WYWIAD MIESIĄCA
Docieramy pod jeden z najbardziej znanych adresów w Gdańsku. Tu mieści się rodzinny dom państwa Wałęsów. Wita nas pani Danuta Wałęsa, serdeczna, ciepła, uśmiechnięta kobieta, która – choć niechętnie udziela wywiadów – zgodziła się odpowiedzieć na pytania, zadane przez nas w imieniu naszych czytelników.
Pretekstem do spotkania stały się jej wspomnienia, zatytułowane „Marzenia i tajemnice“. Książka ukazała się w listopadzie ubiegłego roku i natychmiast stała się bestsellerem, do dziś rozeszło się ponad 330 tysięcy jej egzemplarzy! W przyszłym roku ma się ukazać jej czeskie tłumaczenie. Danuta Wałęsa była za swą książkę wielokrotnie nagradzana. W tym roku z rąk prezydenta RP Bronisława Komorowskiego odebrała Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski – za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za oddanie dla sprawy przemian demokratycznych w kraju, za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej.
Lech Wałęsa jest znany na całym świecie, Pani natomiast zawsze była w jego cieniu. Agnieszka Grochowska, która gra Panią w filmie Andrzeja Wajdy o legendarnym przywódcy Solidarności i wydarzeniach z tamtych czasów powiedziała, że z książki „Marzenia i tajemnice“ wyłania się konkretny obraz niezwykle silnej, głęboko wolnej kobiety, która z własnego wyboru była w cieniu własnego męża. To prawda?
Nigdy nie byłam pierwsza i to mi odpowiadało. Tych, którzy są z przodu, łatwiej rozszyfrować. Lubię obserwować ludzi, chętnie z nimi rozmawiam, ponieważ zawsze mogę się od nich czegoś nauczyć. Po napisaniu książki wszystko się zmieniło – teraz to ja muszę odpowiadać na pytania. Niektórzy mówią, że jestem dla nich wzorem. To odpowiedzialność. Co, jeśli coś zrobię źle?
Źle się Pani czuje, będąc w centrum zainteresowania?
Źle. Niechętnie udzielam wywiadów. O mnie, o moich decyzjach, o rodzinie, o wielu wydarzeniach mówi właśnie książka.
Czuje się Pani głęboko wolną kobietą?
Ktoś, kto ma dużą rodzinę i takiego męża, jak mam ja, który zawsze chciał dominować, nie może się czuć do końca wolny. Ale po napisaniu tej książki czuję się wolniejsza.
Czy to prawda, co twierdzą niektórzy, że napisała Pani tę książkę, żeby kimś wstrząsnąć?
Nie, absolutnie nie. Podczas pisania książki wcale nie myślałam o mężu i o tym, jak on ją odbierze. Nie chciałam go pouczać. Przed laty byłam zakompleksioną dziewczyną, ale zaliczyłam studia życia. Zahartowałam się we wszystkich dziedzinach życia: wychowałam ośmioro dzieci, kiedy mąż podczas stanu wyjątkowego był więziony, byłam jego rzecznikiem, spotykałam się z dziennikarzami. Uczyłam się, maszerując przez życie. Wiem, że trochę filozofuję, ale albo mnie taką zaakceptujecie, albo nie słuchajcie mnie wcale.
W swojej książce pokazała Pani swojego męża, ujawniając jego cechy, które świadczą o tym, że nie zawsze był idealny. Wstrząsnęło to Lechem Wałęsą?
Bardzo. On wcale tej książki nie zrozumiał. Już nawet nie staram się mu niczego tłumaczyć. Odciął się od mojej książki, choć jej nie przeczytał.
Jak to? Nie przeczytał książki?
Nie. Bazuje tylko na fragmentach, które dziennikarze wyrwali z kontekstu, żeby wywołać sensację. Może dlatego, by mogli zarobić pieniądze w brukowcach? Mąż tego nie zrozumiał, ale mam nadzieję, że jeszcze dojrzeje i książkę przeczyta.
Jak Pani sądzi, dlaczego książka stała się bestsellerem do tego stopnia, że wydawca musiał zrobić dodruki?
