WYWIAD MIESIĄCA
Juraj Kubánka jest słowackim choreografem i tancerzem, który elementy tańca ludowego połączył z tańcem nowoczesnym. Od 1949 roku pracował w SĽUK-u (Slovenský ľudový umelecký kolektív) jako choreograf, tancerz i reżyser.
Współpracował też z polskim zespołem ludowym „Śląsk“, dla którego przygotował wiele wspaniałych spektakli, między innymi „Ondraszkowe ostatki“, „Harnaś i zbójnicy“, „W Europie ze Śląskiem“, za co otrzymał nagrodę zespołu „Amicus Silesiale“. Z legendą słowackiego (i nie tylko) folkloru spotkaliśmy się w jego bratysławskim mieszkaniu, by porozmawiać o jego polskich i słowackich doświadczeniach.
Czuje się Pan lekarzem ludzkich duszy?
(śmiech) Myślę, że rolą sztuki jest oddziaływanie na uczucia i świadomość człowieka, szczególnie dziś to jest bardzo potrzebne, kiedy społeczeństwo wydaje się być bardziej bezduszne.
Tym pytaniem nawiązuję do Pana wyboru drogi życiowej, bowiem miał Pan być lekarzem, a został choreografem.
Przyjechałem do Bratysławy, by studiować medycynę. W akademiku, w którym mieszkałem, obejrzałem występ zespołu „Živena”. Mieli piękne stroje ludowe, ale ich taniec był mało oryginalny; prezentowali raczej folklor podmiejski. To spowodowało, że wpadłem na pomysł, by założyć zespół folklorystyczny. Zebrałem dwunastu studentów i rozpoczęliśmy działalność.
Tu realizowałem swoje pierwsze pomysły choreograficzne. Od dzieciństwa byłem związany z folklorem, bowiem już jako mały chłopiec tańczyłem w zespole, w którym jako choreograf pracowała moja mama. Mój bratysławski zespół otworzył mi drogę do samorealizacji jako tancerza i choreografa – współtworzyłem najlepsze słowackie zespoły, czyli „Lučnicę” i SĽUK. I to właśnie współpraca ze SĽUK-iem zmieniła moją drogę życiową. Zespół ten powstał w 1949 roku.
Po pierwszym jego występie otrzymałem propozycję, by wejść w jego skład. Dostałem wtedy pieczątkę do indeksu z adnotacją o rocznym urlopie dziekańskim. Moja mama martwiła się zmianą moich zainteresowań, więc zwróciła się z prośbą o radę do przyjaciela rodziny, prof. Zachára (Karol Zachár – słowacki aktor, reżyser teatralny, pedagog – przyp. od red.). Ten ją uspakajał w liście, pisząc, że lekarzy będzie dosyć, ale lekarzy ludzkich duszy jest mało. Zostałem w SĽUK-u, na medycynę już nie wróciłem – wybrałem choreografię.
Czy to prawda, że Słowacy bardzo kochają swój folklor?
Kiedyś taniec ludowy był codziennością, tym, czym obecnie jest pójście na dyskotekę. Dziś jednak obecny jest już chyba tylko na deskach scenicznych.
Ale przecież wielu Słowaków potrafi tańczyć na ludową nutę.
Jak sobie wypiją, to owszem, potrafią tańczyć (śmiech). Ale to prawda, na Słowacji powstało wiele zespołów folklorystycznych i wiele z nich utrzymuje wysoki poziom. Myślę, że Słowacy kochają folklor tak samo, jak każdy inny naród.
Mnie się jednak wydaje, że Słowacy są bardziej zainteresowani folklorem niż przeciętni Polacy.
Sądzę, że Polacy nie muszą umieć tańczyć oberka, krakowiaka, mazura czy kujawiaka, ale interesują się folklorem, o czym świadczą pełne sale, które widziałem podczas występów zespołu „Śląsk”. Olbrzymie zainteresowanie! A na widowni mnóstwo młodych ludzi. Ale jest pewna różnica w mentalności Polaków i Słowaków. Otóż Polska ma swoją niesamowitą historię, którą się szczyci, natomiast Słowacja swoją historię skrywa.
