Tomasz Chłoń: „Krytyka jest motorem postępu“

 WYWIAD MIESIĄCA 

W styczniu do Bratysławy przybył Tomasz Chłoń – nowy Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Słowackiej, który 29 stycznia złożył na ręce prezydenta RS Ivana Gašparoviča listy uwierzytelniające. W rozmowie dla czytelników „Monitora Polonijnego“ podkreśla, jak ważne znaczenie ma dla niego współpraca z Polonią oraz dobry wizerunek Polski na Słowacji.

Tomasz Chłoń z dyplomacją związany jest od 1987 roku, kiedy to podjął pracę w Departamencie Konsularnym MSZ. Później pracował m.in. w Ambasadzie RP w Helsinkach, Departamencie Polityki Bezpieczeństwa i Stałym Przedstawicielstwie RP przy NATO. W latach 2004-2005 pełnił funkcję wicedyrektora Departamentu Systemu Narodów Zjednoczonych. W latach następnych (2005-2010) był ambasadorem Polski w Estonii. Po powrocie do kraju został dyrektorem Departamentu Narodów Zjednoczonych i Praw Człowieka. Przez ostatnie dwa lata (2011-2012) stał na czele Sekretariatu Ministra w MSZ.

Nowy polski ambasador na Słowacji jest absolwentem hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończył także podyplomowe studia politologiczne w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych oraz studia z zakresu integracji europejskiej na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Maastricht.

 

Jak Pan zareagował na propozycję objęcia funkcji ambasadora Polski na Słowacji?

Czułem radość i satysfakcję. Dla dyplomaty służba w kraju sąsiadującym to nobilitacja. To jest pierwsza liga dyplomacji: intensywne, częste kontakty, wiele spraw do załatwienia związanych z dyplomacją tradycyjną, ale też działania codzienne, jak choćby aktualizowanie interesujących polskich turystów informacji na stronie internetowej ambasady, np. tych, dotyczących warunków pogodowych, drogowych, przejezdności przejść granicznych (wywiad miał miejsce w okresie największego ataku zimy w tym roku – przyp. red.).

Jeśli chodzi o sprawy polityczne, to Polska i Słowacja mają jeszcze sporo do zrobienia w Unii Europejskiej. Wśród państw, które wstąpiły do Unii Europejskiej w 2004 roku, zbudowaliśmy bardzo mocną koalicję i to zaprocentowało w negocjacjach w Brukseli, dzięki czemu Polska i Słowacja zyskały duże środki finansowe, by móc szybko dorównać cywilizacyjnie do tych najlepszych w Europie. Oczekuję momentu, kiedy Polska zostanie płatnikiem netto do wspólnej kasy europejskiej, bo to będzie oznaczało, że nasz kraj dogonił już najlepszych i w większym stopniu może pomagać innym.

 

Podczas posiedzenia komisji sejmowej spraw zagranicznych, przedstawiając swój plan działania jako ambasadora Polski na Słowacji, powiedział Pan, że jednym z priorytetów Pana misji dyplomatycznej będzie zwiększenie wymiany handlowej między Polską a Słowacją z 6 do 10 miliardów dolarów.

I to jest chyba realne. W tym roku pewnie jakiegoś spektakularnego wzrostu jeszcze nie będzie, ale mam przed sobą cztery lata misji.

 

Ale są tu dwa niekorzystne elementy – kryzys i obecnie zła renoma polskich produktów spożywczych na Słowacji. Co zamierza Pan zrobić, by sytuacja uległa zmianie?

Rzeczywiście obserwujemy wiele ataków, na dużą skalę wymierzonych w polską żywność. Trzeba więc wykorzystywać różne sposoby i możliwości przeciwstawiania się temu. Podejmowane już były przez nas działania, mające na celu zrównoważenie tych negatywnych opinii. Oczywiście, jeżeli na rynku pojawia się tani, kiepski produkt, szkodliwy dla zdrowia, pochodzący z jakiegokolwiek kraju, to tutejsze władze sanitarne mają wręcz obowiązek reagować i przestrzegać przed nim konsumentów.

Jeżeli roczna wielkość polskiego eksportu żywności wynosi 17 miliardów euro, to nie ma możliwości, by nie było jakichś wpadek, kiedy to na rynki innych państw trafiają produkty gorszej jakości. Ale jeśli w rubrykach pochodzenia takich produktów jest wymienianych wiele państw, zaś w mediach pisze się tylko o jednym, to musi budzić niezadowolenie. Nie można bowiem takich danych traktować wybiórczo, bo to budzi obawy, że gra jest nieczysta.

