Tomasz Raczek: „Nie wierz pozorom…

bo może być zupełnie inaczej niż myślisz“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Spotkaliśmy się w Wiedniu, gdzie Tomasz Raczek zasiadał w jury festiwalu filmowego LET’S CEE. Ten znany i ceniony krytyk filmowy, publicysta, autor programów telewizyjnych i radiowych okazał się bardzo interesującym człowiekiem. Rozmawialiśmy nie tylko o kinie, ale też i o życiu, Polonii i katolickiej Polsce. Nic więc dziwnego, że spotkanie nasze przeciągnęło się i trwało nie zaplanowane pół godziny, ale półtorej.

Szczerość i otwartość mojego rozmówcy są ujmujące. Już jakiś czas temu zaskoczył on polską opinię publiczną, przyznając się do odmiennej orientacji seksualnej. Podczas naszego spotkania też tego nie krył, zachwalając twórczość pisarską swojego partnera, Marcina Szczygielskiego, którego książki wydaje Instytut Wydawniczy „Latarnik“, kierowany przez naszego bohatera.

Na Pańskim profilu na Facebooku znalazłam cytat: „Nie daj się zwieść pozorom. Być może jest inaczej niż myślisz…“. Czy Pan dał się kiedyś zwieść pozorom?

Do prawd przekazanych mam stosunek podejrzliwy i nieufny. Zawsze byłem bardzo odporny na stereotypy, schematy, tradycje kulturalne, obyczajowe i wolałem wszystko ustawiać po swojemu. W związku z tym czułem się zwolniony z obowiązku powtarzania pewnych poglądów, które zostały ustalone wcześniej. Szybko się zorientowałem, że wyobrażenia na temat drugiego człowieka, na temat jakiegoś zjawiska, często odbiegają od prawdy.

 

Sądzę, że większość nieszczęść na świecie, łącznie z wojnami, bierze się stąd, że społeczeństwo przyjmuje pewne informacje bezmyślnie, nie poddając ich ostrej samokontroli, tylko powtarzając je za nauczycielami, przywódcami politycznymi czy wpływowymi osobami. Gdyby człowiek kierował się swoim rozumem, intuicją, sercem, a nie ulegał pozorom, dużo sprawiedliwej oceniałby rzeczywistość.

 

Drzemie w Panu niepokorna dusza?

O, tak! Już w szkole podważałem kompetencje nauczycieli, sprzeciwiałem się programowi szkolnemu, wytykałem bezsensowność niektórych zagadnień, a ponieważ byłem najlepszym uczniem, więc byłem niebezpieczny: trudno mi było zarzucić nieuctwo i grozić wyrzuceniem ze szkoły. Zawsze byłem trochę kłopotliwym człowiekiem, ale dzięki temu udało mi się realizować marzenia i ani dnia nie przeżyłem pod przymusem.

Oczywiście w niektórych sprawach musiałem iść na kompromisy, jak na przykład za czasów PRL-u, kiedy nie podobał mi się ten ustrój, ale nie mogłem go zmienić. Nie mniej jednak zawsze udawało mi się znaleźć coś dla siebie, co pozwalało mi się realizować.

Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć spełniać swoje marzenia, no i żeby zacząć myśleć samodzielnie, a nie ulegać stereotypom. A w związku z tym powtarzam – nie wierz pozorom, bo może być zupełnie inaczej niż myślisz.

 

Zatem to Pańska natura nie pozwoliła Panu milczeć w sprawie filmu „Kac Wawa“, który bardzo ostro Pan skrytykował?

Zorientowałem się, że część kinematografii z roku na rok coraz bardziej wymyka się spod kontroli. Nie tylko krytyków, ale w ogóle ludzi zajmujących się kulturą. Następuje rozwarstwienie między kulturą masową a tą z wyższej półki.

