kręgosłupa Klubu Polskiego“
WYWIAD MIESIĄCA
Podczas X Kongresu Klubu Polskiego delegaci tejże organizacji wybrali na swojego prezesa Tomasza Bienkiewicza. Jest to najmłodszy, bo liczący 34 lata, prezes tego stowarzyszenia. Jak sam przyznał, historię osiemnastoletniej działalności Klubu poznawał, czytając starsze roczniki „Monitora Polonijnego“. Należy do pokolenia Europejczyków, nieobciążonych kompleksami czasów komunizmu. Ma konkretne wyobrażenia dotyczące działalności Klubu, które przedstawił podczas wywiadu, udzielonego dla czytelników „Monitora Polonijnego“.
Tomasz Bienkiewicz pochodzi z Leśnej, niewielkiego miasteczka, położonego na pograniczu polsko-czesko-niemieckim. W 2003 roku ukończył studia na Politechnice Wrocławskiej z tytułem magistra inżyniera elektroniki. W 2003 roku wyjechał do Niemiec, od 2005 roku mieszka w Bratysławie. Na Słowacji jest prezesem zarządu firmy REC Slovakia s.r.o., zatrudniającej głównie inżynierów informatyków.
Podczas Kongresu nakreślił Pan program działalności Klubu Polskiego pod Pana przewodnictwem na najbliższe dwa lata. Mógłby Pan wypunktować priorytetowe zadania?
Priorytetem jest wzmocnienie kręgosłupa Klubu Polskiego, czyli istniejących struktur organizacji, by problematyczne regiony, wymagające „zastrzyku“, mogły działać na sto procent. Następnym krokiem będzie objęcie działaniami kolejnych miast, np. Prievidzy, gdzie, jak słyszałem od pana Zbyszka Podleśnego, mieszka sporo naszych rodaków.
Bardzo ważnym zadaniem jest zdobycie siedziby dla Klubu Polskiego w Bratysławie, czyli w stolicy Słowacji, gdzie nasza organizacja jest zarejestrowana. Te regiony Klubu, które mają gdzie się spotykać, powinny zajmować się edukacją najmłodszych, co w moim przekonaniu jest bardzo ważne.
Mówiąc o problematycznych regionach, co konkretnie ma Pan na myśli?
W naszym Klubie są dwa ośrodki, które wymagają zachęty, pomocy, podpowiedzi, jak dalej się rozwijać. Nawet osoby bardzo aktywne, pracujące na rzecz środowiska polonijnego, potrzebują wsparcia, mówiąc obrazowo – wiatru w żagle. Myślę, że z pomocą oddziału bratysławskiego, możemy tchnąć nowego ducha tam, gdzie sytuacja tego wymaga, dlatego zaproponowałem, że wraz z bratysławskimi aktywistami odwiedzimy te regiony.
Na jesień przygotowujemy też szkolenie dla działaczy, którego celem jest motywowanie ich do aktywności. Oczywiście chcę odwiedzić Polonię w każdym ośrodku Klubu Polskiego. Do tej pory widziałem wspaniały oddział w Trenczynie, gdzie mieliśmy zebranie Rady Klubu Polskiego.
Na Kongresie poznał Pan delegatów, czyli reprezentantów wszystkich regionów. Czy w Pana ocenie są jakieś różnice między Polonią bratysławską a tą z innych miast?
Poza Bratysławą mieszka Polonia, która na Słowację dotarła wiele lat temu. W tych regionach dobrze byłoby więc zachęcić do działania młodych. Może włączyć też młodą generację, która przyszła na świat na Słowacji w polsko-słowackich rodzinach? W Bratysławie, obok Polaków, którzy tu przyjechali wiele lat temu, widoczna jest Polonia niedawno przybyła do tego miasta.
Z myślą o nich warto byłoby uruchomić coś, co można by nazwać centrum pomocy, które mogłoby im pomóc w odnalezieniu się w nowym miejscu. Tym się zajmiemy, jak już zdobędziemy lokal na siedzibę Klubu.
Kongres był też okazją do poznania reprezentantów instytucji, które współpracują z Polonią. Jak Pan ocenia spotkanie z nimi?
