Krzysztof Penderecki: „Pasja“ jest moim największym sukcesem“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Do Koszyc, Europejskiego Miasta Kultury 2013, zawitał Krzysztof Penderecki, największy polski kompozytor muzyki współczesnej, by w katedrze św. Elżbiety zaprezentować swoje wybitne dzieła.

To wielkie wydarzenie poprzedziło spotkanie z dziennikarzami w koszyckim Kulturparku, podczas którego maestro opowiadał między innymi o genezie swoich kompozycji i międzynarodowym pochodzeniu, żartując, że „mieszańce są inteligentniejsze”. Podkreślił, że ma 80 lat, ale czuje się na 50. Po konferencji prasowej udzielił wywiadu dla czytelników „Monitora Polonijnego“.

 

Dzięki różnym pod względem narodowościowym korzeniom Pańskich przodków łączy Pan różne kultury. Do jakiego stopnia pochodzenie miało wpływ na Pana i Pańską twórczość?

Mój dziadek był Niemcem, ale też i wielkim polskim patriotą. Wszyscy moi wujowie służyli w wojsku polskim i piastowali bardzo wysokie stanowiska. Moja babka była polską Ormianką. Jej przodkowie przyjechali z Iranu i osiedli się w Polsce w XVIII wieku. Była wyznania ormiańskiego, więc i ja z nią chodziłem do armeńskiego kościoła w Krakowie.

Mój ojciec był grekokatolikiem. Ten silny wschodni wpływ zainspirował mnie do napisania wielu ortodoksyjnych utworów w języku starocerkiewnym. Z kolei mój dziadek, którego ojciec był protestantem, musiał przejść na katolicyzm, gdyż nie dostałby w Polsce posady. Wyrosłem w atmosferze bardzo katolickiej. Może więc dlatego stworzyłem tyle utworów sakralnych?

 

Ale to rodzice otworzyli przed Panem drzwi do świata muzyki? 

Urodziłem się w małym miasteczku, w Dębicy. Moja mama była szalenie pobożna, więc to też może po trosze wyjaśniać, skąd w mojej twórczości tyle muzyki sakralnej. Z kolei mój ojciec, adwokat, był raczej wolnomyślicielem, grającym na skrzypcach. Kiedy miałem pięć lat, dał mi do ręki właśnie ten instrument i kazał mi na nim grać. Był moim pierwszym nauczycielem. Potem uczyłem się gry na fortepianie. To mnie wciągnęło.

W wieku sześciu lat skomponowałem swój pierwszy utwór – poloneza na skrzypce i fortepian. Był on prezentem urodzinowym dla mojej babci. Podczas uroczystości rodzinnej ja grałem na skrzypach, a ojciec na fortepianie. Babcia była zachwycona. Potem przeszedłem przez kolejne etapy zachwytu muzyką – od wirtuozowskiej przez klasykę do elektronicznej i awangardowej. To trwało oczywiście dosyć długo.

 

Człowiek rodzi się z zamiłowaniem do muzyki, czy też może je w sobie wykształcić? 

Tego nie można się nauczyć, bo muzykę albo się słyszy, albo nie. Ale ważny jest też moment, kiedy ktoś zainteresuje człowieka muzyką. Gdyby ojciec nie kupił mi skrzypiec, to pewnie nie zostałbym muzykiem.

 

A co innego by Pan robił?

Bardzo mnie interesowała architektura, dobrze rysuję. Nawet ojciec potem chciał, żebym poszedł na architekturę, ale…

Pan już zdążył połknąć muzycznego bakcyla?

Tak, już nie było odwrotu od muzyki.

 

Od razu pokochał Pan skrzypce?

Były różne momenty załamań, kiedy chciałem zaprzestać gry na tym instrumencie, ale ojciec nawet nie chciał o tym słyszeć. Wie pani, wtedy, w latach 40., nie dyskutowało się z rodzicami czy dziadkami, ale się ich słuchało. Ważne jest środowisko, w którym człowiek się wychowuje.

 

Muzyka otworzyła Panu drzwi do międzynarodowej kariery. Pierwszym kluczem do nich było zwycięstwo w konkursie kompozytorskim, w wyniku którego otrzymał Pan w nagrodę paszport. Jak Pan wspomina tamte czasy? 

W latach 50. starałem się o wyjazd do Darmstadt na kursy muzyki współczesnej, ale przez kilka lat negatywnie rozpatrywano moje podania o paszport. W 1959 roku przeczytałem w gazecie, że jest rozpisany konkurs dla kompozytorów. Zwycięzca miał w nagrodę wyjechać za granicę. Skomponowałem więc trzy utwory, każdy w innym stylu.

