WYWIAD MIESIĄCA
Od listopada w Bratysławie urzęduje nowy Nadzwyczajny i Pełnomocny Ambasador RP w RS Leszek Soczewica. Z wykształcenia informatyk, były wojskowy, generał dywizji, szef Zarządu w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego, w latach 2014-2015 podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Z dużym doświadczeniem dyplomatycznym – pełnił funkcję attaché obrony przy Ambasadzie RP w Lizbonie i Waszyngtonie. Z nowym ambasadorem rozmawialiśmy o zmianach w polskiej placówce dyplomatycznej na Słowacji, wyzwaniach oraz roli Polonii w dobrych relacjach polsko-słowackich.
Jak Pan zareagował na propozycję objęcia placówki w Bratysławie?
To ja poprosiłem o możliwość przyjazdu do Bratysławy, kiedy dowiedziałem się, że mój kolega i poprzednik Tomasz Chłoń zdecydował się przyjąć propozycję organizacji szczytu NATO w Warszawie. Była to moja świadoma decyzja, do której kierownictwo MSZ odniosło się przychylnie.
Dlaczego wybrał Pan Słowację?
Ponieważ ten kraj od dawna jest mi bardzo bliski. Kiedy byłem młodym człowiekiem, wspinałem się w słowackich górach. Od kilku lat co roku przyjeżdżam, jeżeli mam taką możliwość, żeby pochodzić po Tatrach. Później, w wydłużony weekend, wraz z żoną odwiedzamy Bratysławę, miasto, które bardzo lubimy.
Czuję duży sentyment do Słowacji. Łatwo mi więc było przekonać przełożonych w MSZ do swojej kandydatury, ponieważ zależy mi na dobrych relacjach polsko-słowackich, a Słowacja jest przecież dla Polski ważnym partnerem.
Niektórym posłom z sejmowej komisji spraw zagranicznych, którzy przesłuchują kandydatów na ambasadorów, Pańska kandydatura wydała się wręcz za dobra.
To pewnie przesadna kurtuazja ze strony pań i panów posłów. Nie sądzę, żeby tak było. Słowacja jest dla nas jednym z najważniejszych partnerów pod wieloma względami. A abstrahując od mojej skromnej osoby, fakt, że jeden z byłych wiceministrów spraw zagranicznych przyjeżdża do Bratysławy, podkreśla, jak ważne jest to dla nas państwo.
Ale podczas wspominanej komisji sejmowej zabrzmiały też słowa obawy, czy coś się dzieje w kontaktach polsko-słowackich, skoro na placówkę wysyłany jest generał.
To było zapewne odniesienie do mojej poprzedniej drogi zawodowej. Z Ministerstwa Obrony Narodowej odszedłem po 35 latach i zostałem pracownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Oczywiście w głowach moich rozmówców zawsze będzie zapalać się lampka, przypominająca, że jestem generałem rezerwy.
Nie tęskno Panu za tamtym wcieleniem
Wie pani, zastanawiałem się nad tym wielokrotnie. To była świadoma decyzja. Uznałem, że 35 lat służby, łącznie z 5-letnimi studiami, to strasznie dużo czasu i że być może trzeba podjąć nowe wyzwania.
A ponieważ od czasu przemian ustrojowych w Polsce związany byłem z polityką zagraniczną resortu obrony narodowej i współpracowałem z koleżankami i kolegami z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie swego czasu zdawałem różne egzaminy, głównie językowe, dlatego MSZ wydał mi się naturalnym kolejnym etapem mojej kariery zawodowej. Bardzo sobie cenię poprzednie swoje wcielenie, ludzi, z którymi współpracowałem, ale ten etap jest dla mnie już zamknięty.
Kwestia bezpieczeństwa to jeden z głównych celów Pańskiej misji?
Cel jest oczywisty: spokojne współdziałanie z naszymi sąsiadami-przyjaciółmi. Świat jest pełen wyzwań, nawet w sąsiedztwie naszych dwóch państw, więc musimy w sposób racjonalny, ale też zdecydowany na nie reagować. Nie tylko w kontekście bilateralnym, ale również w kontekście wyszehradzkim. Ten aspekt współpracy był zawsze bardzo ważny, a teraz, dla nowego rządu wydaje się jeszcze bardziej istotny.
Inaczej konflikt ukraińsko – rosyjski ocenia prezydent, a inaczej premier Słowacji. Niepokoi Pana ten dwugłos?
