POLAK POTRAFI
Wielka moda i styl bezapelacyjnie mają francuskie lub włoskie korzenie. Coco Chanel, Christian Dior, Yves Saint Laurent, Versace, Prada, Dolce&Gabbana, Gucci – to ledwie kilka marek, które stanowią najmocniejsze filary współczesnego świata mody i brzmią znajomo nawet w uszach tych, którzy zupełnie modą się nie interesują.
Zawsze zastanawiał mnie ten fenomen, dlaczego właśnie twórcom z Włoch i Francji udało się zawojować świat mody, zbudować (i utrzymać!) silną pozycję. I mimo upływających dekad i zmieniających się trendów, pozostać synonimem elegancji i przedmiotem pożądania.
Z polskich projektantów żaden nie zyskał w świecie takiego rozgłosu, jak wspomniani Francuzi czy Włosi. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat pojawiło się co prawda kilka nazwisk, które zaistniały poza naszym krajem, jak choćby Ewa Minge czy Gosia Baczyńska, niemniej porównywanie pozycji stworzonych przez nich marek z Chanel czy Versace z oczywistych powodów mija się z celem.
Niewiele osób też pamięta, że lata temu mogliśmy poszczycić się kimś obdarzonym niesamowitym wyczuciem smaku i elegancji; kimś, kto był wyrocznią stylu w dawnej Warszawie. Mawiano, że Paryż ma Chanelkę, zaś Warszawa Grabolkę.
Naprawdę nazywała się Jadwiga Grabowska. O jej wczesnej młodości wiadomo stosunkowo niewiele. Jednak wspomnienia osób, które pamiętają ją z okresu przedwojennego, tworzą wizerunek osoby niebanalnej, pewnej siebie i niebywale charyzmatycznej.
Na pewno nie raz widzieli Państwo fotografie z okresu dwudziestolecia międzywojennego, a na nich starannie wystylizowane elegantki w świetnej jakości strojach. Grabowska była jedną z nich. Na drogie ubrania od paryskich projektantów – z Mademoiselle Gabrielle Chanel na czele – mogła sobie pozwolić; pochodziła z bardzo zamożnej rodziny.
Do Paryża wyjeżdżała zresztą często, miała tam przyjaciół i znajomych oraz liczne biznesowe znajomości. Obrazu przedwojennej panienki z dobrego domu dopełniały nienaganne maniery i imponująca znajomość języków obcych: włoskiego, francuskiego, rosyjskiego, niemieckiego i angielskiego.
Wiele źródeł podaje, że studiowała dziennikarstwo i właśnie na uniwersytecie poznała Tadeusza Grabowskiego, późniejszego dziennikarza sportowego. Połączyło ich gorące uczucie i zostali małżeństwem – jak się po latach okazało – niezwykle udanym, na dobre i na złe.
Beztroskę młodej pary przerwał wybuch drugiej wojny światowej. Źródła niewiele mówią o tym, jak Grabowscy przetrwali ten trudny czas. Ze strzępków wspomnień można się dowiedzieć, że w ich domu na Saskiej Kępie odbywały się spotkania członków podziemia i podczas jednego z nich wtargnęli Niemcy. Przed katastrofą uratował Grabowskich niewiarygodny wręcz przypadek. Kilka lat wcześniej Grabowska spędzała wakacje w Nicei. Pewnego dnia nieopodal niej opalała się para Niemców. Mężczyzna, który zbyt długo leżał w pełnym słońcu, skarżył się na bolesne poparzenia słoneczne.
Grabowska, która to słyszała, w odruchu współczucia dała mu krem Nivea. Pomógł. Następnego dnia do jej hotelu dostarczono kosz kwiatów, w które wetknięta była wizytówka. Widniało na niej krótkie, odręcznie napisane zdanie: Uratowała mi Pani życie. Z drugiej strony było imię i nazwisko: Hermann Goering. Tę właśnie wizytówkę Grabowska pokazała Niemcom, dodając wyniośle, że jest bliską znajomą Goeringa.