Ponieważ jestem oburęczny, jedną partyturę napisałem prawą ręką, drugą lewą, a trzecią dałem do przepisania koledze. Wszystko po to, by jurorzy się nie zorientowali, że te kompozycje napisała jedna osoba. Za każdy utwór zostałem nagrodzony i wtedy pierwszy raz dostałem do ręki paszport! Nie pojechałem jednak do Darmstadt, ale do Włoch. Od dziecka marzyłem, żeby zobaczyć Rzym, Florencję.

 

Miał Pan kompleksy, wyjeżdżając z kraju socjalistycznego?

Może trochę miałem. Chociaż nie jestem człowiekiem zakompleksionym. Zawsze parłem do przodu, nie odwracałem się za siebie, nie liczyłem się na przykład ze środowiskiem kompozytorów. Ja pisałem swoją muzykę, oni swoją. Moja została, ich nie bardzo. To znaczy, że rację miałem jednak ja.

 

Jest jakiś konflikt między kompozytorami?

No tak. Jest pewnego rodzaju izolacja. Miałem wielu przyjaciół kompozytorów. Do czasu. Po pierwszym wykonaniu „Pasji“ na Warszawskiej Jesieni, kiedy publiczność wyważyła drzwi, żeby dostać się na koncert, bo wszystkie bilety były wyprzedane, straciłem przyjaciół wśród kompozytorów.

Wie pani, mój zawód to praca dla samotnika. Siedzę jak borsuk w swojej norze i komponuję w izolacji. Ja oczywiście bardzo kocham swoją rodzinę, ale jak piszę, to jestem sam – tygodniami, miesiącami.

 

Kiedyś Pan powiedział, że siedzi w Panu chochlik, który każe Panu iść pod prąd. Z wiekiem nabrał Pan pokory?

Nie, myślę, że cechuje mnie to coś, czego nie można się pozbyć. Na szczęście. Wciąż coś robię na przekór innym. Na przykład dawniej muzyka sakralna była zabroniona w Polsce, nikt jej nie komponował, a ja ją pisałem i nic mi się nie stało.

 

Czy reakcje publiczności są dla Pana ważne?

Kiedyś wydawało mi się, że to nie jest ważne, ale teraz doceniam, że już od tylu lat mam swoją wierną publiczność.

 

Słucha Pan muzyki kolegów? Swojej? 

Nie. Po co? Ja piszę nowe utwory. Wie pani, to jest tak, jak w przypadku malarza, który przecież nie chodzi na wystawy innych malarzy, żeby szukać inspiracji. Malarze raczej tego nie robią. Ja też tego nie robię. Już wysłuchałem wszystkiego, czego miałem wysłuchać kiedyś, kiedy byłem ciekawym świata, bardzo młodym człowiekiem. Jestem bardzo skupiony na swojej muzyce.

Pytają mnie, co sądzę o kompozycjach moich kolegów. Ja nic nie sądzę, bo ja nie słucham tego, co piszą inni. Czasem słyszę jakieś utwory przypadkowo, ale one mnie nie interesują.

 

Czy ustrój, w którym żyje kompozytor, ma wpływ na jego twórczość?

Nie, kompozytor powinien żyć w swoim świecie, często abstrakcyjnym. Jednak z drugiej strony… Gdyby nie to, co się działo w Polsce, na pewno nie napisałbym „Requiem“ czy innych utworów…

 

A więc jest jakaś zależność?

Wydaje mi się, że jest to kwestia odpowiedzialności. Nawet za pośrednictwem sztuki można walczyć z ustrojem, systemem. Na przykład na milenium polskiego chrztu w 1966 roku, które było przemilczane w polskiej prasie, postanowiłem napisać „Pasję“. Utwór ten po raz pierwszy wykonano w katedrze w Munster, albowiem w Polsce nie można było go zagrać.

Ale potem – ponieważ okazał się światowym sukcesem – pozwolono to dzieło religijne wykonywać również w Polsce. Najpierw zgodę na jego wykonanie wyraziły władze krakowskie, potem, tego samego roku, zagrano go w Warszawie. Od tego czasu wszyscy pisali muzykę religijną, ale ważne jest, kto zrobił to pierwszy.

 

Czyli reaguje Pan na wydarzenia, które mają miejsce…

Przecież człowiek jest świadkiem tego, co się dzieje. Często niemym, ale świadkiem.