Nie wiem. Już po pierwszym spotkaniu z czytelnikami w Warszawie byłam zaskoczona tak dużym zainteresowaniem. Cieszę się, że spotkałam się ze zrozumieniem. Dla niektórych czytelników to zapewne ponowne przeżywanie dawnych wydarzeń, których byli świadkami.
To żywa historia widziana moimi oczami. Wiele kobiet odnalazło wspólne z moim losy: narodziny gdzieś na wsi, w małym miasteczku, w wielodzietnej rodzinie, chęć wyrwania się z takiego miejsca w poszukiwaniu nowego, lepszego, własnego miejsca w swoim życiu. Wzruszam się, kiedy podchodzą do mnie czytelnicy ze łzami w oczach, i cieszę się, że tak wyszło, chociaż do końca tego nie rozumiem.
Być może niektóre czytelniczki zobaczyły w Pani siebie? Są przecież wśród nich też i takie, które straciły mężów np. przez hazard czy alkohol. Pani męża pochłonęła polityka.
Tak. Tylko nielicznym udaje się pogodzić politykę z rodziną, z życiem towarzyskim. Mój mąż poświęcił się tylko polityce. Może wyjdę na osobę zarozumiałą, ale teraz jestem tego świadoma, że stworzyłam mu ku temu odpowiednie warunki: prowadziłam dom, troszczyłam się o rodzinę i dodatkowo pomagałam mu w sprawach politycznych, choćby wtedy, kiedy w stanie wojennym był internowany.
Owszem, są takie rodziny, w których mężowie miesiącami przebywają poza domem, na przykład marynarze. Obecnie młodzi ludzie wyjeżdżają za granicę, chcąc stworzyć rodzinie lepsze warunki życia. Uważam, że to nie jest dobre. Mamy jedno życie, a młodzi jesteśmy tylko przez chwilę. Jeśli nie inwestujemy w rodzinę, to może się ona rozpaść. Nam mąż też stworzył lepsze warunki, ale to wszystko przyniosło również dla rodziny straty.
Stała więc Pani na czele dużej rodziny, często samotnie. Piotr Adamowicz (były opozycjonista, dziennikarz, który opracował książkę „Marzenia i tajemnice“ – przyp. red.) powiedział, że skrytość i zamknięcie się na obcych pozwoliło Pani postawić tamę między wielką polityką a rodziną. To była recepta na przetrwanie?
Tak, bo mąż zajął się polityką, a ja musiałam sobie poukładać świat na nowo tak, by nie zwariować. Stworzyłam dzieciom bezpieczne warunki, by nie miały poczucia, że straciły ojca. Mnie jakby wtedy nie było, nie żyłam dla siebie. Być może ta książka powstała też dlatego, bym mogła podzielić się z innymi tym doświadczeniem?
Ja już jestem starszą panią, dzieci wychowane, najstarsza wnuczka ma 22 lata! Ale, jak się okazuje, znalazłam zrozumienie zarówno u dwudziestolatek, jak i osiemdziesięciolatek, które ze łzami w oczach podchodzą do mnie podczas wieczorów autorskich! Łzy same w sobie też są piękne. Ale, wie pani, nigdy nie lubiłam, jak mężczyzna płacze. Może dlatego, że byłam tak wychowywana?
A Lech Wałęsa płakał?
Wzruszał się w różnych sytuacjach. Kiedy na przykład śpiewano „Boże coś Polskę“. Ale on raczej jest zamknięty w sobie i to na nim ciąży. Może uważa, jak ja, że łzy są oznaką słabości?
Pamięta Pani ten moment, kiedy polityka pierwszy raz zapukała do Państwa drzwi?
Tak. Był grudzień 1970 roku, rozpoczął się strajk. Ten moment najbardziej utkwił mi w pamięci, bo nasz pierwszy synek miał wtedy dwa miesiące. Byłam jeszcze młodą dziewczyną, ale podeszłam do całej sytuacji ze spokojem: nie myślałam, co się może zdarzyć, moja wyobraźnia była jakby uśpiona, gdyż niosłam wówczas odpowiedzialność za to małe dziecko! Męża wtedy po raz pierwszy aresztowano, wrócił dopiero po trzech dniach.