Przecież historia Austro-Węgier jest też historią Słowacji! Ungarn to nie tylko Węgrzy. Ferenc Liszt występował jako Węgier, bo podobno obawiał się przyznać do słowackiego pochodzenia. I może właśnie słowackość wyrażała się przez długie lata głównie w folklorze, stąd to utożsamianie się z muzyką ludową, zainteresowanie nią, które pani spostrzegła.
Jakie widzi Pan różnice między słowackim a polskim folklorem?
Na ten polski miała wpływ szlachta; większość tańców jest bliska tym dworskim, dostojnym, gdzie nie ma miejsca na improwizację. Te pełne temperamentu to oberek i kujawiak. Na polską wieś duży wpływ miał dwór, co odzwierciedla się w polskim folklorze, zaś słowackie tańce ludowe opierają się głównie na improwizacji. Ale mamy coś wspólnego: tańce z pogranicza – podtatrzańskie, beskidzkie, z połonin. Ich nie da się dzielić na słowackie i polskie, bowiem górale, to górale!
Pracował Pan nad choreografią wielu tańców zespołu „Śląsk”. Jak doszło do tej współpracy?
Pod koniec lat 50. w Bratysławie występował zespół „Śląsk”. Jego członków zaprosiliśmy do pałacu w Rusovcach, gdzie ma swoją siedzibę SĽUK, i zaprezentowaliśmy im naszą „Powieść o Janosiku“, która w tamtych czasach cieszyła się olbrzymim zainteresowaniem – graliśmy to ponad dwa tysiące razy. Profesor Hadyna, szef artystyczny zespołu „Śląsk”, był zachwycony. Potem zaproponował mi, bym zajął się choreografią do „Ondraszkowych ostatków“. Fabuła opowiada o śląskim bohaterze, który rywalizuje z in
nym chłopakiem o względy dziewczyny. Pod koniec Ondraszek ginie z rąk rywala, a jego pogrzeb staje się symbolem walki o wolność. Był wówczas rok 1968, premiera spektaklu zaś odbyła się w 1969 roku i… zmieniono nam zakończenie dzieła, a profesora Hadynę odwołano ze stanowiska. Prawdopodobnie cenzura widziała w tym przedstawieniu nawiązanie do wydarzeń w Czechosłowacji z 1968 roku, choć nikt z nas, twórców przedstawienia, nie miał tego na myśli. Wtedy też poznałem Wojciecha Kilara, dla którego potem przygotowywałam choreografię „Orawy“.
W repertuarze Śląska nadal są „Ondraszkowe opowieści“, ale – jak sądzę – w nowej choreografii.
Po latach znów zwrócono się do mnie z propozycją zrobienia nowej choreografii do tego przedstawienia, tym razem już z pogrzebem. Stworzyłem wtedy na scenie cmentarz z tancerzy – dziewczyna płacze nad grobem ukochanego, a potem otwierają się przed nimi bramy niebios, by bohaterowie mogli do nich wstąpić i tam wziąć ślub. Grają im aniołowie na trąbach, wszyscy się radują.
Zespół prezentuje też spektakl „W Europie ze Śląskiem“, do którego choreografię przygotowywał również Pan.
Tak, program jest złożony z tańców węgierskich, słowackich, czeskich, cygańskich, a nawet greckich.
Skąd Pan czerpie inspiracje w przypadku tańców z innych krajów?
Spędziłem kiedyś urlop na Krecie. Wziąłem udział w wieczorku greckim i podpatrywałem, jak tańczą miejscowi. Oczywiście też z nimi tańczyłem. Znając motywy taneczne, udało mi się stworzyć cały program, który potem ocenił pewien Grek w Polsce: pochwalił, powiedział, że tańce były doskonałe, ale tancerze nie powinni mieć pomponów na kierpcach (śmiech).
By przygotować zespół, choreograf musi zatańczyć to, co potem będą wykonywać jego podopieczni?
Tak, to ciężka praca, wymagająca stałej aktywności fizycznej. Poza tym tego, co ja mam w głowie, nie da się przenieść na papier, opisać słowami. Ja mogę jedynie pokazać tancerzom, by ci opanowali kroki i układy choreograficzne. Każdy, kto tańczy, musi być trochę szaleńcem.