 

W Pana przypadku jednak nie niemym.

No tak. Wie pani, nie można stać obok, bo to, co się dzieje w polityce, też jest bardzo ważne. Ale teraz nie muszę sobie tym zaprzątać głowy, bo mamy wolność, a nawet za dużo tej wolności.

Dlaczego Pan tak myśli?

Taka nieokiełznana wolność jest niebezpieczna, bo powstaje chaos, dziesiątki partii. Pamiętam, że po przewrocie w Polsce powstało około 30 partii, a jedna z nich nazywała się nawet Partią Piwa. To jakiś nonsens.

 

Komponował Pan utwory z różnych okazji, jak choćby wspominanego już milenium chrztu polskiego, wydarzeń, dotyczących „Solidarności”, śmierci papieża Jana Pawła II czy ataku na Hiroszimę. Nie chciał Pan zareagować na tragedię pod Smoleńskiem?

Wie pani, ta katastrofa jest rozdmuchana politycznie. To była tragedia dla tych, którzy zginęli, i ich rodzin. Nie jestem entuzjastą Prawa i Sprawiedliwości, ale też przestaję być entuzjastą Platformy Obywatelskiej, bo idzie ona w złym kierunku. Ale może do czasów wyborów parlamentarnych w Polsce coś się jeszcze zmieni?

Czuje się Pan Polakiem, czy raczej obywatelem świata?

I jedno, i drugie. Oczywiście moje korzenie są w Polsce. W Lutosławicach założyłem arboretum, a obok niego wybudowałem salę koncertową na 700 osób. Tam też znajduje się całoroczna szkoła z hotelem dla studentów, w której przekazuję wiedzę na temat muzyki kameralnej. Oczywiście poza mną wykładają w niej także inni wykładowcy.

 

Muzyka poważna jest naszym najlepszym towarem eksportowym? 

Myślę, że Polska nie potrafi zatroszczyć się o własną twórczość, czy to w dziedzinie muzyki, czy też na przykład nauki. Nie potrafi tego, co już osiągnęła, odpowiednio nagłaśniać. Czesi są w tej dziedzinie specjalistami.

 

Czy w Polsce, w porównaniu na przykład z Czechosłowacją, w czasach socjalizmu była większa wolność dla twórców? Rozmawiałam kiedyś z Romanem Bergerem – polskim kompozytorem z Zaolzia, który w tamtych czasach przeniósł się do Bratysławy i którego zaskoczyło to, że w Czechosłowacji polityczne ograniczenia miały wpływ nawet na muzykę poważną. 

Wyjeżdżałem w tamtych czasach do Czechosłowacji czy Rosji, bo muzykowi łatwiej było dostać paszport do krajów socjalistycznych, i rzeczywiście u nas, w Polsce od połowy lat 50. jednak była większa wolność.

 

Z czego to wynika?

Wie pani, my Polacy zawsze byliśmy buntownikami za sprawą naszej historii w XIX wieku. Ile powstań, ruchów wolnościowych miało wtedy miejsce? Nigdzie w Europie tak się nie buntowano. Ten duch wolności jest w nas również za sprawą naszej literatury, na przykład Sienkiewicza. Może to nie jest największa literatura, ja wolę Tomasza Manna, ale dzieła te spełniły swoją rolę.

 

W tym roku obchodzi Pan 80. urodziny. Jak je Pan świętuje?

Niestety nie mam w tym półroczu w ogóle czasu dla siebie. Kalendarz mam całkowicie wypełniony. Jeżdżę na różne koncerty, podczas których albo dyryguję, albo słucham wykonania swoich utworów. Bardzo się cieszę, że dobrze się sprzedaje moja ostatnia płyta kameralna, a utwory, które się na niej znalazły, są dość często wykonywane.

 

Co jest Pana największym sukcesem?

„Pasja“ jest moim największym sukcesem, bo otworzyła mi sale koncertowe na całym świecie.

 

Istnieje coś takiego jak ulubiony utwór kompozytora? 

Nie. Napisałem przeszło sto utworów, nie mogę lubić jednego. Tak jak w moim parku mam 1700 gatunków drzew i nie mogę powiedzieć, które jest najpiękniejsze.

 

Miewa Pan tremę przed występami?

Tremę? Nie, dla mnie muzykowanie z dobrą orkiestrą to przyjemność. Przecież to jest moja muzyka. Nawet jak się pomylę, to i tak nikt się nie zorientuje.

Małgorzata WojcieszyńskaKoszyce

MP 9/2013