Jagodowe Beskidy

 SŁOWACKIE PEREŁKI 

Już kilka kilometrów szliśmy szlakiem, biegnącym przez karczowisko. Był letni, bezchmurny dzień, żar lał się z nieba, a my czuliśmy ogromne pragnienie. Pot ciekł strużkami, skóra piekła… marzyliśmy jedynie o odrobinie cienia. Kiedy w końcu weszliśmy w las, odetchnęliśmy z ulgą. Tak oto zapamiętaliśmy wędrówkę po Beskidzie Kysuckim.

Kysuce to kraina w północno-zachodniej Słowacji, w dolinie rzeki Kysucy, granicząca z Czechami i Polską, uważana za raj dla turystów oraz miłośników przyrody. Beskid Kysucki ciągnie się od Przełęczy Zwardońskiej do granicy z Orawą. Jego najwyższym szczytem jest Wielka Racza (słow. Veľká Rača).

Pasmo obejmuje kilka rezerwatów przyrody i niemal w całości stanowi obszar krajobrazu chronionego. Wyodrębnienie pasma Beskidu Kysuckiego do dziś budzi kontrowersje – według najpopularniejszego polskiego podziału stanowi on część Beskidu Żywieckiego, natomiast Słowacy uznają je za osobne pasmo, Beskidem Żywieckim określając tylko tereny leżące po polskiej stronie granicy.

„Mam nadzieję, że najgorszy odcinek trasy mamy już za sobą” – westchnęłam, kiedy znaleźliśmy się w lesie. Nasz plan zakładał przejście przez Przełęcz pod Senkowem, następnie przez Przełęcz pod Orłem i dojście na szczyt Wielkiej Raczy (1236 m n.p.m.).

Zatrzymaliśmy się przy potoku, gdzie ugasiliśmy pragnienie i obmyliśmy twarze lodowatą, górską wodą. Tuż obok, w samym sercu lasu dostrzegliśmy dwie niezamieszkałe chaty. „Ach mogłabym tu spędzić całe wakacje” – rozmarzyłam się. Leniwie ruszyliśmy w dalszą wędrówkę, gdy nagle pod swoimi nogami zobaczyłam żmiję zygzakowatą. Prawie bym na nią nadepnęła…

Ze strachu oblałam się zimnym potem. Poczekaliśmy, aż gad odpełznie, i dopiero potem ruszyliśmy dalej w las, by po kilku kilometrach wyjść na rozległą polanę, pełną jagód. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć, mieniły się w słońcu dojrzałe owoce. Rzuciłam się na te leśne witaminki, podśpiewując pod nosem piosenkę z dzieciństwa: „Jesteśmy jagódki, leśne jagódki…”.

Wkrótce sama wyglądałam jak jagódka – fioletowe usta, fioletowe dłonie. Mąż poganiał mnie, byśmy kontynuowali wędrówkę, ale ja jak zahipnotyzowana nie mogłam się oderwać od jagodowej uczty. W końcu jednak dałam się przekonać i ruszyliśmy dalej.

Po jakimś czasie nasza ścieżka połączyła się z polskim czerwonym szlakiem turystycznym. „Jesteśmy po polskiej stronie!” – wykrzyknęłam. Nie zauważyłam nawet, kiedy minęliśmy słupek graniczny! W końcu dotarliśmy na Wielką Raczę, gdzie znajduje się polskie schronisko z 1934 roku.

Legenda głosi, że nazwa szczytu pochodzi od czasownika „raczyć się“. Ponoć po zakończeniu sporów granicznych władający tymi ziemiami ród Komorowskich wraz z węgierskimi adwersarzami urządził na granicznym wierzchołku wielką ucztę, podczas której wszyscy „raczyli się“ winem.

My także się raczyliśmy, konsumując w bufecie kotlet schabowy z ziemniakami i surówką. Siedząc na werandzie i sycąc oczy pięknem gór, zastanawiałam się, jakie to niesamowite być na Słowacji, a po przejściu zaledwie kilku kroków znaleźć się w Polsce.

„Jak to dobrze, że Słowacja jest tak blisko rodzinnego kraju“ – pomyślałam. Wracając do domu, zachwycałam się pięknem kysuckiej przyrody, a na usta stale cisnęły mi się słowa piosenki: „A kiedy dzień nadchodzi, dzień nadchodzi, idziemy na jagody, na jagody…”.

Magdalena Zawistowska-Olszewska
zdjęcia: autorka

MP 7-8/2014