BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Dlaczego Hollywood kupiło prawa do sfilmowania „Killera”? Ile waży koń trojański? Czy warto wspinać się na drzewo, aby zerwać jemiołę dla ulubionej gwiazdy filmowej? Juliusza Machulskiego chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Wszyscy znamy jego kultowe już komedie, mrugamy do siebie okiem, słysząc teksty z jego filmów, które na stałe weszły do naszego języka.
Ten niezwykle inteligentny i dowcipny reżyser, producent i autor scenariuszy potrafi nie tylko tworzyć fikcję filmową, ale jest też rewelacyjnym felietonistą i gawędziarzem, co udowadnia w swojej autobiograficznej książce „Hitman” (Wydawnictwo Agora SA, 2012), która jednak klasyczną autobiografią nie jest.
W przypadku tej pozycji, trudno mówić o konkretnym gatunku literackim. „Hitman” łamie pewne ramy, wybiega poza nie. Machulski, by opowiedzieć nam o swoim życiu, posłużył się formą felietonu literackiego. Czyta się to świetnie, łatwo, przyjemnie i z ogromnym zaciekawieniem. Autor zabiera nas w podróż do czasów swojego dzieciństwa, domu rodzinnego, przepełnionego duchem sztuki, kultury, filmu i – chyba zakodowanego genetycznie u wszystkich Machulskich – poczuciem humoru.
Czytając te szczere i osobiste wspomnienia „małego” Julka, ma się wrażenie, że dorasta się razem z nim. Dlaczego patrzył, jak umiera jego tata, choć tata siedział obok i się uśmiechał? Dlaczego tata całował obcą panią, a mama patrzyła na to i się uśmiechała? O tym, co ukształtowało Machulskiego jako człowieka i reżysera, dowiadujemy się nie z nadętych peanów na własną cześć, lecz z prześmiesznych anegdotek i wzruszających momentów z przebogatego życia, które autor przytacza z niebywałą lekkością.
Poznajemy wielki świat filmu od kuchni, niemal podsłuchujemy prywatne rozmowy z Kieślowskim, Kawalerowiczem czy Holland, oddychamy atmosferą wielkich festiwali filmowych. Choć życie Machulskiego wydaje się być po brzegi wypełnione filmem, z „Hitmana“ dowiadujemy się też o jego innych pasjach: piłce nożnej i nauce języków obcych.
Dzięki bardzo plastycznemu sposobowi opowiadania każda historia-felieton jest jakby gotowym scenariuszem krótkiego filmu, który przewija się nam przed oczami. Z takim samym zapartym tchem wczytujemy się w opis meczu piłkarskiego, jak i w opowieści o tym, jak powstawał „Vabank“. Niezwykle barwnie przedstawione są absurdy życia w PRL-u oraz wyjazdy do Cannes czy Ameryki.
Wszystko to piękne, śmieszne, wzruszające i mądre.
Magdalena Marszałkowska
MP 2014/2