KINO OKO
Filmy Wojciecha Smarzowskiego walą w widza prosto w brzuch. Tak było do tej pory i jeżeli ktoś się spodziewał, że będzie inaczej, to się zawiedzie. Powiem więcej, najnowsze dzieło, „Pod Mocnym Aniołem”, to nie jest jedno uderzenie, tylko cała seria wyjątkowo bolesnych ciosów.
Ekranizacja powieści Jerzego Pilcha wytrzaskała mnie po twarzy, upaprała mnie w nieznanym mi dotąd błocie, wprowadziła do świata, który szokuje do granic wytrzymałości. I dobrze! Ktoś bowiem musi pokazywać prawdy niewygodne.
Nikt, tak jak Smarzowski, nie potrafi przeciągnąć widza przez chlew polskiego piekiełka, o czym przekonaliśmy się wszyscy wielokrotnie. Oczywiście z każdym jego filmem pojawia się fala krytyki, że reżyser kopiuje sam siebie, że już to u Smarzowskiego widzieliśmy, że „Dom zły“, „Drogówka“ czy „Wesele“ opierają się na tych samych schematach, rozwiązaniach formalnych, ujęciach, kadrach, oświetleniu etc.
Ja osobiście lubię rozpoznawalność Smarzowskiego. Bo czy taka rozpoznawalność nie jest tym, co się nazywa wypracowaniem własnego stylu? Czy w czasach koszmarnych filmowych klonów komedii romantycznych mamy jeszcze wielu twórców, mogących się pochwalić czymś, choćby zbliżonym do tego, czym jest własny styl?
„Pod Mocnym Aniołem” to czysta fizjologia choroby alkoholowej, w której nie ma nic tajemniczego i pociągającego – wydzieliny leją się strumieniami, wymioty leżą na poduszce, a seks nie jest ładny i delikatny. Film łączy w sobie realizm, żywcem wyjęty z filmów dokumentalnych, z surrealistycznymi, pijackimi wizjami głównego bohatera. Aktorsko jest tak dobrze, że aż przerażająco.
Plejada polskich gwiazd traci na dwie godziny swoje znane z innych filmów twarze i nazwiska. Jako widz zapomniałam całkowicie, kim są Kinga Preis, Iwona Bielska, Marcin Dorociński czy Andrzej Grabowski. W głowie nieśmiało kołatała mi myśl, czy oni są aż tak dobrzy, czy może wszyscy są delirykami. Więckiewicz prawie wpakował się w pewną szufladę i aż boję się, czy teraz nie będzie grał już tylko alkoholików. Wszystkie kreacje aktorskie, bez wyjątku, zmiotły mnie z powierzchni ziemi.
Właściwie to chciałam Państwu napisać coś więcej o tym filmie, ale przyznam, że choć minęło już trochę vczasu od momentu, gdy go obejrzałam, to jeszcze nie doszłam do siebie. „Pod Mocnym Aniołem” jest chyba jednym z tych obrazów, który trzeba długo trawić, który będzie się nam odbijał czkawką moralną i egzystencjalną jeszcze wiele tygodni po skonsumowaniu go.
I chyba o to chodzi w sztuce, żeby zmuszała do refleksji. Ja czuję się bardziej niż zmuszona.
Magdalena Marszałkowska
MP2014/2