KINO OKO
Podobno o miłości powiedziano już wszystko, a przecież wciąż powstają kolejne książki, wiersze, teksty piosenek i filmy, które niby mielą ten sam temat, wciąż opowiadając nam jakąś nową historię, ukazującą coś, czego nie znaliśmy do tej pory, lub coś, co znamy aż za dobrze z własnego życia.
Miłość w swych różnych aspektach jest, była i będzie! Towarzyszy nam lub do niej tęsknimy, jest siłą napędową, często bywa niszcząca. O miłości można godzinami opowiadać, słuchać, czytać, oglądać, a i tak tematu się nie wyczerpie.
„Płynące wieżowce”, film Toma Wasilewskiego (reżyseria i scenariusz), to kolejna opowieść o miłości niespodziewanej, która zaskakuje bohaterów, uskrzydla, ale jest tak trudna do zaakceptowania przez otoczenie, że staje się wstydliwym problemem, który doprowadza do tragedii. Dwoje zakochanych, cały świat przeciwko nim. Pierwsze skojarzenie? Romeo i Julia.
Wasilewski opowiedział nam historię, której szkielet jest nam wszystkim dobrze znany, tyle że w tym przypadku chodzi o miłość dwóch mężczyzn. Jeżeli widz spodziewa się skandalu obyczajowego, taniej sensacji, gejów z piórami w pupie rodem z Almodovara lub też propagandowego kina gejowskiego, to się rozczaruje i lepiej, żeby pozostał w domu. Homoseksualizm nie jest tu ani niczym strasznym, ani cudownym, schodzi wręcz na drugi plan tak, jakby w ogóle nie miało znaczenia, jakiej płci są bohaterowie.
To film o miłości i miłość jest głównym bohaterem. „Płynące wieżowce” to opowieść tak uniwersalna i autentyczna w swej wymowie, że wrzucanie jej do jednej szuflady z kinem gejowskim byłoby co najmniej dużym uproszczeniem. Należy też zauważyć, że jest to pierwszy polski film, który nie pokazuje geja w oklepanej konwencji nadwrażliwego samotnika lub groteskowego ekscentryka.
Głównym tematem filmu jest rozdarcie wewnętrzne i konieczność dokonywania życiowych wyborów w sytuacji, gdy inni mają jasno sprecyzowane oczekiwania, co do tego, co powinniśmy zrobić. To opowieść o tym, jak trudno czasem wybrać pomiędzy ciepłym, wygodnym, dawnym życiem a podążaniem za czymś nowym, nieznanym, o trudności wyrwania się z uporządkowanego życia nawet, jeżeli nas uwiera i nie daje szczęścia. W filmie świetnie zarysowane są portrety psychologiczne bohaterów. Każdy z nich ma dwie twarze, nikt nie jest jednoznacznie dobry ani zły.
Wspaniałe kreacje aktorskie zgotowali nam wcielający się w główne role Mateusz Banasiuk (Kuba), Bartosz Gelner (Michał) i Marta Nieradkiewicz (Sylwia). Młodzi, zdolni, naturalni, bez ogranych twarzy i serialowej, tandetnej maniery.
Film miał swą premierę na festiwalu Tribeca w Nowym Jorku, gdzie zebrał świetne recenzje. Wygrał też w kategorii East of West w Karlowych Warach, a ostatnio pokazywany był na Lets Cee Film Festival w Wiedniu, gdzie publiczność po napisach końcowych zamarła w ciszy na długie dwie minuty, po czym uhonorowała twórców niekończącymi się owacjami.
Gorąco polecam wszystkim, nie tylko kinomanom!
Magdalena Marszałkowska