 

Polonia też dostrzega swego rodzaju czarny PR polskich produktów, którego przykładem jest chociażby sonda, dotycząca wyrobów z Polski, opublikowana na Facebooku przez sieć Metro. Tomasz Bienkiewicz, prezes Klubu Polskiego, napisał list do zarządu Metra, co spowodowało, że sondę usunięto. Co jeszcze możemy zrobić my – Polacy tu mieszkający, by poprawić wizerunek naszych producentów?

To znakomita inicjatywa. Czytałem również pani blog na portalu SME. Za te działania bardzo państwu dziękuję. Bardzo zależy nam na rynku słowackim, na który eksportujemy żywność za pół miliarda euro rocznie, co może niepokoić konkurencję. Cieszę się, że doszło do spotkań ministrów rolnictwa Polski i Słowacji, wymiany listów i kontaktów inspektorów sanitarnych na szczeblach szefów tych instytucji oraz na szczeblach eksperckich.

 

Jakimi narzędziami dysponuje ambasada, by móc zadbać o dobrą renomę Polski w tym względzie?

Miałem nadzieję, że po przyjeździe do Bratysławy nie będę musiał interweniować w sprawie negatywnej kampanii, wymierzonej przeciwko polskim produktom. Z drugiej jednak strony traktuję to jako swoiste wyzwanie. Nie twierdzę, że ta kampania ma charakter systemowy, ale wydaje się, że jednak coś jest nie tak. Pierwszym z ministrów polskiego rządu, z którym nie raz się konsultowałem po przyjeździe do Bratysławy, był minister rolnictwa.

Proszę mi wierzyć, że nie często się zdarza, by ambasador dzwonił do członka polskiego rządu. Owszem, z ministrem spraw zagranicznych jestem w ciągłym kontakcie, bo jemu podlegam, ale konsultacje z ministrem rolnictwa? Poza tym jako ambasada wystosowujemy listy do władz miejscowych, prowadzimy rozmowy kuluarowe, czego oczywiście nie nagłaśniamy.

Dyplomacja posiada mocne instrumenty, ambasada ma wpływ na stosunki dwustronne państw o tak bliskich relacjach. Jesteśmy jak stacja przekaźnikowa – obraz tego co się dzieje tutaj musimy przekazać do kraju. Przede wszystkim jednak pełnimy funkcję doradczą, by strona polska wiedziała, co należy poprawić czy zmienić.

Jak ocenia Pan szanse realizacji wspólnego przedsięwzięcia, którym mogłyby być zimowe igrzyska olimpijskie, organizowane wspólnie przez Polskę i Słowację?

Jestem zwolennikiem tej idei. To oczywiście oznacza dużo pracy dla mnie i moich następców, ale takiej pracy, która przynosi dużo satysfakcji. Rozmowy jeszcze trwają i w Polsce, i na Słowacji, jest polityczne wsparcie, choć ostateczne decyzje jeszcze nie zostały podjęte.

Zarówno premier Tusk, jak i premier Fico deklarowali osobiste zaangażowanie w tej sprawie. Przede wszystkim trzeba zważyć możliwości finansowe obu krajów. Jestem głęboko przekonany, że oprócz dobrych księgowych potrzebujemy wizjonerów projektów, wokół których będziemy się jednoczyć.

To duża szansa i dla nas, i dla Słowaków, podobna tej, którą zyskaliśmy w przypadku wspólnego przedsięwzięcia Polski i Ukrainy, realizując EURO 2012. Podczas tego typu imprez sportowych uwaga świata jest skupiona na organizatorach tylko przez kilka tygodni, ale korzyści rozkładają się w znacznie dłuższym czasie.

Są to też bodźce do inwestycji infrastrukturalnych. Poza tym to budowanie marki. Czy znałaby pani Lillehammer czy Albertville, gdyby nie igrzyska? Wiadomo, że sport daje dużą satysfakcję i jest wehikułem dumy narodowej. Ale, jeśli wystartujemy z naszą wspólną kandydaturą, to musimy być świadomi, że naszymi konkurentami w ubieganiu się o organizację igrzysk będą m.in. Oslo, Sankt Moritz czy Lwów.

 

Podczas wspominanej wcześniej Pańskiej prezentacji na posiedzeniu komisji sejmowej deklarował Pan chęć spotykania się raz w miesiącu z Polonią. To dobry sygnał dla nas. Jak Pan sobie wyobraża tę współpracę?

Chciałbym, żeby obie strony korzystały z tych spotkań. Będę oczekiwał od państwa wiedzy na temat Słowacji, bo państwo lepiej znają ten kraj i sprawy, którymi żyje. Poza tym są państwo najlepszym łącznikiem między Polską a Słowacją i liczę na to, że pomogą mi w wykonywaniu mojej misji.

