ROZSIANI PO ŚWIECIE
Większość osób, decydujących się na czasowy lub stały wyjazd z Polski, ma ku temu poważne powody, zwykle ekonomiczne bądź rodzinne. Kolumbia nie kojarzy się z możliwościami dobrego zarobku. I słusznie. Mało kto ma tu rodzinę. Kraj ten wciąż zwykle łączy się z przemocą i narkotykami.
Mogłoby się więc wydawać, że nie jest to miejsce dla Polaków. Nic bardziej mylnego. Polonia jest tu nie tylko nadzwyczaj liczna, ale jej szeregi powiększają się z roku na rok. Co zatem robią Polacy w tym końcu świata?
Nasza historia jest inna. Nie wyjechaliśmy z Europy za chlebem czy lepszymi perspektywami, nie mamy w Kolumbii żadnych krewnych. Przeprowadziliśmy się tu ot tak, z ciekawości. Chcieliśmy poznać kawałek świata z bliska, głębiej niż da się to zrobić podczas zwykłej podróży.
Wybór padł na Kolumbię z wielu względów. Szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy stać się w pewien sposób częścią lokalnej społeczności, dzielić z mieszkańcami ich normalne, codzienne życie. Jednym z kluczowych argumentów „za” był zatem fakt, że oboje z narzeczonym (Węgrem) dobrze znamy język hiszpański. Poza tym, choć większość Kolumbijczyków to Metysi – potomkowie Hiszpanów i Indian o brązowej skórze i ciemnych włosach – to na kolumbijskich ulicach można spotkać zarówno czarnoskórych, czystej krwi Indian, jak i blondynów o niebieskich oczach. Zatem my nie wyróżniamy się aż tak bardzo z tłumu, a o to nam w końcu chodziło.
Do Bogoty przyjechaliśmy pół roku temu. Decyzję o przeprowadzce i podpisaniu umowy o pracę podjęliśmy w ciemno. Praca to kolejny argument za Kolumbią – mój narzeczony dostał w jednej z tutejszych międzynarodowych szkół posadę nauczyciela. W tym miejscu należy zaznaczyć, że kwestia zatrudnienia obcokrajowców w Kolumbii nie jest wcale taka prosta. Jeśli nie zostanie się tu niejako ściągniętym do pracy lub jeśli chociażby nie ma się stałej wizy, na przykład ze względu na współmałżonka, to znalezienie posady na miejscu może okazać się nie lada problemem.
Jedyne możliwości zarobkowania to w takiej sytuacji udzielanie prywatnych lekcji języka czy praca przez Internet, czym zaczęłam się parać i ja. Nie chodzi o to, że Kolumbijczycy nie lubią obcokrajowców. Wręcz przeciwnie – oni ich uwielbiają. Niezmiernie cieszy ich fakt, że po długich latach zastoju turyści wracają do ich kraju, że ludzie innych narodowości znów chcą w nim mieszkać. Problemem są kwestie administracyjne. Kolumbia bije wszelkie rekordy, jeśli chodzi o nawarstwienie formalności, skomplikowanie procedur i dezinformację.
Jeśli już dostanie się tu pracę, to dla osób wychowanych w Polsce może ona okazać się frustrująca. Kolumbijczycy spędzają w pracy całe dnie, zajmując się głównie czymś, co my nazwalibyśmy traceniem czasu. Odpowiedzialny za ten stan rzeczy jest oczywiście typowo latynoski brak organizacji. Niezastanawianie się przed podjęciem działania czy otworzeniem ust oraz przekraczająca wszelkie granice niepunktualność to cechy, które obcokrajowców potrafią doprowadzić do prawdziwej rozpaczy. I to nie tylko w pracy.
Wyobraźmy sobie na przykład sytuację, w której pytamy Kolumbijczyka o drogę na dworzec. „Trzy przecznice prosto, a potem w lewo” – odpowiada zapytany. Po kilkuminutowej uprzejmej rozmowie zadajemy pytanie raz jeszcze, dla pewności. „Tędy pięć przecznic, a potem w prawo” – odpowiada ten sam rozmówca, wskazując zupełnie inny kierunek.
Powyższy schemat przekłada się na wszelkie inne sytuacje, bez względu na to, czy jesteśmy w sklepie, w kinie, u notariusza, czy też próbujemy wynająć mieszkanie lub wyrobić wizę. Obcokrajowiec w Kolumbii musi być przygotowany na to, że praktycznie zawsze usłyszy jakąś pozornie logiczną odpowiedź, niezależnie od tego, jak bardzo rozmówca nie ma pojęcia, o czym mówi.
A poziom niekompetencji jest tu zaskakująco wysoki. Nie wynika to ze złej woli, lecz z dziwnego pojmowania uprzejmości. W końcu niegrzecznie jest nie odpowiedzieć. Kolumbijczycy wychodzą więc z założenia, że byle jaka odpowiedź jest lepsza niż żadna. A bycie miłym i pomocnym to jedna z naczelnych zasad tutejszego społeczeństwa.
Podobnie jest z czasem. To, że umówiłeś się z kimś na 16.00, oznacza, że osoba ta może przyjść zarówno o 16.00, jak i o 14.00, 18.00, następnego dnia o dowolnej godzinie albo i wcale. O ile w prywatnych relacjach da się to jeszcze jakoś opanować, to osoby typu pan od gazu mogą przyjść zamiast o 13.00 jednego dnia o 7.00 rano dnia następnego. To norma, przy czym Kolumbijczycy zupełnie nie mają w zwyczaju zapowiadać, że termin uległ zmianie.
