Kogo tym razem zabiła Masłowska?

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

Kochanie, zabiłam nasze koty” to najnowsza powieść Doroty Masłowskiej, która ukazała się nakładem wydawnictwa Noir sur blanc. Ktoś powiedział o tej książce, że jest o niczym, ale koniecznie trzeba ją przeczytać. Z Masłowską tak już jest, że czytać ją wypada, bo nowoczesna, świeża, eksperymentalna, inna. Sławomir Mrożek powiedział: „Dorota Masłowska ma podstawową zaletę: umie opowiadać, niezależnie od innych zalet czy przywar pisarskiego rzemiosła”.

Dużo w tym prawdy. Styl Masłowskiej może zachwycać lub budzić sprzeciw, ale na pewno jest to styl niepowtarzalny i rozpoznawalny. Już po przeczytaniu kilku zdań, wiadomo, że to ona, a tego może jej pozazdrościć wielu pisarzy. Niedoświadczonemu czytelnikowi być może początkowo trudno jest się wbić w lingwistyczne wygibasy i niepoprawności składniowe, bowiem mózg skupia się na rozszyfrowaniu formy zdania, a nie na jego treści.

Przyznam się, że i ja przez pierwsze kilka stron męczyłam się okrutnie, bo po książkę sięgnęłam, żeby sobie po prostu coś przeczytać. Na początku miałam wrażenie, że autorka gra sobie ze mną w jakąś grę, której reguł nie znam, ale już po dziesięciu stronach odkryłam, że ta gra coraz bardziej mi się podoba, zaś po kolejnych byłam już w gronie jej entuzjastów.

„Kochanie…” to właściwie bardziej rodzaj rozbudowanego opowiadania niż powieść, w którym autorka bierze pod lupę sfrustrowany świat trzydziestolatków, żyjących w wielkim mieście i niewiedzących, co zrobić ze swoim życiem. Trochę to Nowy Jork, trochę Warszawa, a trochę Koluszki; fikcyjna przestrzeń, która jest wszędzie i nigdzie. Młode kobiety próbują wypełnić pustkę egzystencjalną zaczerpniętymi z kolorowych magazynów dla pań marzeniami.

Chodzą na kursy jogi, wernisaże nawiedzonych artystów, kopiują wydumane mody i bez głębszej refleksji wchłaniają to, co lansują media. Ich siłą napędową jest samotność, potrzeba miłości i przyjaźni. Podrabiając świat z magazynów mody, same stają się podróbkami papierowych postaci, żyją, ślizgając się po powierzchni, i nie odnajdują głębokich relacji międzyludzkich, bo nie są do nich zdolne. Masłowska świetnie opisuje relacje dwóch kobiet, których przyjaźń rozpada się w momencie, kiedy jedna z nich poznaje mężczyznę.

Zazdrość o sukienkę, faceta, figurę, wszystko to jest w literaturze znane i stare jak świat, jednak dzięki językowej ekwilibrystyce autorki temat nabiera współczesnego wyrazu. Wszystko to, o czym w infantylny sposób rozmawiają bohaterki, ich naiwne i puste rozważania, wynoszenie błahostek na piedestał, jest rodzajem pastiszu jakiegoś babskiego czytadła. Przezabawne porównania, neologizmy, wyliczenia są jak słowa-śmieci, wrzucone do kontenera z odpadkami leksykalnymi.

Czasami w trakcie lektury wybuchałam śmiechem, aby po chwili przygryzać wargi. Bohaterki są tak żenujące, że przestają być zabawne; ich samotność, brak refleksji na temat miłości czy przyjaźni i próba wypełnienia pustki podróbką wielkiego świata, zaczynają budzić współczucie, a przecież trudno śmiać się z kogoś, komu się współczuje.

„Kochanie, zabiłam nasze koty” na pewno nie jest książką łatwą i przyjemną. Nie nadaje się na urlopową lekturę, mile wypełniającą czas odpoczynku. Jeżeli jednak jesteście Państwo gotowi dać Masłowskiej szansę, pomęczyć się trochę z jej obrazowaniem, to ta powieść może być dla Państwa ciekawą podróżą w bolesną współczesność. Szczególnie polecam ją tym, którzy – tak jak Masłowska – bardzo krytycznie patrzą na bezrefleksyjny i lanserski styl życia.

Magdalena Marszałkowska

MP 5/2013