A przecież niezależnie od tego, czy produkuje się szampana, czy oranżadę, to jedno i drugie powinno być dobrej jakości. Krytycy filmowi nie powinni się zajmować wyłącznie filmami artystycznymi, czyli „szampanami“, uważając „oranżadę“ za napój beznadziejny. „Oranżada“ ma swoich zwolenników i może im smakować.

Ale nie można sprzedawać skwaszonej „oranżady“, szkodliwej dla zdrowia. A taką sfermentowaną „oranżadą“ był film „Kac Wawa“. Większość kolegów, piszących o filmach takich jak „Kac Wawa“, w ogóle ich nie ogląda. Ten film należy do kinematografii bezwstydnie komercyjnej, nastawionej wyłącznie na widownię o najniższych wymaganiach.

Do widzów docierają zwykle wyłącznie informacje marketingowe o filmie, czyli same pochlebne opinie. Dlatego zabrałem głos w sprawie „Kac Wawa“, co było w kontrze do wszystkich PR-owskich tekstów. Powiedziałem, że król jest nagi! I nagle wszyscy to spostrzegli.

 

Opłacało się włożyć kij w mrowisko?

Zawsze opłaca się włożyć kij w mrowisko. Czasem konsekwencje tego są pozytywne, czasem bolesne dla osoby, która ten kij włożyła. Ale to mobilizuje do dyskusji, do przedstawienia argumentów przez obie strony, a na rozmowie przecież zyskuje życie człowieka.

Ludzie mogą dyskutować i tym się różnią od zwierząt, bo te mogą na siebie najwyżej poszczekać. Obowiązkiem krytyka filmowego jest ocena filmów ze wszystkich poziomów i półek. Koledzy sobie o tym przypomnieli i stworzyli dziennikarską nagrodę dla najgorszego filmu.

W ten sposób polskiej kinematografii zostały przywrócone normalne zasady funkcjonowania, co mnie bardzo ucieszyło. Nie może być bowiem tak, że jakaś jej część jest zwolniona z normalnej kontroli społecznej.

Mam nadzieję, że dzięki temu zamieszaniu uda się zahamować rosnącą od pewnego czasu liczbę źle zrealizowanych filmów. Producenci „skwaszonej oranżady byli bowiem bliscy przekonania, że mogą rzucić na rynek cokolwiek, jak za czasów komunizmu, a klient to kupi.

 

W polskiej kinematografii jest dobry „szampan“?

Polska kinematografia może się poszczycić bardzo dużą ilością „szampana“ wysokiej jakości. Jest sporo świetnych filmów, poczynając od „Sali samobójców“ Jana Komasy, przez „Różę“ Wojtka Smażowskiego, kończąc na „W ciemności“ Agnieszki Holland. Ostatnio powstały co najmniej dwa ciekawe filmy, które zostały przedstawione na festiwalu w Gdyni, a które jesienią wejdą do kin. Chodzi o „Jesteś Bogiem“ i „Obławę“.

Ten drugi pokazuje w sposób niejednoznaczny żołnierza Armii Krajowej. Jest to więc film ilustrujący dokładnie moje powiedzenie: nie wierz pozorom, bo może być inaczej niż myślisz. Jest jeszcze kilka filmów poruszających problemy współczesne, na przykład „Dzień Kobiet”, będący debiutem Marii Sadowskiej, znanej do tej pory jako piosenkarka.

Film opowiada historię kierowniczki jednego z supermarketów, która sprzeciwiła się wykorzystywaniu kobiet do darmowej ciężkiej pracy fizycznej. Ta osoba wytoczyła sprawę swoim pracodawcom i ją wygrała. W jej ślady poszli inni. Właściciele supermarketów zaczęli bardziej szanować swoich pracowników, bo kiedy działa mechanizm kontrolny, to zaczynają się z człowiekiem liczyć.

 

Czego Pan się spodziewa po filmie „Wałęsa“ Andrzeja Wajdy?

Trochę się obawiam, bo to jest późny film mistrza. Nawet gdyby mu się ten film nie udał, Wajda nie przestanie być wielkim reżyserem. To chyba najważniejszy film w historii polskiego kina ostatnich lat. Boję się i trzymam kciuki. Życzę Wajdzie, by mu się powiodło, by film okazał się artystycznym sukcesem.