Miłym akcentem było pojawienie się na Kongresie pana Jana Komornickiego, byłego ambasadora Polski w Republice Słowackiej, którego łączą bardzo silne więzi ze słowacką Polonią. Niektórzy zaproszeni goście nie mogli przybyć na Kongres, ale wystosowali do nas listy, które zostały oficjalnie przeczytane. W tych listach było wiele serdeczności i ciepła.
Z obecnych gości warto wymienić też pana Tadeusza Frąckowiaka, honorowego konsula z Liptowskiego Mikulasza, oraz przedstawiciela naszej ambasady, pana konsula Piotra Wardaka, od którego dostaliśmy bardzo cenne informacje, dotyczące składania wniosków do referatu do spraw konsularnych o dofinansowanie naszej działalności. Jak pan konsul ocenił, stać nas na to, byśmy byli aktywniejsi i przygotowali więcej projektów kulturalnych.
A Pan jak to ocenia?
Klub Polski organizuje flagowe imprezy, które już na stałe zapisały się w kalendarzu tej organizacji, ale warto też organizować mniejsze przedsięwzięcia, scalające członków Klubu. Dogodniejszą sytuację mają te oddziały, które dysponują własną siedzibą, dlatego tak ważne jest zdobycie pomieszczenia dla Klubu w Bratysławie.
Tu, wzorem na przykład Polonii w Berlinie, moglibyśmy otworzyć minikawiarnię z czytelnią polskiej prasy. Z pewnością cieszyłaby się ona dużym powodzeniem. Spodziewałbym się też w niej wizyt studentów polonistyki z Uniwersytetu Komeńskiego, którzy dzięki temu mieliby żywy kontakt z językiem polskim.
Wspomniał Pan o Berlinie. Jak Pan ocenia słowacką Polonię w porównaniu z tą, którą Pan poznał, mieszkając w Niemczech i w Danii?
Tamtejsze Polonie składają się z Polaków, którzy przymusowo wyemigrowali z Polski w czasach komunizmu, którzy otrzymywali paszporty w jedną stronę. Jest to Polonia bardzo specyficzna, jej przedstawiciele wciąż rozpamiętują tamte czasy, często w kategoriach krzywdy.
Drugie środowisko to ludzie młodzi, korzystający z otwartych granic i możliwości podejmowania pracy w różnych zakątkach świata. Na Słowacji mamy do czynienia przede wszystkim z emigracją sercową, a więc te stosunki wśród Polonii są życzliwe, bardziej rodzinne; przecież członkami Klubu są również Słowacy – partnerzy naszych rodaków.
Kongres był pierwszą Pana konfrontacją z Polonią z różnych zakątków Słowacji. Czy coś Pana zaskoczyło?
Zaskoczeniem była wypowiedź jednego z gości Kongresu, który miał wątpliwość, czy osoba nieposiadająca słowackiego obywatelstwa może skutecznie reprezentować Klub Polski w kontaktach ze słowackimi władzami. Z drugiej strony bardzo miłym akcentem było to, że mimo tak ostro postawionego problemu, zostałem wybrany na prezesa Klubu prawie jednogłośnie – tylko jedna osoba wstrzymała się od głosu. Tak duże poparcie dla mojej kandydatury mile mnie zaskoczyło.
Duży kredyt zaufania zobowiązuje…
Na pewno. To oznacza, że wszystkie ośrodki Klubu wierzą, że nowo wybrane władze będą nadal sprawnie kierować organizacją. To jest mandat i odpowiedzialność, muszę więc pokazać, że za ich wyborem stoi wartość.
Jest Pan najmłodszym prezesem Klubu Polskiego – kiedy w 1994 roku Klub powstawał, Pan uczęszczał jeszcze do szkoły średniej. Czy to atut, czy raczej niedogodność?
Myślę, że wiek nie ma tu istotnego znaczenia. Liczy się przede wszystkim otwartość, umiejętność komunikacji, chęć i zapał do pracy. Poza tym, mam nadzieję, że właśnie ten fakt zachęci młodych do aktywności na rzecz Polonii. Liczę na pomoc prezesów regionalnych i swojego poprzednika pana Czesława Sobka.
