ROZSIANI PO ŚWIECIE
W tym roku zauważyłam, że tyle samo lat mieszkałam w Warszawie, co w Berlinie. Dlatego postanowiłam przeprowadzić sama ze sobą wywiad, mający charakter emigracyjnego rachunku sumienia.
Dlaczego przyjechałaś do Niemiec?
Po pierwsze wcale nie chciałam tu przyjeżdżać. Studiowałam w Warszawie turystykę i dokładnie wiedziałam – z punktu widzenia zawodowego – które kraje chcę odwiedzić. Niemcy niczym mnie nie pociągały. No, może jedynie Berlin – miasto z jednej strony wolne, z drugiej okupowane – miał w sobie tajemniczy urok. I urok ten ma do dziś, bo to miasto, w którym mieszka najwięcej kreatywnych i liberalnych ludzi w Niemczech. Jeśli z niego wyjadę, to będę za nim tęskniła…
Kiedy przyjechałaś do Berlina?
To podchwytliwe pytanie, bo jeśli udzielę na nie odpowiedzi, każdy sobie obliczy, ile mam lat, a to przecież kobiety ukrywają. Zdradzę, że byłam jeszcze świadkiem upadku muru berlińskiego. Pamiętam, jak Niemcy z NRD szli po głównej ulicy dawnego Berlina Zachodniego – Kudammu (Kurfurstendamm). Za otrzymane w prezencie od rządu RFN 100 marek oblegali berlińskie restauracje. Wielu z nich chciało chociaż raz poszaleć na Zachodzie, bowiem większość była pewna, że mur zostanie odbudowany.
Po kilku latach byłam świadkiem narzekań Niemców z Zachodu, którzy własnymi rękami odbudowaliby ten mur, gdyby wiedzieli, jak bardzo obniży się ich standard życia na skutek pokojowej rewolucji, jak określają ten okres poprawni politycznie historycy. Ale przecież takie reakcje ludzkie są całkowicie naturalne i nie wiadomo, jak sami byśmy zareagowali, gdyby to przytrafiło się nam.
Marzyłaś o emigracji?
Nie, nie i jeszcze raz nie. Uważam, że są dwie grupy ludzi: ci, którzy nadają się do roli emigrantów, oraz ci, którzy się do niej nie nadają. Ja należę do tej drugiej. Ta przydatność emigracyjna to rodzaj wrodzonej cechy charakterologicznej. W Niemczech chciałam zostać, żeby nauczyć się języka i odłożyć pieniądze na własne mieszkanie w Polsce. Wtedy mieszkania na osiedlu w centrum Warszawy kosztowały 3-4 tysiące dolarów.
Dlaczego zostałaś w Berlinie?
Właściwie zostałam przez ten mur. Kiedy on runął, runęły też w gruzach moje marzenia o mieszkaniu w Warszawie, bowiem ceny lokalów w Polsce szybko podskoczyły. W międzyczasie udało mi się załatwić stypendium językowe, a potem zdać egzamin równorzędny niemieckiej maturze. Potem studia, dzieci i tak minęło tyyyle lat! A planowałam spędzić tu najwyżej dwa.
Co dał Ci wyjazd za granicę?
Przede wszystkim inne spojrzenie na Polskę. Przestalam myśleć zaściankowo, mam w sobie o wiele więcej tolerancji dla obcokrajowców niż Polacy w Polsce. Tolerancji nauczyłam się poprzez osobiste doświadczenia, bo przecież sama jestem cudzoziemką. Mam w Berlinie przyjaciół Turków i Persów. Religia w przyjaźni nie odgrywa żadnego znaczenia. Widziałam, jak zaprzyjaźniona turecka rodzina modliła się, wznosząc ręce do góry, słowami „Iszala” za polską drużynę podczas jej meczu z Niemcami.
Jacy są Niemcy?
To bardzo uczciwi ludzie. Są szczerzy i prawdomówni, czasem aż do bólu, bo można od nich usłyszeć o sobie zarówno coś miłego, jak i niesympatycznego, powiedzianego w sposób całkowicie obojętny. Są słowni, dokładni, rzetelni. Potrafią świetnie planować, organizować, czego moglibyśmy się od nich uczyć. Z jednej strony boją się obcych, ale jeżeli już przyjmą kogoś do grona swoich przyjaciół, to chętnie pomagają, nie oczekując przy tym żadnego rewanżu. Nie umieją kombinować jak Polacy, przez co łatwo ich oszukać.
Dlaczego mówisz o sobie „berlińska warszawianka albo warszawska berlinianka”?
Myślę, że młodzi Europejczycy powoli wracają do idei narodowości z okresu, kiedy określało się przynależność do miasta. Jestem Polką, ale najlepiej czuję się w mojej rodzinnej Warszawie. Jestem przy tym na pewno berlinianką (może nawet bardziej berlińską niż niejeden Niemiec), ale nie czuję się Niemką. Bohaterowie mojego filmu dokumentalnego Dzieci emigracji / Migrationskinder – młodzi polskojęzyczni, urodzeni w Niemczech, należą do pierwszej generacji powojennej, akceptującej i lubiącej te dwa kraje bez stereotypowych i historycznych obciążeń. Myślę podobnie jak oni.
Agata Lewandowski, Berlin – dziennikarka z zawodu, której najtrudniej było zrobić wywiad z samą sobą.
Zdjęcia: Stano Stehlik