Od tego czasu polityka towarzyszyła rodzinie Wałęsów?
Niestety coraz bardziej. Służby bezpieczeństwa cały czas obserwowały męża. Nigdy nie byliśmy sami, cały czas nam ktoś towarzyszył, a w mieszkaniu mieliśmy podsłuchy.
W sierpniu 1980 roku wybuchły strajki i powstała Solidarność, której wodzem został Pani mąż. Była Pani z niego dumna?
Wtedy też mieliśmy małe dziecko – dwutygodniową córkę, która jeszcze nie była zarejestrowana w urzędzie stanu cywilnego, więc mąż poszedł ją zapisać. A może tylko tak mi powiedział, bo w domu były podsłuchy? Nie dotarł do urzędu, ale do strajkującej stoczni. Dowiedziałam się o tym dopiero po południu.
W tych dniach najserdeczniejsi byli dla mnie zwykli ludzie: przynosili nam do domu cukier, mąkę, kaszę, owoce, a nawet pieniądze! Trzeba pamiętać, że wtedy w Polsce żywność i inne towary były na kartki. Marzy mi się, by Polacy raz jeszcze przeżyli taką prawdziwą solidarność, entuzjazm, którym żyliśmy wtedy. Po kilku dniach zaczęłam jeździć wieczorami do męża i innych strajkujących w stoczni.
Co Pani czuła, widząc Lecha Wałęsę na czele strajkujących?
Uważałam to za normalne, choć… Wtedy zrozumiałam, że Polska zyskała Lecha Wałęsę, a ja go straciłam. Do czasu wprowadzenia stanu wojennego bardzo rzadko bywał w domu, a potem, w stanie wojennym był internowany! Nie było go ani dla mnie, ani dla dzieci. Poświęcił się polityce. Chciał znaleźć najlepsze rozwiązanie, by nie polała się krew.
I za to uzyskał w 1983 roku pokojową Nagrodę Nobla, ale po odbiór jej wysłał Panią…
Obawiał się, że jeśli wyjedzie do Oslo, to komunistyczna władza nie wpuści go z powrotem do Polski. Pojechałam więc ja. Traktowałam to jako swój obowiązek względem ojczyzny, względem Polaków. Zrobiłam to z własnej woli. Wie pani, ja się urodziłam na wsi. Wiele osób ze wsi i małych miasteczek nigdy nigdzie nie wyjechało, a ja dostałam w życiu wiele szans i miałam dużo szczęścia, ponieważ ktoś napisał dla mnie taki scenariusz życia!
To był dla Pani moment największego szczęścia?
Spotkałam w życiu wielkich tego świata, królów, prezydentów, ale nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia – przecież to tylko ludzie! Najważniejsze dla mnie były spotkania z ojcem świętym Janem Pawłem II.
Ale podróż do Oslo była dla Pani ważnym egzaminem?
Tak, pierwszy raz wyjechałam za granicę sama. Ale wie pani, ja tego aż tak nie przeżywałam. Dostałam zadanie, by odebrać Nobla, i to zadanie wykonałam. Chyba dobrze?
Dlaczego więc mąż ocenił Panią na trójkę z plusem?
Nie wiem, trzeba się jego zapytać. Może chciał mnie zmotywować do większych wyzwań?
Lech Wałęsa rozdawał zadania. Kilka lat temu, czekając na wywiad z nim, byłam świadkiem jego rozmowy telefonicznej – krzyczał wówczas do kogoś, że zadanie musi być wykonane, bo to jest rozkaz!
Do mnie nigdy nie mówił takim tonem. Te zadania, które mi powierzał, odbierałam jako swój obowiązek. Ja go wspierałam we wszystkim, co robił. Byłam z nim na dobre i na złe, dlatego jestem rozczarowana, że teraz, kiedy napisałam książkę, on przy mnie nie stoi. Choć wiem, że jest już starszym panem, który przeżył tego dużo. Może obawia się mnie, bo zobaczył, że potrafię sobie poradzić w każdej sytuacji?
Może Lech Wałęsa, będący zawsze na pierwszej linii frontu, źle znosi, że teraz jest w Pani cieniu?