 

Kiedyś Polacy posługiwali się dialogami z kultowych filmów, jak „Miś“ czy „Seksmisja“. A teraz?

Ciągle mówią tymi samymi dialogami. We współczesnych filmach nie ma dialogów wartych powtarzania.

 

Polscy kinomani uwielbiają czeskie kino, ale czy znają słowackie?

My jeszcze ciągle mamy kłopot z odróżnianiem Czech od Słowacji. Jeśli znamy słowackich aktorów, jak na przykład Magdę Vášáryovą, to znamy ich z czeskich czy czechosłowackich filmów, co nie pomaga w odróżnieniu kinematografii słowackiej od czeskiej. Nie mamy odmiennych skojarzeń w stosunku do Czechów i Słowaków, my tylko mniej znamy kulturę słowacką.

Nasz stosunek emocjonalny do obu narodów jest taki sam, czyli bardzo pozytywny, a nawet rodzinny. Na tle Czechów i Słowaków sami sobie wydajemy się nerwowi. Ten sam wizerunek dotyczy obu krajów. Nawet pani Vášáryovej, która była ambasadorem Słowacji w Polsce, nie udało się zrobić nic konkretnego, byśmy potrafili odróżnić Słowaków od Czechów.

 

Współpracował Pan z Zygmuntem Kałużyńskim, tworząc kultowy program „Perły z lamusa“. Z jakich jego rad Pan korzysta?

Zygmunt nigdy nie udzielał mi rad, nigdy mnie nie traktował jak ucznia, ale podchwyciłem jego niektóre dewizy życiowe. On zawsze mówił, bym nie traktował go poważnie, nie chciał być żadnym autorytetem.

Jego siłą była świeżość, nieprzemijająca umiejętność podważania prawd zastanych, zdolność do myślenia i odkrywania przy tej okazji rzeczy, na które inni nie zwrócili uwagi. To była postawa żywego umysłu. A prawd, które przejąłem od niego, jest kilka.

Na przykład ta – działaj tak, żeby ludzie nie traktowali cię poważnie, bo jeśli zaczną, nie pozwolą ci mówić wszystkiego, co myślisz, gdyż stanie się to dla nich niebezpieczne. Natomiast jeśli będą cię traktowali jak lekkiego wariata, uzyskasz prawo do mówienia prawdy przez całe życie.

Czasem wolę być traktowany jak nieprzewidywalny wariat, o którym nie wiadomo, co powie, co zrobi. Dzięki temu mam poczucie wolności i nie potrzebuję dyplomów doktorskich, profesorskich, czy nagród państwowych, ograniczających wolność człowieka, wynosząc go na piedestał, na którym ruch jest utrudniony.

 

Wspominał Pan czasy socjalizmu, na które nie miał Pan wpływu. Myśli Pan, że obecnie zmienia Pan rzeczywistość?

Myślę, że biorę udział w przemianach, mam na nie wpływ, choćby poprzez publikowane teksty na Facebooku, na którym mam już 30 tysięcy subskrybentów. To potężna siła, więc korzystam z tego narzędzia.

 

Zmienia się katolicka Polska?

Od dawna nie uważam Polski za kraj katolicki. Statystki, według których ponad 90 procent Polaków to katolicy, są zafałszowane, bo podają, ile osób zostało ochrzczonych. Między przyjęciem chrztu a byciem katolikiem jest ogromna przestrzeń, która może być inaczej zagospodarowana przez człowieka. Często – kiedy dorasta – stwierdza, że ta droga mu nie odpowiada.

 

Mówi Pan podobnym głosem jak Janusz Palikot.