Wielu z państwa jest ekspertami w sprawach gospodarki czy kultury, łączącej te dwa kraje. Korzystając z okazji, chciałbym też zadeklarować, że będę wspierać wszelkie potrzeby, dotyczące szkolnictwa, dostępu do wiedzy, kultywowania kultury. Oczekuję też sugestii, co można zmienić, poprawić.

 

A jak Pan ocenia nasz miesięcznik „Monitor Polonijny“?

Jeszcze przed przyjazdem do Bratysławy miałem okazję zapoznać się z „Monitorem“. To jest sukces! Znam środowiska polonijne w wielu państwach na północy Europy, gdzie pracowałem, ale tam nie ma takich pism, które by tak jednoczyły środowisko. Gratuluję państwu. Jesteście na rynku już ponad 17 lat!

 

Mamy nadzieję, że przed nami wiele lat działalności wydawniczej i kulturalnej, choć – jak Pan wie – borykamy się z problemem finansowania, ponieważ strona słowacka ograniczyła dotacje dla polskiej mniejszości o połowę. Jak Pan to ocenia? 

Wydaje się, że przekazywania coraz większej odpowiedzialności, również finansowej, to chyba coś powszechnego w Europie, zwłaszcza wobec mniejszości narodowych państw, będących członkami UE, czyli bardziej zamożnych. Trzeba się z tym pogodzić. Martwi nas jednak to, że dotacja dla polskiej mniejszości została obcięta tak nagle.

 

Dziesięciu mniejszościom, zamieszkującym Słowację, obcięto dotacje, ale tylko polskiej aż o 50 procent.

Mam nadzieję, że to nie jest ostateczna decyzja. O tych sprawach rozmawiamy z władzami Słowacji. Sytuacja jest trudna. Chcemy, aby mechanizmy alokacji środków były sprawiedliwe. Przekazujemy pełną informację na ten temat do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nie pozostawiamy tej sprawy bez możliwości rozwiązania.

 

Zapowiadał Pan przeniesienie ambasady do centrum Bratysławy. Kiedy to nastąpi?

Do obecnej lokalizacji ambasady mamy wręcz historyczny stosunek. Siedziba placówki jest bardzo ładnie położona, roztacza się z niej piękny widok na Bratysławę, choć oczywiście centrum miasta byłoby lepszą wizytówką dla naszego kraju. Zobaczymy, nie chcę tego jeszcze przesądzać.

 

Polubił Pan bryndzové halušky?

To obowiązkowy element mojego menu, przynajmniej raz w miesiącu. Nie wiem, jak na to zareaguje waga. Są pyszne!

 

Odkrył Pan już Bratysławę dla siebie?

Odkrywam. Dzielnica, w której mieści się ambasada, jest urocza – każda willa jest inna, panuje tu różnorodność, a jednocześnie harmonia. Natomiast wędrówki po bratysławskiej starówce przypominają mi spacery po innych stolicach z bogatą historią.

 

Jest Pan hungarystą. Czy znajomość języka węgierskiego, którym na Słowacji posługuje się część społeczeństwa, pomaga Panu w pracy i życiu codziennym?

Nie często mówię w tym języku. Z moim kolegą – ambasadorem węgierskim staram się rozmawiać po węgiersku, by nie wyjść z wprawy. Czytam też prasę węgierską w wydaniach elektronicznych. Najczęściej jednak posługuję się słowackim i angielskim.

 

Już Pan zgłębił tajniki języka słowackiego?

Bierna znajomość słowackiego nie jest problemem, jeżeli poświęci się odpowiednią ilość czasu na lekturę i słuchanie. Przygotowując się do wyjazdu, uczyłem się słowackiego, słuchałem audycji radia słowackiego, oglądałem przez Internet telewizję TA3, czytałem gazety, na przykład SME, na portalach internetowych.

Nauka słowackiego i porównywanie naszych języków, odkrywanie wyrazów, które w języku polskim są archaizmami, a w języku słowackim nadal funkcjonują, to olbrzymia frajda.

 

Przyjechał Pan do Bratysławy z rodziną?

Przygotowuję warunki na przyjazd żony i jednej z córek. Te starsze są już bowiem dorosłe, mają swoje życie, studiują w Szkocji.

 

Pracował Pan na placówce w Finlandii, był ambasadorem w Estonii i nie kryje Pan swojej miłości do północy Europy. Znajdzie się też w Pańskim dyplomatycznym sercu miejsce dla południa?

Już się znalazło. W moim sercu jest przede wszystkim Wyszegrad i Słowacja. Dostrzegam ogrom podobieństw między nami a Słowakami. Również to, że jesteśmy bardzo krytyczni względem siebie, ale prawdziwa cnota krytyki się nie boi. Krytyka jest motorem postępu.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: autorka

MP 3/2013