BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Każde grube tomisko, liczące ponad pięćset stron beletrystyki, wzbudza moją ciekawość, ale też powoduje, że zapala mi się lampka ostrzegawcza. Będzie nudno czy może fantastycznie? Nie będę się mogła oderwać i zarwę noc, czytając, czy może przysnę sobie na siódmej stronie?
Powieść o dużej objętości, czyli tak zwana cegła, to najczęściej rozciągnięta do nieprzytomności historia, którą autor mógłby opowiedzieć na dwustu stronach, ale przekonany o swojej genialności postanowił napisać dużo za dużo, a nawet jeszcze więcej. Do „cegły” podchodzę zawsze z rezerwą, ale i ciekawością. Czy może tym razem autorowi uda się wciągnąć mnie w stworzony przez niego świat i sprawić, bym chciała w nim pozostać przez czterysta, pięćset stron?
„Poczet królowych polskich” jest „cegłą”, która zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Już po przeczytaniu pierwszych stron wiedziałam, że czeka mnie zarwana noc. Powieść Marcina Szczygielskiego jest poruszającą, wielowątkową historią kilku pokoleń silnych, niezależnych kobiet: gwiazdy przedwojennego kina, fanatycznej komunistki i współczesnej młodej singielki, pracującej w dużej korporacji. Każda z nich żyje w innej epoce, ma inne cele i marzenia, ale wszystkie łączy to, że są bardzo silnymi osobowościami, wymykającymi się wszelakim stereotypom.
Każda z nich jest na swój sposób królową życia. Losy bohaterek łączą się nierozerwalnie z historią Polski, która jest nie tylko tłem ich życia, ale i katalizatorem wielu dramatycznych wydarzeń. Autor osadza swoje królowe w wileńskim dwudziestoleciu międzywojennym, Warszawie opętanej II wojną światową, czasach głębokiego PRL-u oraz we współczesnej stolicy, dla której kapitalistyczne wyścigi szczurów są czymś naturalnym.
Szczygielski zrezygnował z poprowadzonej linearnie i chronologicznie fabuły. Autor z wirtuozerią przeskakuje z jednej epoki w drugą, w zaskakującym tempie zmienia miejsca wydarzeń. Pomimo tego czytelnik nie czuje się zagubiony w gmatwaninie wątków i postaci, wręcz przeciwnie.
Wątki pourywane w najciekawszych momentach nie pozwalają oderwać się od książki, są jak niedomknięte drzwi, jak obietnica czegoś wyjątkowego, co wydarzy się na następnej stronie. Splecione losy polskie, żydowskie, miłość do oficera Wermachtu, strach, namiętność, silne kobiety i słabi mężczyźni to mieszanka na pierwszy rzut oka wybuchowa.
Czy możliwe jest połączenie tych elementów w taki sposób, by nie wyszedł z nich pastisz? Okazuje się, że tak. Ale na takie zabawy może sobie pozwolić tylko pisarz świetnie panujący nad swoim warsztatem. Szczygielski jest takim właśnie autorem. I choć „Poczet” łączy wiele gatunków, wciąga jak kryminał, romans i sensacja razem wzięte, to przede wszystkim jest to powieść wzruszająca.
Jej autor wyśmienicie dozuje emocje, obchodzi się z nami brutalnie i delikatnie, śmieszy, by za chwilę zmusić do refleksji. Mało który pisarz potrafi tak wspaniale żonglować gatunkami, łącząc je w sposób zaskakujący i ciekawy. Dodatkowym plusem jest to, że produkt finalny jest zapakowany w przystępną formę językową, bez udziwnień i rozważań pseudointelektualnych.
Tworząc postać Iny Marr, jednej z bohaterek, Szczygielski zainspirował się życiem autentycznej kobiety, Iny Benity, zapomnianej gwiazdy i legendy polskiego filmu przedwojennego. Należy też wspomnieć, że pisarz przez osiem lat zbierał materiały i przygotowywał się do napisania „Pocztu”. Świadomość tego, że książka ta nie jest tylko fikcją literacką, a duża jej część oparta jest na faktach, daje dodatkowy smaczek obcowania z historią.
Z „Pocztu” bije prawda i szczerość. Nareszcie czytając „cegłę”, nie miałam wrażenia, że ktoś, wyprodukowawszy ogromną liczbę niepotrzebnych słów, próbuje mi wcisnąć jakiś kit. Gdy znalazłam się na stronie 634. poczułam dziwny żal, że to już koniec, że teraz muszę już się pożegnać z królowymi i ich życiem. Szczygielski zabrał mnie w podróż, którą przykro było zakończyć. Chcę więcej!
Magdalena Marszałkowska