Chciałbym podkreślić, że w sprawach bardzo istotnych stanowisko Słowacji zawsze było zgodne ze stanowiskiem sojuszniczym. Jestem przekonany, że w przyszłości również tak będzie. Nie wypada mi oceniać działań państwa, w którym mam przyjemność urzędować. Każde państwo ma swoje różne wewnętrzne problemy, ale generalna sojusznicza linia działania, czy to w ramach NATO, czy Unii Europejskiej, jest zbieżna.
Mamy nad czym pracować, bowiem oba nasze kraje w roku przyszłym będą musiały sprostać różnym ważnym wyzwaniom: Słowację czeka przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej, nas szczyt NATO w Warszawie i prezydencja w ramach Grupy Wyszehradzkiej.
Grupa Wyszehradzka spełniła swoją rolę w okresie, kiedy nasze kraje ubiegały się o wejście do NATO i UE, ale czy teraz jej działania mają jeszcze sens? Przecież pojawiło się nowe ugrupowanie, tzw. trójkąt sławkowski, w ramach którego współpracują trzy kraje z V4, z pominięciem Polski.
Polska nie ukrywa obaw w związku z tym, ale zarówno nasi słowaccy, jak i czescy przyjaciele zapewniali nas, że to grupa o charakterze współpracy transgranicznej. Zawsze byłem gorącym orędownikiem Grupy Wyszehradzkiej. Również z taktycznego punktu widzenia nasz wspólny głos z tego regionu jest zdecydowanie lepiej słyszany, czy to w kontekście unijnym, czy natowskim.
W tym roku Grupę Wyszehradzką podzieliło podejście do sprawy uchodźców. Znamy stanowisko Słowacji w tej kwestii, polskie stanowisko po wyborach parlamentarnych chyba się zmienia. Czy to oznacza, że teraz V4 będzie przemawiać jednym głosem?
Jest przedwcześnie, by o tym mówić. Jesteśmy gotowi do dyskusji z naszymi partnerami.
Napływ uchodźców postrzega Pan jako zagrożenie dla naszych krajów?
Jest to wyzwanie dla całej Europy. I bądźmy szczerzy, Europa nie ma pomysłu, jak z tym ogromnym, narastającym problemem sobie radzić.
Pański poprzednik mówił, że największym zaskoczeniem dla niego był często bezkrytyczny zachwyt Słowaków nad rosyjską polityką. Jak zamierza Pan przedstawiać polski punkt widzenia w tej sprawie?
Słowacy mają inne doświadczenia historyczne niż my, ale z pewnością możemy o tym otwarcie dyskutować i przekazać nasz punkt widzenia, który faktycznie czasami jest trochę odmienny. Powinniśmy lepiej siebie poznawać, powinniśmy więcej o sobie wiedzieć.
Rozmawiamy o przyjacielskiej współpracy polsko-słowackiej, ale – nie oszukujmy się – współpraca transgraniczna kuleje z uwagi na kiepskie, a w niektórych regionach żadne połączenia między tymi dwoma krajami. Jak Pan zamierza to poprawić?
Jestem zdecydowanym zwolennikiem jak najgłębszej naszej współpracy. Byłem właśnie w Koszycach i rozmawiałem o kłopotliwych połączeniach do Polski. Jeżeli chcemy zbliżenia, musimy to zmienić, zająć się infrastrukturą. Będziemy się tym zajmowali, tym bardziej że w wielu przypadkach nie są to przesadnie skomplikowane sprawy. Musimy połączyć Polskę i Słowację szybkimi drogami, autostradami, musimy też przywrócić niektóre połączenia kolejowe. To też podstawa dobrej wymiany handlowej.
Musimy sprzyjać bardzo dobrym rosnącym kontaktom. Mamy świetny wolumen wymiany ekonomicznej na poziomie 7 i pół miliarda euro rocznie. To jest kolosalna współpraca, to 4-5 razy więcej niż nasza wymiana z państwami uznawanymi za duże w świecie. Po miesiącu pobytu na Słowacji obserwuję duże zainteresowanie polskich przedsiębiorców słowackim rynkiem, głównie ze średniego czy małego biznesu. Jestem więc spokojny o przyszłość naszej współpracy gospodarczej.
Kiedy prezentował Pan swoją kandydaturę na ambasadora przed sejmową komisją spraw zagranicznych wyraźnie Pan podkreślił, że zamierza współpracować z Polonią. Do pierwszego Pańskiego kontaktu z nami doszło podczas imprezy jubileuszowej naszego pisma. Jakie są Pańskie pierwsze wrażenia?