Ale ja wcale nie chcę być tą pierwszą, nie odbieram mu zasług. Napisałam książkę i tylko czasami spotykam się z dziennikarzami.
Napisała Pani, że miała Pani wpływ na męża do momentu, kiedy został prezydentem. Co się stało potem?
Gdybym była przy nim podczas rozmowy, której pani była świadkiem, uspakajałabym go, podpowiadała, co ma zrobić. Wie pani, on często się denerwował, bronił się przed rozwiązaniami, które mu podsuwałam, ale na koniec mnie słuchał i zawsze na tym dobrze wychodził. Potem, jak został prezydentem i wyjechał do Warszawy, tylko w wyjątkowych sytuacjach brał pod uwagę moje zdanie.
Może więc, gdyby była Pani z nim w Warszawie w czasie trwania jego prezydentury, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Nie, nie sądzę, żeby to było dobre rozwiązanie dla mojej rodziny. Moim obowiązkiem było pozostanie z dziećmi w Gdańsku, nie poddawać ich stresom. Nie chciałam, żeby Warszawa, czyli polityką zawładnęła rodziną do końca. Prawdą jest, że również w Gdańsku przeżywaliśmy stresy, powodowane tym, co złego pisali o mężu. Nie ma się co dziwić, przecież to ojciec moich dzieci! Nie było nam łatwo.
Napisała Pani, że było Pani szkoda męża, kiedy w 1995 roku przegrał walkę o fotel prezydencki na drugą kadencję, ale z drugiej strony cieszyła się Pani z jego powrotu do domu.
Tak, mąż wrócił z Warszawy (śmiech), ale nie wrócił do rodziny. Niestety, polityka zawładnęła nim niemal do końca.
Cały czas czeka Pani na niego?
Nie, już nie czekam. Marzę o tym, by był szczęśliwy, żeby cieszył się życiem. On jest zamknięty w sobie, cierpi i nie może się z tego wydostać.
Szuka Pani drogi do niego?
Tak, ale jestem świadoma tego, że tę drogę powinien znaleźć on sam.
Za granicą Polska kojarzy się głównie z trzema nazwiskami: papieżem Janem Pawłem II, Fryderykiem Chopinem i właśnie z Lechem Wałęsą. Odbiera to Pani jako sukces?
Tak się potoczyła historia. Ale bardzo przeżywam to, że upadek komunizmu kojarzy się głównie z upadkiem muru berlińskiego, a nie polską Solidarnością.
Jak Pani sądzi, dlaczego tak jest?
Bywamy narodem zakompleksionym i skłóconym. Powinniśmy mieć swoją godność i bardziej podkreślać swoje zasługi, które wnieśliśmy w przemiany historyczne. Powinniśmy walczyć o swoją pozycję!
Być może pomocny w tym okaże się film, który o Lechu Wałęsie i tamtych wydarzeniach kręci Andrzej Wajda? Czego Pani oczekuje od tego filmu?
Nie mam żadnych oczekiwań. Spotkałam się z Agnieszką Grochowską – aktorką, która w filmie gra mnie. Dobrze się rozumiałyśmy. Byłam też raz na planie filmowym. Wiem, że na podstawie mojej książki zostały nakręcone dodatkowe sceny.
A jak do filmu podchodzi Lech Wałęsa?
Mąż nawet nie spotkał się z panem Robertem Więckiewiczem, który go gra. Z panem Wajdą rozmawiał raz. Mąż ma takie podejście: jeśli film okaże się sukcesem, on przy tym będzie, ale jeśli okaże się, że sukcesu nie odniesie, powie, że nie brał w tym przedsięwzięciu żadnego udziału (śmiech).
Powstaje nie tylko film Wajdy – na podstawie Pani książki Krystyna Janda przygotowuje przedstawienie teatralne, w którym zagra Panią. Cieszy Panią taka popularność?
Wie pani, każdy rok jest poświęcony jakiejś wybitnej osobie: był Rok Chopinowski, Rok Moniuszkowski, więc teraz mamy rok Wałęsów (śmiech).
Małgorzata Wojcieszyńska, Gdańsk
Zdjęcia: Stano Stehlik