BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Książka Jerzego Stuhra pt. „Stuhrowie. Historie rodzinne” wydana została trzy lata temu, ale dzięki swojej ciekawej i uniwersalnej treści wciąż jest aktualna. Publikacja wzrusza, bawi, a przede wszystkim skłania do zastanowienia się nad jedną z najważniejszych wartości w życiu, którą jest rodzina.
Jej autor, ceniony aktor, reżyser filmowy i teatralny, a także wykładowca krakowskiej PWST, zebrał wspomnienia o swoich przodkach oraz relacje swoich dzieci o nim samym. Uznał, że w jego życiu, będącym na granicy spełnienia zawodowego, dążeń, marzeń i klęsk, rodzina zaistniała bardzo silnie i to właśnie o sile rodziny i świecie, z którego się pochodzi, jest ta książka.
Jerzy Stuhr w gawędziarskim stylu opowiada o swoich pradziadkach, dziadkach i rodzicach. Dowiadujemy się o jego wielonarodowościowych korzeniach, zawiłych historiach, dramatach i radościach. Austriackie, węgierskie i czeskie wątki mieszały się w życiu Stuhra, by zaowocować polskością.
Autor przekonuje nas, że tak naprawdę „nie trzeba pokoleń, herbów szlacheckich, rodowodów, żeby czuć lojalność w stosunku do ziemi na której się mieszka”, a jego rodzina jest tego znakomitym przykładem. To właśnie ona, a nie zabezpieczenie materialne, pozostała ostoją wszelkich wartości mimo zawirowań historii.
Wśród wielu ciekawych opowieści, prezentowanych w książce, znajdziemy opis dziadka Oskara, mającego poczucie humoru w typie wojaka Szwejka i piszącego pamiętnik w więzieniu i w obozie pracy; w sanatorium zaś tenże dziadek organizował wyścigi pielęgniarek.
Są też historie o babci Masi, która miała 5 mężów, o rodzicach: mamie Rysi i tacie Tadeuszu, uznanym prokuratorze, o żonie Basi, znakomitej skrzypaczce, będącej motorem wszystkich podejmowanych decyzji w domu, i oczywiście o samym autorze.
Stuhr odkrywa przed nami swoje dzieciństwo, wspólne wyjazdy z rodzicami w góry, fascynację perkusją w liceum, wspomnienia zapachu rosołu i świeżo upieczonego ciasta oraz przeżycia związane z ciężką chorobą, której doświadczył, żyjąc przez pewien czas na granicy śmierci.
Pisze również o ważnych wydarzeniach w swoim życiu, takich jak oświadczyny i ślub w Bielsku Białej, oraz o rodzinnym Krakowie i pierwszym wynajmowanych mieszkaniu. Dużo miejsca poświęca swoim dzieciom: synowi Maciejowi i córce Mariannie. Wspomina, jak w 1975 roku, kiedy miał być na planie filmu Kieślowskiego, rodził mu się syn.
Na szczęście reżyser przesunął zdjęcia, co zaowocowało długotrwałą przyjaźnią obu artystów. W książce przeczytamy także o karierze aktorskiej i kabaretowej pierworodnego syna oraz o ciężkiej chorobie Marianny, którą ta przeszła w wieku 22 lat i która sprawiła, że ojciec z córką bardzo się do siebie zbliżyli.
Prezentowana książka uświadamia, jaką siłę może dać rodzina. „Wartość i siłę rodziny odkrywa się powoli, dojrzewając latami do tej wiedzy. W dzisiejszych czasach młodzi ludzie nie upatrują w rodzinie jedynego celu w życiu, dzieci wychowują się często bez rodziców, a rodzice nie uczestniczą w życiu swoich pociech” – podsumowuje autor.
Jeśli ktoś kontynuuje rodzinną ciągłość i nie odrzuca bagażu, w który wyposażają go przodkowie, to po latach dojdzie do podobnych wniosków. Jerzy Stuhr napisał tę książkę dla swoich dzieci i wnuków, a historię rodziny zrekonstruował na podstawie wspomnień, opowieści, domniemań i dokumentów zachowanych w domowym archiwum.
„To dług, który spłacam rodzicom, dziadkom i pradziadkom, by przechowywana wiedza przetrwała w następnych pokoleniach. Tradycje rodzinne to jest najważniejszy kapitał, jaki dziedziczy się z pokolenia na pokolenie”. Książka o Stuhrach to prawdziwie rodzinna opowieść, do której lektury serdecznie zapraszam.
Magdalena Marszałkowska