Po prostu pojawiają się nagle pod twoimi drzwiami i już, bez zadawania sobie trudu, by sprawdzić, czy w ogóle będziesz w domu. Dochodzimy tym samym do pewnej kolumbijskiej prawdy, którą może trudno zrozumieć Europejczykom – coś takiego jak strata czasu wydaje się tu nie istnieć. A zatem nie ma się co spieszyć ani przejmować czymś tak banalnym, jak wcześniejsza organizacja.
Dość oczywiste są różnice cen, obowiązujących w Polsce i w Kolumbii. Generalnie koszty utrzymania w obu krajach są porównywalne, ale wydatki rozkładają się nieco inaczej. To, co pozytywnie zaskakuje przyjezdnych, to bardzo niskie ceny niektórych usług. Taksówki to nie luksus, wizytę u fryzjera czy kosmetyczki możemy zafundować sobie za dosłownie kilka złotych. Portfela nie uszczupli też zatrudnienie gosposi.
Z usług pomocy domowych korzystają tu niemal wszyscy, począwszy od niższej klasy średniej wzwyż. Dla Kolumbijczyków jest to często kwestia prestiżu społecznego, obcokrajowcy często decydują się na ich zatrudnienie, by nie wyjść na niegodziwców, niedających możliwości zarobku ludziom potrzebującym pracy. Nie wolno zapominać, że według statystyk niemal połowa ludności Kolumbii żyje w biedzie.
Pomoce domowe pracują wg dwóch schematów: albo mieszkają z daną rodziną, zajmując pokój dla służby, w który wyposażone są większe domy i mieszkania, albo przychodzą określoną ilość razy w tygodniu. Dzięki nim wielu Kolumbijczyków nie ma bladego pojęcia o takich rzeczach, jak gotowanie czy pranie. Przyznaję, że i my, początkowo niechętni zatrudnianiu pomocy domowej, później się do niej przekonaliśmy,
To, co jest w Kolumbii drogie, to dobra oferowane najbogatszej części społeczeństwa, czyli na przykład bilety do teatru. Słono też trzeba zapłacić za produkty wysokiej jakości. Zastanawiające jest przy tym, dlaczego kojarzące się ze zbytkiem zabiegi kosmetyczne są tu takie tanie. Odpowiedź jest prosta – kult ciała jest w Kolumbii o wiele silniejszy niż w Polsce, usługi te są więc skierowane do wszystkich warstw społecznych. Wiele osób – wśród których są też i nieletni – decyduje się ponadto na operacje plastyczne. Popularnym prezentem dla dziewczynek na piętnaste urodziny, będące w Kolumbii symbolem przejścia w dorosłość, jest właśnie chirurgiczne poprawienie urody.
Życie w Kolumbii, aczkolwiek czasami przyprawiające o ból głowy, jest ciekawe, wygodne i – wbrew obiegowej opinii – tylko niewiele mniej bezpieczne niż w Europie. Dużo zmieniło się tu na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat i jeśli ktoś korzysta ze zdroworozsądkowych zasad, może być spokojny. Często poruszana przez szukające sensacji media kwestia przemytu narkotyków i Polaków, odbywających kary w kolumbijskich więzieniach, to nie żadna codzienność. Pojedyncze przypadki pojawiają się obecnie średnio raz na rok i zwykle nie dotyczą prawdziwych przemytników, lecz uniewinnianych później osób, którym narkotyki po prostu podrzucono. O wiele bardziej realnym problemem są tu wciąż bardzo powszechne drobne kradzieże.
Mimo że w Kolumbii żyje się dobrze, to nie jest ona naszym domem i nigdy nie zdecydowalibyśmy się na spędzenie tu całego życia. Spotkałam jednak wielu rodaków, którzy są odmiennego zdania, a każdy z nich ma ku temu swoje własne powody. Duża część to kolejne, urodzone już w Kolumbii pokolenia, dla których to właśnie ten kraj jest prawdziwym domem. Nowi, w ogromnej większości kobiety, nierzadko przyjeżdżają tak jak my, gnani ciekawością. Jeszcze są tu ze względu na kolumbijskiego partnera oraz łatwość wychowywania dzieci w tutejszych warunkach (gosposia, opiekunka, czasem i prywatny kierowca). Niektórzy, być może, trafiają tu, licząc na łagodniejszy klimat. No, ale tych nie spotka się w Bogocie.
Położona na wysokości 2600 m n.p.m. stolica Kolumbii potrafi zaoferować cztery pory roku w jeden dzień i to na sposób kolumbijski, czyli bez zapowiedzi. Wychodzisz z domu – świeci słońce, temperatura 30 stopni. Pół godziny później tropikalna ulewa, niezależnie od tego, czy to pora sucha, czy mokra. Różnią się one bowiem tym, że podczas jednej pada średnio raz dziennie, podczas drugiej –niemal przez cały dzień. Deszcz potrafi zamienić się w grad, od którego bieleją trawniki. Potem znów nieznośne słońce. W nocy z kolei termometr może pokazać i 2 stopnie, choć zwykle słupek rtęci nie spada poniżej 10.
Niezależnie od powyższego większość z około 3700 Polaków mieszkających w Kolumbii wybrało właśnie Bogotę. W różnym składzie spotykamy się przynajmniej raz w miesiącu przy okazji różnych świąt, na koncertach, przy kawie czy winie. Choć historie tutejszych Polaków są różne, trzymamy się razem i, co najważniejsze, możemy nawzajem na siebie liczyć.