OD ENTUZJASTEK DO PARYTETEK
Pierwszy etap polskiego ruchu emancypacyjnego kobiet, rozpoczętego przez Entuzjastki z Narcyzą Żmichowską na czele, czyli pierwsza fala feminizmu, skończyła się z chwilą wybuchu II wojny światowej. Na kolejną trzeba było poczekać niemal pół wieku.
Najpierw była wojna, z której Polki wyszły wprawdzie zranione, ale o wiele samodzielniejsze i zaradniejsze. To one w czasie okupacji musiały przejmować obowiązki mężczyzn, którzy bądź polegli, bądź znaleźli się w obozach jenieckich.
Na nich przede wszystkim spoczywał cały ciężar wychowania i zapewnienia materialnego bytu dzieciom, a często też rodzicom. Kobiety, nie bacząc na grożące im niebezpieczeństwa, aktywnie działały w konspiracji.
To przede wszystkim one utworzyły wielką sieć tajnego nauczania. Były żołnierzami konspiracyjnych sił zbrojnych, kurierami, łączniczkami, sanitariuszkami, ratowały dzieci z warszawskiego getta, a gdy trzeba było, chwytały za broń. Wówczas o emancypacji nie dyskutowano.
W Polsce Ludowej, a potem w Polsce realnego socjalizmu sprawy równości płci i emancypacji kobiet stały się kwestiami ideologii i polityki państwowej. Zwięzłą, ale celną charakterystykę tego, co umownie moglibyśmy nazwać „feminizmem państwowym”, znajdziemy we wspominanej już niejednokrotnie w tym cyklu artykułów pracy Sławomiry WalczewskiejDamy, rycerze i feministki, która stała się głównym źródłem niniejszego opracowania.
W okresie PRL-u Polki posiadały prawa polityczne, wprowadzono też korzystne dla nich prawodawstwo. Istniał konstytucyjny zapis o zakazie dyskryminacji ze względu na płeć, o który do dziś walczą np. Amerykanki. Kobiety, podobnie jak mężczyźni, mogły swobodnie dysponować swoim majątkiem, swobodnie podróżować. Mogły też same decydować o podjęciu pracy i nie musiały, jak Francuzki po wojnie, pytać o zgodę mężów.
Przyjęta w 1956 roku przez Sejm ustawa aborcyjna, dopuszczająca ten zabieg na życzenie kobiety do trzeciego miesiąca ciąży i to na koszt ubezpieczenia, należała wówczas do najbardziej prokobiecych rozstrzygnięć prawnych na świecie. Amerykanki na podobną ustawę musiały czekać jeszcze 20 lat.
Ustawowo zalegalizowano także środki antykoncepcyjne. Ustrój socjalistyczny w swej teorii był proemancypacyjny, a emancypacja kobiet była jednym z jego głównych celów – stwierdza S. Walczewska. Dlaczego więc mówimy o „feminizmie państwowym”?
Państwo, gwarantując konstytucyjnie równouprawnienie płci, jednocześnie decydowało o jakich elementach tego równouprawnienia będzie się dyskutowało i o tym, kto i w jakim duchu może zabrać głos, przesądzając z góry, że głos ten musi odpowiadać polityce państwowej, a dokładniej polityce rządzącej partii.
O swobodnych forach dyskusyjnych nie mogło być mowy, podobnie jak o swobodnym tworzeniu organizacji kobiecych. To państwo zdecydowało, że w Polsce będzie istniała tylko jedna organizacja kobieca – utworzona w 1945 Liga Kobiet, finansowana i kontrolowana przez państwo.
Nadal obowiązywały kryteria ideologiczne, klasowe, charakterystyczne dla dawnego ruchu kobiecego. Zgodnie z nimi odwoływano się jedynie do tradycji późnego i niemającego w Polsce zbyt wielkiego wpływu ruchu socjalistycznego i komunistycznego. Ów „robotniczy” ruch przeciwstawiano ruchowi „burżuazyjnemu”, uznając go za, jak pisze Walczewska, „fanaberie pań z klasy posiadającej”, mające na celu odwrócenie uwagi kobiet-robotnic od walki klasowej.
Milczeniem pomijano niepodlegający wątpliwości fakt, że to właśnie ów „burżuazyjny” ruch kobiet z klasy średniej zdobył prawa polityczne dla wszystkich kobiet, a także prawo do wykształcenia czy prawo do pracy nie tylko w fabryce.
Ruch emancypacyjny pierwszej fali operował pojęciem „kobieta wybitna”. Takim mianem określano kobiety, które własnym wysiłkiem zdobyły pozycję w społeczeństwie, solidaryzowały się z ruchem kobiecym i swym autorytetem go wspierały. W czasach socjalizmu za wybitne działaczki ruchu kobiecego uznawano działaczki partii socjalistycznych czy komunistycznych, niemające nic wspólnego z ruchem kobiecym.
Sławomira Walczewska podaje przykład listy kobiet wybitnych, opublikowanej w „Naszej Pracy” – biuletynie wewnętrznym Ligi Kobiet z 1982 roku. Na tej liście znalazły się m.in. Klara Zetkin i Nadieżda Krupska, a zabrakło miejsca dla Olympii de Gouges, walczącej o prawa kobiet w czasie rewolucji francuskiej, czy Elisabeth Cady Stanton, amerykańskiej działaczki na rzecz politycznych praw kobiet.
Swobodną dyskusję emancypacyjną, wymianę poglądów zastąpiono akcjami propagandowymi, hasłami i sloganami. W pierwszych powojennych latach odbudowy kraju ze zniszczeń wojennych koncepcję równouprawnienia kobiet realizowano przez zniesienie podziału prac na męskie i kobiece.