Nie oszukujmy się, nie wiem wszystkiego i potrzebuję wsparcia ludzi doświadczonych. Cieszy mnie fakt, że obecny zarząd tworzymy razem z paniami: Małgorzatą Wojcieszyńską, która na rzecz Klubu pracuje już kilkanaście lat, i Magdaleną Štujberovą, będącą pierwszą osobą w historii Klubu Polskiego zasiadającą w zarządzie, która przyszła na świat na Słowacji, w polsko-słowackiej rodzinie.
Prezentując na Kongresie swój program działania, przedstawiał go Pan, na wzór zadań, jakie stoją przed pracownikami firmy. Podchodzi Pan do pracy na rzecz stowarzyszenia jak do wyzwania biznesowego?
Zastanawiając się, czy kandydować na stanowisko prezesa Klubu Polskiego, przeglądałem dokumenty tej organizacji. Wtedy zauważyłem pewne podobieństwa: w stowarzyszeniu mamy statut, w spółce, którą kieruję, jest umowa spółki, w stowarzyszeniu mamy zarząd, ja też stoję na czele zarządu firmy, którą kieruję.
Oczywiste jest to, że w jednym i drugim przypadku trzeba pilnować księgowości i tego, by zarządy pracowały, radziły sobie ze swoimi problemami, rozwijały się. To mnie przekonało, że mogę podjąć się nowego zadania, bazując na doświadczeniu w kierowaniu firmą.
Jak Pan ocenia fakt, że w niewielkiej Słowacji istnieje kilka organizacji polonijnych?
Według mnie w jedności jest siła. Najlepiej by było, gdyby istniała organizacja spinająca wszystkie elementy. Mówiąc jednym głosem, mamy większe szanse osiągnąć więcej. Problemem, na przykład w Niemczech, gdzie jest dużo organizacji polonijnych niepotrafiących się ze sobą porozumieć, są kłótnie, które do niczego dobrego nie prowadzą. Najpierw będę pracował nad tym, by wzmocnić Klub Polski, a potem będziemy myśleć o działaniach skierowanych na zewnątrz.
Czy słowacka Polonia, z racji tego, że mieszkamy w małym kraju, nie jest trochę marginalizowana w porównaniu z innymi, większymi diasporami polskimi rozsianymi po świecie?
W umysłach niektórych naszych rodaków z kraju pokutuje przeświadczenie, że Słowacja to prawie Polska. Ale myślę, że sporo się zmieniło, od kiedy Klub Polski zaczął wydawać „Monitor Polonijny“, będący największą reklamą tutejszej Polonii. Pismo otrzymuje prestiżowe nagrody, podobnie jak jego redaktor naczelna, która ponadto bierze udział w różnych imprezach międzynarodowych czy programach telewizyjnych, co powoduje, że słowacka Polonia jest rozpoznawalna.
„Monitor“ to dla mnie nieodłączny element Klubu Polskiego, z którego można się dowiedzieć, co dzieje się w środowisku polonijnym. To nie jest jakaś tam gazetka z reklamami, ale profesjonalne pismo z dobrze dobranymi informacjami z różnych regionów Słowacji i z Polski. Bardzo ważnym elementem jest też strona internetowa Klubu, którą będziemy na bieżąco ulepszać.
Zamierza Pan współpracować z innymi mniejszościami narodowymi?
Warto byłoby nawiązać dialog z Polakami w Czechach, a na naszym podwórku z mniejszością węgierską, w myśl znanego powiedzenia: „Polak, Węgier dwa bratanki…“.
Na koniec rozmowy zadam pytanie natury bardziej prywatnej. Uważny czytelnik „Monitora Polonijnego“ mógł wydedukować z publikowanej w majowym numerze naszego pisma ankiety, że przyjął Pan nazwisko żony. To bardzo nietypowe. Skąd taka decyzja?
(śmiech) Przed ślubem rozmawiałem z moim przyszłym teściem, który ubolewał, że po zamążpójściu córek, nikt nie będzie nosił jego nazwiska. Zaproponowałem mu więc, że przyjmę nazwisko żony. A skoro obiecałem to słowa dotrzymałem.
Słowność jest Pana największym atutem?
Bardzo trudno jest mówić o sobie, ale myślę, że największymi moimi atutami są słowność i upór w dążeniu do celu. Jestem bardzo odpowiedzialny – jak się czegoś podejmę, to muszę to doprowadzić do końca. Cechuje mnie też otwartość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcie: Stano Stehlik