Bo on ma rację! Ja też jestem ochrzczony, egzystuję w statystykach kościoła, a nie uważam siebie za praktykującego katolika. Procedura apostazji, czyli występowania z kościoła jest szalenie skomplikowana i przez większość uważana za niepotrzebną. Po co mam tracić czas, żeby deklarować, że nie jestem wierzący? Do niczego nie jest mi to potrzebne. Gdyby uchwalono konieczność płacenia podatków od wiary, to by się pewnie okazało, że zaledwie 50 procent Polaków jest katolikami, a wtedy nie można byłoby już mówić o katolickiej Polsce.

 

Wspomniałam o katolickiej Polsce w nawiązaniu do opinii Amerykanów, którzy chwalili Pana jako pierwszego redaktora naczelnego polskiej edycji „Playboya“, któremu w katolickiej Polsce udało się osiągnąć z tym czasopismem sukces czytelniczy!

To było kolejne potwierdzenie myśli przewodniej naszej rozmowy – nie wierz pozorom, bo rzeczywistość może okazać się zupełnie inna niż sądzisz. Na początku obawiano się, że w Polsce „Playboy“ się nie przyjmie, a tymczasem my odnieśliśmy sukces! Pismo ma bardzo duży nakład, akceptację społeczeństwa, nie jest sprzedawane w dziale erotycznym, ale jako life style magazyn. To rzadkość w skali światowej! A to, że obecnie w Sejmie zasiada transseksualna posłanka z Krakowa, bardzo tradycyjnego, konserwatywnego miasta polskiego, to kolejny dowód na to, że mieszkamy w nieprzewidywalnym kraju, w którym nie należy wierzyć pozorom.

 

Jacy więc są Polacy?

Jesteśmy luzakami, wolnomyślicielami, mamy w sobie instynktowny liberalizm. A ci, którzy chodzą na pielgrzymki, nie zawsze robią to z powodów religijnych.

 

Przekazuje Pan swoją wiedzę dziennikarską studentom, ucząc ich, że rozmówca jest dla dziennikarza sojusznikiem, a nie wrogiem. Czy Polskie dziennikarstwo jest agresywne?

Bywa agresywne, szczególnie polityczne. Ale nie ma akceptacji społeczeństwa na agresywne zachowanie wobec celebrytów. Takie modele zachowania próbowano przenieść z zagranicy. Był taki krótki moment, kiedy o rodzimych celebrytach zaczęto pisać źle, paparazzi robili im zdjęcia w zawstydzających momentach, ale to nie spotkało się z akceptacją czytelników, którzy sygnalizowali, że nie życzą sobie czytać złych informacji o ludziach, których lubią. Dlatego polska prasa plotkarska ma około 20-30 procent agresywności w porównaniu z niemiecką czy angielską. Na żądanie czytelników! W świecie polityki to wygląda trochę inaczej, bo walka jest o większą stawkę, większe pieniądze, większe wpływy.

Stawka większa niż życie?

Czasami tak. W wypadku Leppera była to dosłownie stawka większa niż życie.

 

Skoro rozmawiamy o mediach, to nie mogę nie zadać tego pytania – czy w Pana odczuciu Polonia jest dostrzegana przez polskie media?

Rzadko, jedynie z okazji Dnia Polonii. Informacje o Polonii są przypadkowe i szczątkowe. Często w naszych wyobrażeniach Polonusi jawili się jako oderwani od rzeczywistości, realizujący nierealne marzenia; relikty, z którymi nie da się rozmawiać nowoczesnym językiem. Kilka lat temu przekonaliśmy się, że jest inaczej. Mam na myśli wybory, które odebrały władzę PiS-owi.

Właściwie dzięki głosom Polonii to zwycięstwo było takie znaczące. Kiedy obserwowaliśmy, jak Polonia na całym świecie stoi w gigantycznych kolejkach przed ambasadami, by oddać swój głos, mieliśmy poczucie, że jest z nami. Zobaczyliśmy normalnych, współczesnych Polaków, którzy żyją naszym życiem, z którymi tworzymy wspólnotę.

Małgorzata Wojcieszyńska, Wiedeń
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 7-8/2012