Po zakończeniu wojny stało się jasne, że rzeczywistości, w której Grabowska tak doskonale się czuła, drogich strojów, wyjazdów do Paryża, rautów i pokazów mody, już nie ma. W zamian była bieda, bylejakość i szarzyzna. A w ukochanej przez Grabowską Warszawie zgliszcza i ruiny. I właśnie, z przekory, determinacji i tęsknoty za światem, który zginął, wśród tych ruin otworzyła pierwszy w powojennej stolicy dom mody. Pod wiele mówiącą nazwą Feniks.
Gabarytowo Feniks nie robił imponującego wrażenia. Był małym pawilonem, dobudowanym do zniszczonego budynku przy Marszałkowskiej 35. Jednak, biorąc pod uwagę jego znaczenie, użyte przeze mnie określenie dom mody wcale nie jest przesadzone. – Warszawa była w proszku, ruiny, ciemności – i w tym jej pierwsze pokazy mody… W jasnej sali te śliczne dziewczyny. Ona wskrzesiła przedwojenny styl, nadała powojennej Warszawie ton – wspominała po latach Xymena Zaniewska, scenografka.
Warto dodać, że Grabowska w tamtym okresie była jedyną aktywnie tworzącą polską projektantką. To właśnie u niej w nowe stroje zaopatrywały się zarówno żony najważniejszych urzędników państwowych oraz partyjnych dygnitarzy, jak i zdegradowane po wojnie hrabiny. Fakt, że w sukienkach i eleganckich kostiumikach Grabolki gustowały również kochanka Bieruta i żona Gomułki, był tajemnicą poliszynela. Nie uchroniło to jednak Feniksa przed smutnym końcem –w 1947 roku został on dekretem Bieruta zlikwidowany jako niedozwolona inicjatywa prywatna.
Poddanie się i porzucenie marzeń o tworzeniu wielkiej mody nawet nie przeszło Grabowskiej przez myśl. Wprost przeciwnie; utrata Feniksa, choć niewątpliwie dotkliwa, zmotywowała ją do dalszej pracy. Kiedy tylko mogła, bacznie śledziła zagraniczne trendy, tworzyła autorskie kolekcje i organizowała pokazy. Wciąż jednak miała wrażenie, że chce i może osiągnąć więcej.
W końcu uznała, że szczęściu trzeba dopomóc i razem ze swoją koleżanką, Marią Borowską, obmyśliła intrygę, która zaowocowała powstaniem Mody Polskiej. – Grabowska razem ze znajomą Marią Borowską, która przed wojną pracowała w cyrku i występowała w Berlinie, jeździły do NRD na Targi Lipskie i coś tam próbowały kupować, załatwiać. I któregoś razu wróciły, poszły do Ministerstwa Handlu Wewnętrznego i powiedziały, że na Targach Lipskich oczekują polskiej mody, że chcą tam promować polską firmę, tylko trzeba taką firmę założyć. I tak powstało Biuro Mody do Współpracy z Targami Lipskimi – opowiadał w jednym z wywiadów Jerzy Antkowiak, projektant i bliski współpracownik Grabowskiej. Grabolka została dyrektorem artystycznym owego biura, a wkrótce potem zostało ono przekształcone we wspomnianą Modę Polską.
Grabowskiej zależało na tym, by Moda Polska kształtowała dobry smak i propagowała prawdziwą elegancję. Obeznana w świecie paryskiej mody, wciąż utrzymująca kontakty z tamtejszymi projektantami, poprzeczkę postawiła bardzo wysoko. Nie interesowały jej zachowawcze i nudne ubrania, jakie wówczas dominowały w sklepach bloku wschodniego. Sama zresztą była symbolem doskonałego stylu.
