paszport, mimo że narzeczeni wysłali zaproszenia z półrocznym wyprzedzeniem. Zaraz po ślubie para młoda z plecakami udała się do Warszawy, by zalegalizować pobyt Katariny w Polsce.

 

„Wina, wina dajcie…“

Kiedy Katarina składała wizyty u polskiej rodziny, było jej niezręcznie częstować się tym, co było na stole, gdyż wiedziała, że w tych czasach w Polsce były ogromne problemy z zaopatrzeniem i wszystko się zdobywało. Wtedy przekonała się też o polskiej bezgranicznej gościnności. Zazwyczaj gospodarze zachęcali ją do jedzenia zdaniem: „Gość w domu, Bóg w domu“.

Katarina nie zauważyła jakiś większych różnic między naszymi narodami, przyzwyczajeniami. No, może oprócz fantastycznych polskich serników i makowców. Zdarzało się, że brano ją za Czeszkę, musiała więc wyjaśniać różnice. Zaczęła też organizować wykłady na temat słowackiej literatury, wystawy malarstwa, rękodzieła, ceramiki i słowackiego wina.

„Chłopak z gitarą byłby dla mnie parą“

Katka i Franek są pedagogami, uczą gry na gitarze, ale też koncertują, razem od 26 lat. Nagrali dwie płyty z muzyką poważną, pracują nad kolejnymi. Występują w duecie, oktecie lub z dziećmi. Małżeństwo zagrało wspólnie tysiące koncertów. Z nostalgią wspominają te, które odbyły się w Grecji.

Którejś zimy zostali zaproszeni przez polską ambasadę do Aten. Najpierw zagrali koncert w największej sali w Atenach, potem otrzymali propozycję, by zagrać też koncert na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Zgodzili się. Okazało się jednak, że koncert ma być na dworze, przy blisko zerowych temperaturach.

„Pod suknię ubrałam wszystkie grubsze rzeczy, łącznie z pidżamą“ – wspomina Katarina. Koncert się udał, ale oboje wspominają, jak zazdrościli dziewczynce, która miała na rękach rękawiczki i trzymała ich nuty, by nie odwiał ich wiatr.

 

„Gdybym miał gitarę…“

Katka zawsze sprawdzała się jako organizator, nic więc dziwnego, że kiedy jeszcze studiowała w Bratysławie, zaczęła przygotowywać wykłady dotyczące muzyki poważnej dla mieszkańców swojego rodzinnego miasta. „Chciałam pokazać, czym się zajmuję“ – wyjaśnia. Kiedy skończyła studia i przygotowywała się do koncertu dyplomowego, spędzając święta w Modrej, poprosiła pastorkę o możliwość ćwiczeń w kościele ewangelickim.

Pastorce tak się to spodobało, że potem, podczas lata zaproponowała Katce powtórkę. I tak Katka zaczęła organizować najpierw koncerty w kościele, potem w innych salach, aż w 2008 roku prezydent miasta złożył jej propozycję organizacji festiwalu. Na przestrzeni lat Katarina zaprosiła do swego rodzinnego miasta wielu gitarowych wirtuozów z różnych zakątków świata.

 

„A ty całuj mnie, to taka piękna gra…“

Na koniec spotkania z tym sympatycznym polsko-słowackim małżeństwem, pytam Katarinę, co jest jej największym sukcesem. Na pierwszym miejscu wymienia rodzinę. „I to, że robię to, co lubię“ – dodaje szybko. W Polsce już zapuściła korzenie, chociaż wciąż śni po słowacku.

Podobnie jak większość przebywająca na emigracji i jak sama przyznaje, swoją ojczyznę idealizuje. „Czasami tęsknię za słowacką spontaniczną duszą, bo ta ma dużo więcej temperamentu“ – wyjaśnia Katka. Trochę mnie to dziwi, bo ja to samo myślę, ale o Polakach, którzy wydają mi się bardziej spontaniczni niż Słowacy. Katka tęskni też za rodzinnymi spotkaniami przy wspólnym stole, kiedy nie tylko jedzą i rozmawiają, ale też razem śpiewają.

Tu przyznaję jej rację, bowiem Polacy może i chętnie by śpiewali, ale najczęściej nie znają słów, nawet tych najpopularniejszych ludowych piosenek. „No i wiesz, te trzy pocałunki na pożegnanie, chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję“ – dodaje na koniec.

Kiwam głową ze zrozumieniem, ponieważ ja się od tych trzech pocałunków nie mogę odzwyczaić, choć już tyle lat mieszkam na Słowacji. Zatem, by zapobiec niezręcznej sytuacji, przy pożegnaniu Polka mieszkająca na Słowacji uzgadnia ze Słowaczką z Polski, ile razy się pocałują.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik i archiwum Kataríny Wieczorek

MP 9/2016