A więc i Pan jest szaleńcem?
No tak, ale to mi pozwala zachować kondycję. Taniec jest wyrazem piękna, nośnikiem życia, ponieważ wszystko, co żyje, jest w ruchu.
Ile trwa przygotowanie jednego występu?
Przygotowanie godzinnego projektu z próbami technicznymi, próbą generalną to minimalnie pięć tygodni intensywnej pracy.
Przygotowywał Pan wraz ze „Śląskiem” tańce do muzyki Gorana Bregovicia, które prezentowane były w 2008 i 2011 roku. Jak Pan to wspomina?
Premiera odbyła się w katowickim Spodku, gdzie na widowni siedziało pięć tysięcy osób. „Śląsk” występował z orkiestrą, baletem, kapelą Bregovicia, który miał na scenie stolik, a na nim butelkę whisky. Występ trwał, a Bregović grał i śpiewał. Po którymś numerze, nagle, kiedy zauważył, że brakuje owej butelki, spytał na cały głos: „Where is my whiskey?“. Pięć tysięcy widzów wybuchło gromkim śmiechem.
Jak Pan ocenia jego kompozycje, które na Bałkanach wywołują kontrowersje?
Dobrze to robi. Perfekcyjnie! Kiedy się go pytają o bałkańską muzykę, odpowiada, że nie robi Bałkanu, ale Bregovicia. I ma rację, bo to, co skomponował, to jego autorska praca. Ja też nie robię kopii tańców ludowych, ale na ich podstawie tworzę własne dzieła. To nie jest kopiowanie folkloru, ten folklor jest materiałem wyjściowym do stworzonych potem dzieł, zarówno w moim, jak i Bregovicia przypadku.
Na Słowacji SĽUK nie chciał przygotować czegoś podobnego?
Na Słowacji jest tendencja, by to, co dobre, popsuć. SĽUK realizował swoje zadania, pokazywał słowacki folklor w świecie, zbierając same pozytywne recenzje. Teraz, kiedy zaczęły się poszukiwania nowej formuły, okazało się, że nowe projekty nie budzą aż takiego zainteresowania. Bo co to za pomysł, by zespół ludowy inspirował się Irish riverdance?
To jakiś cyrk! Irisch riverdance to rewia, gdzie dziewczyny występują w krótkich sukniach, a wszystko jest zaplanowane na efekt. Nie można powielać tego, co robią inni. Mówiłem to Ďurovčikowi (Ján Ďurovčík – słowacki choreograf tańca, reżyser) . Owszem, chwalę go za przedstawienie „Na szkle malowane“, ale to, co wymyślał dla SĽUK-u, było według mnie pomyłką.
Skoro wspomniał Pan polski musical „Na szkle malowane“ nie mogę nie zapytać, kim był Janosik: Polakiem czy Słowakiem?
(śmiech) Janosik to z jednej strony postać historyczna, która nie ma żadnego znaczenia ani dla nas, ani dla Polaków. Ale jako legenda nabiera już znaczenia i może należeć i do was, i do nas. Fakty mówią, że jego bandę tworzyło ponad dwudziestu zbójników, ale legenda głosi, że było ich dwunastu, a Janosik był tym trzynastym.
To ewidentne podobieństwo do Jezusa i dwunastu apostołów. My nie musimy się o niego kłócić, bo przecież wtedy granice przebiegały zupełnie inaczej niż dziś – to były tereny Austro-Węgier. Po co nam takie spory o Janosika czy o oscypek? Polski? Słowacki? Owce pasą się i tu, i tam.
Doczytałam się, że ma Pan pomysł na nowy spektakl pod tytułem „Nieśmiertelny tancerz“. Kiedy zobaczymy to dzieło?
Chciałem to przygotować razem z zespołem „Śląsk”, ale w tej chwili, po zmianach personalnych w kierownictwie zespołu, nie ma tam odpowiedniej atmosfery na tego typu projekty. Miałem propozycję od Niemców, by na ich deskach i z ich zespołem wystawić „Tancerza“, ale dali mi na to zbyt mało czasu, więc byłem zmuszony odmówić. „Nieśmietelny tancerz“ czeka na swoją odpowiednią chwilę.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik