ROZSIANI PO ŚWIECIE
Podobno Paryż niejedno ma imię. Kroniki tego miasta wypełnia po brzegi cała plejada pisarzy, artystów, muzyków, aktorów… Jednym słowem sztuka i natchnienie wszędzie, no i może jeszcze szampan i ostrygi. Nie dziwi więc obraz Woody’ego Allena „O północy w Paryżu”, będący powrotem do paryskiego mitu i bohemy, która go zaludniała.
Do dziś miasto wciąż przyciąga podróżników z najodleglejszych zakątków świata; wielu z nich przyjeżdża i pozostaje na zawsze. Miasto-świat. Owszem wizja Paryża według Allena niejednokrotnie ociera się o kicz, jednak zanim tu przyjechałam, Paryż był allenowsko żywy w mojej wyobraźni. Dorastałam w Warszawie, pochłonięta historią malarstwa francuskiego końca XIX wieku.
Wyobrażałam sobie kurtyzany, uwiecznione po wielokroć przez Toulouse-Lautreca, bary pełne intelektualnych oparów i absyntu, bulwary przepełnione szykownymi panami i szykownymi paniami, przemykającymi z laseczkami i parasolkami, aż po tych anonimowych, wylegujących się w słońcu na tarasie kawiarni, pogrążonych w lekturze, popijając kawą croissanta.
Mieszkam w Paryżu od ośmiu lat. Mityczne miasto ma niewiele wspólnego z obrazem, którym żyłam, ale miastem-światem pozostaje. Tutaj, jadąc metrem, obserwując pasażerów, można odbyć swego rodzaju mentalną podroż dookoła świata, jego tysiącami lat tradycji, kultur i historii.
Jak każde miasto, Paryż ma swoje zasady. Każda klasa społeczna czy etniczna ma swoje ustalone miejsce na mapie. Zatem lewobrzeżna część od Montparnasse na północ należy do bogatej burżuazji, a prawobrzeżna, od stacji metra République na wschód, należy do klasy najbiedniejszej. Artyści mają swoje dwa stałe miejsca po obu stronach Sekwany – okolice Place d’Italie i stacji metra Belleville, najbardziej zróżnicowane kulturowo.
Tak zwanych hipsterów spotkamy w okolicach kanału świętego Marcina czy Marais. Paryżanina nigdy nie spotkamy przy Notre-Dame ani wieży Eiffla, ani też na Polach Elizejskich, na zakupach w Galerii Lafayette czy w kolejce do Luwru – typowych miejscach, które w pierwszej kolejności poznajemy, przyjeżdżając do miasta.
Jeśli Allen nie opowiada prawdy, a kultywuje legendę, czego się można spodziewać po dzisiejszym Paryżu? Ja natknęłam się na wiele światów, żyjących razem ze sobą. Istny folklor, bez którego nie wyobrażam sobie już swojej codzienności.
Dlatego najlepiej czuję się na Belleville, mimo iż jego niedalekie okolice naznaczone są dramatycznymi wydarzeniami. Ostatnie osiem lat tutaj spędzonych nauczyło mnie jednego: nie zawsze jest tak, byśmy to MY wybierali miejsce, w którym żyjemy. Czasami jest tak, że miejsce wybiera nas.
Tak było ze mną i Paryżem, kiedy zamieniłam legendę na rzeczywistość. Podobnie zresztą nie wybieramy miejsca, gdzie się rodzimy i dorastamy, ale to miejsce zawsze żyje w nas. Wiem, że żyjąc w Paryżu, żyje we mnie także Warszawa, w której się urodziłam.
Od zawsze sztuka była moją pasją. Zupełnie nieświadomie od małego zgłębiałam jej arkany, jeżdżąc z rodzicami po Włoszech. Wyjeżdżaliśmy latem samochodem i zwiedzaliśmy skarby kultury europejskiej – od Wenecji po Amalfi. Wybierając liceum, najważniejsze było dla mnie, by po jego ukończeniu dostać się na porządne studia.
Klamka zapadła. Liceum Mickiewicza, profil biologiczno-chemiczny. Postanowiłam kształcić się na farmaceutę! Już po roku intensywnego programu wiedziałam, że biologia interesuje mnie tyle, co barwne ilustracje, jawiące się w podręczniku. Ot i co.
Po maturze zamiast iść na farmację, poszłam na historię sztuki. Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego jest intrygującą instytucją, zrzeszającą pasjonatów. Szczególnie profesor Antoni Ziemba i Jolanta Talbierska byli pomocni w kształceniu mojego oka oraz uważnego przyglądania się. To dzięki nim wyrobiłam sobie odruch zgłębiania tego, co wzrok przynosi.
Także IHS (jakże sakralnie) dał mi możliwość rozwijania wiedzy, a dzięki programowi Erasmus oraz stypendium rządu francuskiego przeniosłam się na rok do Paryża. Ów rok przemienił się w dziewięć lat, przerywanych wyjazdami naukowymi w poszukiwaniu ruin kreślonych czarną kredką i tuszem XVI-wiecznego włoskiego artysty Giovanniego Antonia Dosia.
