Witamy w Polsce! Twój mercedes już tu jest

 KINO OKO 

To miał być sensacyjny western w konwencji komediodramatu z głębokim morałem i nieszczęśliwą miłością w tle. Wydawać by się mogło, że wszystkich tych gatunków i motywów nie sposób połączyć, a jednak… Twórcy „Yumy” zaryzykowali. Efekt przypomina raczej walizkę, w której znalazły się zarówno buty narciarskie, garnitur, jak i strój bikini. Trochę tego za dużo i do tego jakby upchnięte kolanem, na siłę.

Żeby jednak Państwa nie zniechęcić do obejrzenia filmu, dodam od razu, że nie jest zły! Można go swobodnie polecić każdemu, kto ma akurat wolny wieczór i oczekuje rozrywki na wyższym poziomie niż komedia romantyczna. Historia sama w sobie jest bardzo ciekawa, aktorzy świetni, raczkujący kapitalizm i szara prowincja okresu transformacji społecznych i politycznych ma w sobie dużo prawdy. Wszystkie elementy niby pasują, a jednak coś nudzi, coś denerwuje, coś się dłuży.

Na przełomie lat 80. i 90. gdzieś na Dolnym Śląsku w przygranicznym miasteczku Brzegi mieszkańcy odrapanych, szarych domów próbują zmierzyć się z trudną rzeczywistością przemian. Komuna upadła, kapitalizm jeszcze się nie pojawił, a zwykli ludzie znajdują się w stanie smutnego zawieszenia pomiędzy biedą a nudą. Młodzież nie ma co ze sobą zrobić, brakuje jej perspektyw, a prowincja nie ma jej nic do zaoferowania.

Zyga (Jakub Gierszał) za namową ciotki Halinki, lokalnej burdelmamy i bizneswoman (Katarzyna Figura), szmugluje do Niemiec tanie papierosy. Kolorowy świat za zachodnią granicą kusi markowymi ciuchami, kosmetykami, sprzętem elektronicznym, a wszystko to na wyciągnięcie ręki. Zyga ulega pokusie i wyciąga rękę po te bogactwa. Zaczyna „jumać”, czyli okradać niemieckie sklepy.

Zdobyty, czy raczej „zajumany” towar szmugluje do Polski i rozdaje znajomym niczym Janosik. Zyga się bogaci, obrotna ciocia Halinka zaciera ręce, a wszyscy im zazdroszczą. Skuszeni łatwymi pieniędzmi i butami Adidas koledzy szybko dołączają do Zygi, który zostaje ich przywódcą. W „jumanie” włączeni są celnicy, burmistrz, policja i katoliccy rodzice. Wszyscy przymykają oko i cieszą się nowymi telewizorami, dżinsami i innymi deficytowymi wyrobami.

Zapyziałe Brzegi nabierają kolorów, a powiew Zachodu jest obietnicą zbliżającego się końca marazmu. „Jumacze”, czyli – mówiąc najnormalniej – złodzieje, do swojego procederu dorabiają usprawiedliwiającą ich ideologię: oni nie robią nic złego, tylko odbierają bogatym Niemcom to, co tamci zagrabili w czasie wojny.

Grupa Zygi staje się lokalną małomiasteczkową mafią, obracającą lodówkami i sprzętem AGD. Na ich drodze staje jednak przeciwnik cięższego kalibru, rosyjski przemytnik spirytusu (Tomasz Kot). Koniec jest łatwy do przewidzenia i raczej nikogo nie zaskoczy.

„Yuma” jest podróżą sentymentalną w czasy kaset magnetofonowych, gum do żucia z Kaczorem Donaldem i gazetek typu „Bravo”. Choć to okres, kiedy pokomunistyczna szarość powoli nabierała żywych kolorów, to wiele w tym smutku i goryczy. W filmie poruszony jest też wstydliwy kawałek polskiej historii, czyli nagminnego okradania sklepów niemieckich. „Yuma” przypomina bowiem, dlaczego Polacy mają w Niemczech złą opinię.

Wczesne lata dziewięćdziesiąte są w filmie przedstawione szczerze i prawdziwie i to – obok rewelacyjnej gry aktorskiej – jest głównym jego atutem. Sekwencje, nawiązujące do stylistyki westernu, mnie jednak nie przekonały. Wątki miłosne są nudne, przewidywalne i opierają się na schemacie: ona kocha jego, ale on kocha inną, która go nie kocha… Rozpadające się buty Zygi, który nie ma pieniędzy i marzy o kowbojkach, mają go chyba usprawiedliwić za okradanie niemieckich sklepów.

 

Niestety opowieść o chłopcu bez butów wydaje się zbyt oklepanym chwytem. Historia jest niby wartka, a jednak reżyser Piotr Mularczyk nie trzyma widza za przysłowiową mordę. Podsumowując – aktorzy są świetni, tło transformacji przedstawione prawdziwie, czasem nawet wzruszająco, zabrakło jednak „tego czegoś”.

Ale byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie napisała, że film jest więcej niż przeciętny, może nawet jest to film dobry, ale do mnie jako całość nie trafił. Może po prostu oczekiwałam czegoś bardziej wbijającego w fotel?

Magdalena Marszałkowska

MP 2/2013