Lubiła klasykę; świetnie skrojone kostiumy w stonowanych barwach i tweedowe żakieciki à la Coco Chanel, do których zawsze przypinała fantazyjne broszki. Nieodłącznym i chyba najbardziej ekstrawaganckim elementem jej stylizacji był jedwabny kolorowy turban. Jeśli wierzyć opowieściom, miała ich dziesiątki i nie lubiła się z nimi rozstawać.
Moda Polska pod jej wodzą zachwycała świeżością projektów oraz starannością i jakością wykonania. – Ona nie prowadziła firmy przemysłowej, tylko wzorcownię – jej projekty inspirowały inne domy mody, służyły za wzór. Na pokazy kolekcji Mody Polskiej zjeżdżali szefowie fabryk odzieży, technolodzy z fabryk tkanin. W ruch szły ołówki, rysowano sukienki, płaszczyki, długość i szerokość rękawa, a tkaniny brano pod lupę, dotykano, wąchano – opowiadała Marta Sztokfisz, autorka biografii Grabowskiej Caryca polskiej mody, święci i grzesznicy. Istotnie, Moda Polska nie szyła ubrań na przemysłową skalę; była raczej atelier, w którym powstawały krótkie serie ubrań.
Zespół projektantów, krojczych i krawcowych (wielu z nich współpracowało z Grabowską jeszcze przed wojną) w pocie czoła przygotowywał dwie kolekcje, składające się ze stu kompletnych ubiorów.
Dzięki determinacji Grabowskiej, która kategorycznie stwierdziła, że przedsiębiorstwo nasze nie może pozwolić sobie na szycie ubiorów z tkanin tuzinkowych ani na stosowanie pospolitych dodatków, Moda Polska szybko znalazła się na uprzywilejowanej pozycji. Nie tylko zaczęła dostawać dewizy na tkaniny z Zachodu, uzyskała również wyłączność na najlepsze partie tkanin z krajowych fabryk.
Umiejętność prowadzenia negocjacji z partyjnymi dygnitarzami była zwykle dodatkowo wsparta argumentem siłowym. Grabowska miała trudny charakter i nie znosiła sprzeciwu. Kiedy rozmowy przybierały niekorzystny dla niej obrót, chwytała w rękę kryształową popielniczkę i ciskała nią na oślep.
Zdarzało się, że wychodząc na ważne spotkanie, zabierała ją ze sobą na wszelki wypadek. – Naprawdę rzucała! Popielniczka leżała na jej biurku, brała i rzucała w cokolwiek, w faceta, w lustro – wspominał Jerzy Antkowiak. – Albo mówiła tak: „Jureczku, daj mi popielniczkę, bo idę do ministerstwa”. Poprawiała turban, brała popielnicę i ruszała.
Władza tolerowała wybuchowy charakter Grabowskiej, bo komunistom zależało na tym, by mieć firmę, którą można pochwalić się za granicą. Zdaniem Antkowiaka, władza snobowała się na Modę Polską. (…) Moda Polska to był wentyl, władza mogła powiedzieć: No proszę, u nas też jest moda!
Niemniej kiedy Moda Polska miała już ugruntowaną pozycję i renomę, w 1967 roku postanowiono pozbyć się Grabowskiej i zastąpić ją kimś innym. Po jednym ze skończonych pokazów delegacja złożona z przedstawicielki działu kadr, rady zakładowej oraz dyrektora wręczyła jej bukiet kwiatów i włożone w kopertę wymówienie. Grabowska wymówienia nie przyjęła, bukietem cisnęła w kadrową, a najbliższym współpracownikom kazała iść do sklepu po wódkę.
Ciężko przeżyła rozstanie z Modą Polską. Zaczęła chorować, przestała o siebie dbać. Na pokazy nowych kolekcji przychodziła jednak do końca. Umarła w 1988 roku. Moda Polska upadła dziesięć lat później.
Katarzyna Pieniądz