Włości hrabiego Pálfyego

 SŁOWACKIE PEREŁKI 

„Szkoda, że nie możemy wejść do środka” – westchnęłam zawiedziona i przytknęłam nos do szyby w drzwiach, starając się dojrzeć jak najwięcej z pięknego wnętrza pałacu w Budmericach.

Zobaczyłam niewiele: dwa zdobione fotele i biały marmurowy kominek. „Pomieszczenia pałacu muszą wyglądać pięknie” – rozmarzyłam się. Skoro nie mogliśmy ich obejrzeć, rozłożyliśmy się w cieniu olbrzymiego dębu i oddaliśmy błogiemu lenistwu, wsłuchując się w trele ptaków.

Wiosna w końcu zagościła na dobre, rozpieszczając nas prawdziwie letnimi temperaturami. Na dworze zrobiło się przyjemnie i kolorowo, więc gdy tylko nadszedł wyczekiwany weekend, razem z mężem wyciągnęliśmy zakurzone rowery i wyruszyliśmy na pierwszą w tym roku rowerową eskapadę.

Nasza trasa wiodła z Pezinka przez Šenkvice i Vištuk do Budmeric. W to sobotnie przedpołudnie ludzie wracali ze sklepów lub oddawali się cotygodniowym porządkom, podczas gdy my w najlepsze pędziliśmy przed siebie, mijając pola i łąki. Wiatr rozwiewał nam włosy, a słońce opalało twarze. Po ponad dwóch godzinach dotarliśmy do Budmeric.

To właśnie tu mieści się uroczy neorenesansowy pałacyk. Znajduje się on trochę na uboczu, otoczony angielskim parkiem. Prowadzi do niego aleja wysadzana topolami i dzikimi jabłoniami. Kiedy wjechaliśmy do parku naszym oczom ukazała się bajkowy budynek, wybudowany w 1889 roku przez hrabiego Jana Pálfyego. Główna elewacja zakończona jest wysoką wieżą, umieszczoną nad portalem z herbem.

Drugim i zarazem ostatnim właścicielem dworu był syn Jana, Pavol Pálffy, który w 1945 roku wyemigrował do Monachium. W 1948 roku pałac został skonfiskowany przez władze Czechosłowacji, a w 1954 r. przekazany Związkowi Pisarzy Słowackich, którego siedzibą jest do dziś. Niestety nie jest on udostępniony do zwiedzania. Mało kto wie, iż dawniej przyjeżdżały tu światowej sławy osobistości. W budmerickim pałacu gościli m.in. Gustav Husak, Vaclav Havel,duńska królowa Małgorzata II, Antoine de Saint-Exupery czy brytyjski autor powieści kryminalnych Dick Francis.

Po relaksie i zregenerowaniu sił postanowiliśmy wracać. By urozmaicić sobie trasę i zaoszczędzić czasu, postanowiliśmy pojechać przez Modrą. Szybko jednak okazało się, iż nie był to najlepszy pomysł. Prowadząca przez łąki i las ścieżka w pewnym momencie się skończyła, a my zostaliśmy na skraju lasu, mając przed sobą jedynie pole.

Nie chcieliśmy jednak się cofać i ruszyliśmy jego skrajem. Kiedy już zabłysła nadzieją, iż uda nam się wydostać na przyzwoitą drogę, wyrósł przed nami płot. Nie pozostało nam nic innego, jak dalej brnąć pieszo, po grudach, bo jechać się nie dało, w nadziei na szybkie dotarcie do szosy.

Aż tu nagle… coś się poruszyło, zaszeleściło i… zaledwie kilka metrów przede mną wyskoczył z zarośli młody jelonek. Trudno powiedzieć, kto bardziej się przestraszył, czy ja, czy zwierzak. Na szczęście do żadnej kolizji nie doszło i młodzian pobiegł w swoją stronę, a my w końcu trafiliśmy na drogę.

Śmiejąc się z nieudanych skrótów, wróciliśmy do domu, zmęczeni, ale z bagażem nowych wrażeń. Cieszę się, że są jeszcze miejsca takie, jak Budmerice, bez tłumów turystów, jakby troszkę zapomniane, emanujące ciszą i spokojem, gdzie aż chce się przysiąść pod drzewem i zagłębić w ulubionej lekturze.

Zachęcam do wiosenno-letnich rowerowych wojaży i odnajdywania zakątków mało znanych, aczkolwiek urokliwych, takich jak choćby pałac budmericki.

Magdalena Zawistowska-Olszewska
zdjęcia: autorka

MP 6/2013