Wiele lat spędziłem za granicą. Jestem głęboko przekonany o ogromnym znaczeniu Polonii dla kontaktów dwustronnych w każdym państwie. Moje pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Z przyjemnością przyjąłem zaproszenie na prestiżowe spotkanie z okazji dwudziestolecia naszego jedynego pisma na Słowacji. Chwaliłem „Monitor“ za poziom dziennikarstwa, szatę graficzną i konsekwencję w jego wydawaniu, co w dzisiejszym świecie mediów elektronicznych jest godne podkreślenia.
Lubię naszą Polonię rozsianą po świecie, będę się starał jak najczęściej z państwem spotykać. Prezydent Kiska podczas przyjmowania ode mnie listów uwierzytelniających mówił o tym, jak ważne jest wzajemne poznawanie się. Jestem przekonany, że w tym wzajemnym poznawaniu się olbrzymią rolę odgrywa właśnie Polonia.
Spotykamy się w nowej siedzibie ambasady. Jak się pracuje w centrum Bratysławy?
Wszystko ma swoje plusy i minusy. A żeby sprawę jeszcze skomplikować, wszystko ma swoje plusy ujemne i minusy dodatnie (śmiech). Jesteśmy w samym centrum stolicy, ale mamy mniej miejsca niż w poprzednim budynku. Problemem są też miejsca parkingowe.
Miejsce jest ładne, dosyć spektakularne. Kamienica jest bardzo ładnie odnowiona, my dysponujemy połową i zajmujemy trzy piętra. No cóż, decyzja została podjęta i teraz praktycznie staramy się urządzić. Myślę, że do świąt nam się to uda.
Państwo polskie posiadało działkę budowlaną w ekskluzywnej dzielnicy Bratysławy.
Nadal ją ma.
Jakie są plany z nią związane?
Był pomysł, żeby tę działkę sprzedać. Ja jestem gorącym przeciwnikiem tego pomysłu. Jest to jedna z najpiękniejszych działek dostępnych w Bratysławie. Duża, piękna działka, o dobrej lokalizacji. To nasz fantastyczny atut.
Zmienia się też miejsce rezydencji?
Tak, z uwagi na to, że właścicielka domu, gdzie do tej pory mieściła się rezydencja, chce go sprzedać. Od początku stycznia ambasada będzie miała nową rezydencję. Strategicznie myślimy o przyszłości w kontekście naszej działki. Może uda się to zrealizować w najbliższym 10-leciu?
Teraz ambasada znajduje się nieopodal placu Hviezdoslava, gdzie właśnie odbywają się targi bożonarodzeniowe. Już je Pan odwiedził?
Nie miałem jeszcze okazji, ale wybieram się w weekend. Pierwszy raz o tych targach usłyszałem wiele lat temu od Amerykanów w Waszyngtonie. Zaintrygowało mnie to. No i przyznam, że kusi mnie lodowisko. Kiedyś grałem w hokeja, może powinienem do tego powrócić?
O, to Pański plus, bowiem Słowacy kochają hokej! Uprawia Pan też inne sporty zimowe?
Moja żona bardzo dobrze jeździ na nartach, ja natomiast od czasów liceum preferuję biegówki.
Przyjechał Pan do Bratysławy z rodziną?
Na razie sam. Moja żona Magda była ze mną na początku misji ponad tydzień, ale musiała wrócić do Polski, by uregulować sprawy związane z pracą. Wróci tutaj na początku przyszłego roku.
Włada Pan trzema językami: portugalskim, angielskim, rosyjskim. Będzie się Pan uczył również słowackiego?
Opanowałem te języki, choć specjalnego talentu do języków nie mam. Ale słowacki lubię. Nigdy się go nie uczyłem, ale myślę, że za kilka miesięcy będę mówił tym pięknym językiem. Póki co, mówię po góralsku. I choć większość oficjalnych spotkań odbywa się nadal po angielsku, to z uwagi na pokrewieństwo językowe jestem w o wiele lepszej sytuacji niż inni koledzy ambasadorzy.
Ma Pan jakieś swoje ulubione słowackie danie?
Patrząc na moją posturę mam wiele ulubionych dań (śmiech).
Bryndzowe haluszki?
Haluszki z kiszoną kapustką są bardzo dobre. Niestety (śmiech). No i fasolowa – moim zdaniem najlepsza na świecie! Soczewicowej, ze względów oczywistych, nie jadam (śmiech), chociaż jest bardzo dobra. Nie jestem piwoszem, ale po górskich wyprawach człowiek czasami piwa spróbował. Uważam, że tutejsze ciemne piwo jest najlepsze na świecie.
Pracownicy MSZ już od dłuższego czasu prezentują swoje poglądy na Twiterze. Jest Pan zwolennikiem mediów społecznościowych?
Z wykształcenia jestem informatykiem, ale nie jestem przekonany, że o wszystkim trzeba tweetować.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: autorka