KINO OKO
Na ten film czekałam z wielką niecierpliwością. Po pierwsze uwielbiam Michała Urbaniaka i byłam ciekawa, jak sprawdzi się jako aktor. Po drugie jestem fanką filmów intymnych, zredukowanych, opowiedzianych po cichu. A po trzecie? Która kobieta nie wzrusza się, patrząc na ojca i syna, którzy uczą się okazywania sobie uczuć?
„Mój rower” Piotra Trzaskalskiego jest uniwersalną opowieścią o walce pokoleń i towarzyszącej jej wielkiej przepaści komunikacyjnej. Bohaterami filmu są dziadek Włodek (Michał Urbaniak), jego syn Paweł (Artur Żmijewski) i wnuk Maciek (Krzysztof Chodorowski).
Włodek jest łódzkim emerytem z problemem alkoholowym, Paweł światowej sławy pianistą, mieszkającym w Berlinie, a Maciek dorastającym młodym mężczyzną, uczącym się w Anglii. Panowie rzadko się widują, rzadko rozmawiają i nie łączy ich prawie nic, poza tym, że noszą to samo nazwisko.
Właściwie można powiedzieć, że dzieli ich wszystko i choć powinni być sobie najbliżsi, to prawie się nie znają. Gdy Włodka opuszcza żona Barbara (Anna Nehrebecka), pojawia się okazja do wspólnej, męskiej wyprawy, której celem jest odnalezienie żony, matki i babci.
Podróż okazuje się jednym wielkim rachunkiem sumienia, pasmem pretensji, odgrzewania dawnych urazów. Paweł nie może wybaczyć ojcu tego, że traktował go zbyt surowo, dużo wymagał i nigdy nie chwalił, sam jednak nie jest lepszym rodzicem. Skupiony na własnej karierze nie słucha swojego syna, nie stara się go poznać jako człowieka.
Podczas wspólnej podróży trzy pokolenia mężczyzn uczą się na nowo rozmawiać ze sobą, słuchać i akceptować zarówno siebie nawzajem, jak i najbliższych. Nie potrafią mówić o miłości, nie wiedzą, jak ją okazywać, ale uczą się, jak się do siebie zbliżyć. Temat jest stary jak świat i pewnie dzięki temu taki uniwersalny.
Ale to temat ważny, ciekawy i z ogromnym potencjałem fabularnym, choć w przypadku tego filmu jednak nie do końca wykorzystany.
Mam wrażenie, że reżyser opowiedział swoją historię w sposób bardzo bezpieczny i zachowawczy, nie poddając jej głębszej analizie. To trochę tak, jakby dotykać ręką powierzchni wody, bojąc się ją zanurzyć po łokieć. Owszem, dialogi są dobre, bo męskie w swej oszczędności, trochę śmieszne, a trochę wzruszające.
Plenery piękne, zdjęcia rewelacyjne, poetyckie, prawdziwa reklama Mazur. Niestety relacje syn-ojciec przedstawione są sztampowo, a co najgorsze w sposób przewidywalny.
Oglądając ten film, właściwie cały czas wiedziałam, co będzie za chwilę. I to było smutniejsze niż fakt, że ojciec znów nie pochwalił swojego syna, choć powinien. Odnoszę wrażenie, że zabrakło też chemii pomiędzy odtwarzającymi główne role aktorami. Każdy grał „swoje”, ale nie dostrzegłam przeskakujących iskier i tych niemych eksplozji, które zwykle towarzyszą tak trudnym relacjom. Najlepiej spisał się chyba Żmijewski, Chodorowski miał lepsze i słabsze momenty.
A Urbaniak? Nie jest aktorem, więc biorąc to pod uwagę, spisał się na medal. Perełką okazała się epizodyczna rola Anny Nehrebeckiej, która w scenie nauki jazdy samochodem zachwyciła mnie. Jej bohaterka właściwie tylko się śmieje i promienieje, ale z całego filmu pamiętam właśnie ją! Tego magnetycznego aktorstwa zabrakło męskiej części obsady. Film nie jest komercyjny, ma dużo do zaoferowania, nie jedną osobę zmusi do myślenia i refleksji nad własną rodziną.
I choć nie chcę marudzić, to jednak muszę przyznam, że od Trzaskalskiego, reżysera „Ediego”, oczekiwałam, że temat o takim potencjale przedstawi z jakiejś nowej, innej perspektywy, psychologicznie więcej odsłoni, zaskoczy czymś mniej sztampowym. Miałam nadzieję, że ten film obejrzę jak zahipnotyzowana, a niestety kilka razy ziewnęłam.
Może dlatego, że w moim wyobrażeniu trio doskonałe tworzyliby Gajos, Chyra i Gierszał. „Mój rower” pomimo niedociągnięć jest obrazem wartościowym i należy na niego wysłać wszystkich facetów! Panowie, do kin!
Magdalena Marszałkowska