Wobec braku mężczyzn zachęcano kobiety do wykonywania zawodów tradycyjnie męskich, wymagających wielkiego wysiłku fizycznego. Bohaterkami tamtych lat stały się „murarki”, „górniczki” czy „hutniczki”. Później, w okresie kolektywizacji rolnictwa pojawiło się szeroko propagowane hasło „Kobiety na traktory”.
Po okresie intensywnej odbudowy kraju stopniowo rezygnowano z zatrudniania kobiet w typowo męskich zawodach i wprowadzono ochronę ich pracy, a nawet zakaz pracy na niektórych stanowiskach, co podyktowane było przede wszystkim troską o kobiecą zdolność reprodukcyjną. Nadal funkcjonował stereotyp, że kobieta w pełni realizuje się jedynie w macierzyństwie i w rodzinie.
Zgodnie z tradycyjnym przekonaniem, że opieka nad dzieckiem, troska o jego wychowanie jest jedynie obowiązkiem kobiety, z urlopów wychowawczych, macierzyńskich czy zwolnień lekarskich z tytułu choroby dziecka korzystać mogła jedynie matka.
Z końcem lat pięćdziesiątych i w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku szeroko propagowano hasło racjonalizacji i modernizacji prac domowych. Kuchnia-laboratorium, wyposażona w wieloczynnościowe roboty, zamrażarki czy pralki, miała ułatwiać wykonywanie domowych obowiązków. Guziki w tym laboratorium naturalnie miała naciskać kobieta, bowiem nadal uważano, że prace domowe należą do kobiet.
Później koncepcję partnerstwa w małżeństwie próbowano załatać sloganem „Ludwiku, do rondla!”. W ten sposób próbowano namawiać mężów do pomagania żonom w pracach domowych, które ciągle były przypisywane wyłącznie kobietom. Mało tego, w przypadku spraw rozwodowych sądy rozliczały kobiety z tego, czy i jak wykonywały te obowiązki, pytano o to, czy prały, gotowały i sprzątały. Tego rodzaju pytań nie zadawano jednak mężczyznom, a przecież prawo mówiło o równouprawnieniu.
Późno, bo dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych zauważono niewielkie uczestnictwo kobiet w życiu politycznym, a ponieważ analiza tego zjawiska mogłaby okazać się niekorzystna dla samego systemu politycznego, ograniczono się więc do konkluzji, że „system prawny w krajach socjalistycznych jest tak postępowy, iż wyprzedza aspiracje kobiet”.
Tezę, że kobiety są wprawdzie równouprawnione, ale nie dość wyemancypowane, aby z tego równouprawnienia korzystać, przyjęto jako pewnik. Swobodna dyskusja nad prawdopodobieństwem, że to być może prawo nie jest dobre, że niedostateczne są przepisy jego egzekwowania albo że nie odpowiada emancypacyjnym dążeniom kobiet, nie była możliwa. Kobiety uznano po prostu za gorszą część społeczeństwa, którą należy „zaktywizować”.
To, że kobiety miały równe prawa, nie oznaczało jeszcze, że w praktyce te prawa były przestrzegane. Faktem było, że mimo powszechnego prawa pracy kobiety miały utrudniony dostęp do atrakcyjnych zawodów, w porównaniu z mężczyznami mniej zarabiały, miały mniejsze od nich możliwości awansu i, co ważne, nie miały niemal żadnej możliwość udziału w tworzeniu prawa. O wyrównywaniu szans czy parytetach wyborczych wówczas nie mówiono
W 1956 roku w parlamencie było zaledwie 4 procent kobiet. W składzie ostatniej kadencji Sejmu PRL było ich ponad 20 procent. Najwięcej, bo 23 procent kobiet znalazło się w Sejmie VIII kadencji (w latach 1980-1985), ale nie było to równoznaczne ze wzrostem politycznego wpływu kobiet. Wśród posłanek przewagę (60 procent) stanowiły niemające większych doświadczeń kobiety młode, w wieku 23-30 lat, a 30 procent ogółu posłanek miało wykształcenie podstawowe i niepełne średnie.
Wśród posłów przeważali starsi, znacznie lepiej wykształceni mężczyźni. Już to wskazuje, że rola kobiet w ówczesnym Sejmie była ograniczona, by nie powiedzieć za Walczewską, iż „mogły one pełnić jedynie funkcję ozdoby”.
Jednocześnie należy pamiętać, że w tamtych czasach rola Sejmu była podrzędna w stosunku do partii komunistycznej. Prawdziwym ośrodkiem decyzyjnym były władze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a w nich udział kobiet był znikomy. W Biurze Politycznym PZPR pierwsza kobieta pojawiła się dopiero w 1981 roku. Była nią Zofia Grzyb, brygadzistka z „Radoskóru”, która, jak pisze Joanna Cieśla, „przez 5 lat służyła władzy za peerelowską wersję listka figowego, a społeczeństwu za obiekt nieustającej uciechy” („Polityka” 2009 nr 35).
W Polsce realnego socjalizmu prawo tworzyli obwarowani w ośrodkach decyzyjnych mężczyźni, natomiast kobiety musiały się temu prawu biernie podporządkowywać. Tym samym w państwie konstytucyjnie zapewniającym równouprawnienie płci nie został zrealizowany podstawowy sens tego emancypacyjnego postulatu, o który kobiety walczyły od XIX wieku, sens, polegający na równym podleganiu prawu i na równych dla kobiet i mężczyzn możliwościach tworzenia tego prawa.
Danuta Meyza-Marušiak