Przyznam, że pierwszy rok w Paryżu nie był łatwym. Wiele przyzwyczajeń trzeba było zastąpić nowymi, wiele rzeczy, wcześniej traktowanych jako nabyte, trzeba było nauczyć się od nowa. Taki los. Gorzko-słodki czas, który przyniósł wiele zmian: nowe rytuały żywieniowe, nowo oswajane miejsca, a co najważniejsze nowe przyjaźnie. Nie ma lepszego sposobu na sprawdzanie siebie, jak doświadczenie wyobcowania. Tak zdobywany teren pozwala nabrać dystansu do wielu przekonań i racji, w których dorastamy i których nie kwestionujemy, pozwala również zobaczyć nowe perspektywy.
Tak właśnie po roku, jeszcze przed rozpoczęciem doktoratu, przez trzy miesiące przygotowywałam wystawę w Luwrze, prezentującą twórczość graficzną manierysty włoskiego Domenica Beccafumiego pod kierunkiem kustosza Luwru Dominique’a Cordelliera oraz jego asystentki Laury Angelucci. Niezwykły okres, który pozostawił moje nazwisko w katalogu wystawy.
To pierwsze doświadczenie muzealne zaostrzyło we mnie zainteresowanie rysunkiem i grafiką włoskiego renesansu. Stąd szybko pojawił się projekt zajęcia się problemem badawczo. Podobnie szybko pojawił się też Giovanni Antonio Dosio, bohater mojego doktoratu, dzięki któremu podróżowałam przez cztery lata po Europie, wykonując kwerendy, zbierając materiały i… zawsze wracając do Paryża.
Najczęściej jeździłam do Florencji, gdzie w Gabinecie Rysunków Uffizi znajduje się największa cześć rysunków Dosia. Na tak potężny projekt trzeba było znaleźć dofinansowanie, gdyż poza Florencją rysunki Dosia znajdowały się w Rzymie, Modenie, Fermo, Berlinie, Stuttgarcie i Londynie.
Ogłoszono konkurs na uczestnictwo w nowej inicjatywie europejskiego programu studiów doktoranckich Europa a/i wynalezienie nowoczesności, zorganizowanego za pośrednictwem pięciu uczelni z czterech krajów (Francja, Węgry, Włochy, Niemcy). Pierwszym etapem było dossier, drugim rozmowa kwalifikacyjna przed 15-osobową komisją. Zgłosiło się 325 kandydatów na 4 stypendia!
Po pierwszym etapie pozostało 100. Po rozmowie kwalifikacyjnej znalazłam się wśród czterech wybrańców. Tak zaczęła się moja akademicka przygoda: seminaria dzielone z profesorami, m.in. z historykiem Paolem Prodim, bratem znanego Romana Prodiego, oraz trzema pozostałymi „towarzyszami broni”: Chinką Huiyi (zajmującą się jezuitami w XVII wieku w Chinach), Argentynką Michi (zajmującą się piratami w XVII wieku) oraz Włochem Guillaumem (zajmującym się ruchami reformacji na terenie Włoch w XVI wieku). Byłam jedynym historykiem sztuki w tym gronie, co bardzo uwrażliwiło moich kolegów i koleżanki na rolę sztuki w dziejach Europy, także tej traktowanej z perspektywy Europy Środkowej.
Powrót do Paryża. Po owocnych badaniach przyszedł czas na redakcję pracy i obronę. Także w tym czasie została mi zaproponowana praca na polonistyce sorbońskiej, gdzie do dzisiaj prowadzę zajęcia ze sztuki polskiej.
Na tzw. Złych Trawach (od bulwaru Malesherbes, przy którym znajduje się oddział Sorbony) znalazłam wspaniałą ekipę profesorską, złożoną niemalże z samych kobiet (Agnieszka Grudzińska, Kinga Siatkowska-Callebat, Małgorzata Smorąg-Goldberg, Katarzyna Bessière, Magdalena Renouf, Anna Ciesielska, Małgorzata Pierre-Mattei i Leszek Kolankiewicz), z impetem udzielających się naukowo oraz wszechstronnie promujących kulturę kraju nad Wisłą.
We wrześniu 2014 zostałam ponownie poproszona o współpracę z Luwrem przy organizacji nowej wystawy, tym razem włoskiego XVI-wiecznego artysty Parmigianina. I tak ośmioletni epizod mojego paryskiego życia zatoczył krąg – od Luwru rozpoczęłam pracę badawczą, a po jej zakończeniu powróciłam tam na nowo, by uczestniczyć w kolejnym projekcie wystawienniczym.
Pod koniec 2015 roku zorganizowałam w Paryżu wystawę, zatytułowaną „Tajemniczy ogród”, do udziału w której zaprosiłam sześciu polskich artystów oraz projektantów, by pokazać Paryżowi świat, który mnie ukształtował. Wśród zaproszonych byli malarka Katarzyna Klon, ilustratorka pracująca z ceramiką Malwina Konopacka, plakacistka eksperymentująca z wieloma dyscyplinami wizualnymi Małgorzata Gurowska, projektantka biżuterii Marzena Krupa, projektanci dizajnu z Siesta Studio oraz papeterii artystycznej Papierniczeni.
Celem wystawy było uwrażliwienie paryskiej publiki na młode środowisko artystyczne, stworzenie platformy wymiany między instytucjami, galeriami oraz prywatnymi kolekcjonerami. Projekt, który zrealizowałam, odsłonił nowe oblicze stolicy Francji, otwartej na sztukę Europy Środkowej. W końcu Paryż, miasto-świat, niejedno ma imię.
Agnieszka Wiatrzyk, Paryż