BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Na pamięć społeczną, podobnie jak na świadomość historyczną ma wpływ nie tylko nasze własne doświadczenie czy pokoleniowy przekaz rodzinny, swoją rolę w tym względzie odgrywa też, bądź powinna odgrywać literatura historyczna. Profesor Janusz Tazbir, jeden z najlepszych i najciekawszych polskich historyków, dość sceptycznie ocenia możliwości tego rodzaju wpływu literatury historycznej, ponieważ jego zdaniem „ludzie w gruncie rzeczy nie są ciekawi nowych poglądów na historię.
Oni po prostu chcą, aby im historycy potwierdzili te zapatrywania, które wynieśli z własnych przemyśleń, z domu i tak dalej. Sądzę – pisze profesor – że wybitny jest w oczach szerszej publiczności ten historyk, który potwierdza to, co oni sądzili, a nie ten, który podejmie z nimi polemikę” (Pamięć i zapomnienie w historii).
Decyzja o tym, czy swoje przekonania chcemy konfrontować ze stanowiskiem historyków, należy wyłącznie do nas. Od każdego z nas zależy, czy w myśleniu o historii Polski zatrzymamy się na ugruntowanych przez lata stereotypach, czy może starczą nam tak modne obecnie widowiska historyczne, czy też sięgniemy po najnowsze książki historyków. Wybierać mamy z czego.
Środowisko polskich historyków jest niewątpliwie najaktywniejsze w Europie Środkowej i Wschodniej, czego najlepszym przykładem może być ponad 170 prac zgłoszonych do ostatniej edycji dorocznego konkursu książek historycznych czasopisma „Polityka”.
W tym odcinku, popularyzującym polską książkę, uwagę niebojących się historii czytelników pragnę zwrócić na kilka nowości, których lektura niewątpliwie zmusza do przemyśleń.
Do takich książek należy praca zbiorowa pod redakcją naukową profesorów Adama Rotfelda i Anatola W. Torkunowa Białe plamy. Czarne plamy. Sprawy trudne w relacjach polsko-rosyjskich 1918-2008 (PISM, Warszawa 2010). To lektura niełatwa, autorzy prac – Polacy i Rosjanie – konfrontują dwie pamięci, polską i rosyjską, o tych samych wydarzeniach historycznych, dotyczących obu narodów.
Równocześnie jest to konfrontacja różnych, nierzadko przeciwstawnych dróg myślenia historycznego. Sam fakt opublikowania tego typu pracy, uświadamiającej przesłanki, którymi kierują się w ocenie wydarzeń historycznych strony pozostające często w konflikcie, może w przyszłości ułatwić wzajemne porozumienie.
Druga książka dotyczy stosunków polsko-ukraińskich, na których długim cieniem kładzie się rzeź wołyńska i akcja o kryptonimie „Wisła”. Oba te bolesne wydarzenia z czasów wojny i bezpośrednio po niej co pewien czas wracają po obu stronach i po obu stronach są odmiennie interpretowane. Wokół ich interpretacji trwa nie tylko spór historyków polskich z historykami ukraińskimi, ale także spór polsko-polski.
Jednym z najaktywniejszych uczestników tych sporów jest prof. Grzegorz Motyka, który właśnie wydał książkę, będącą podsumowaniem jego długoletnich badań konfliktów polsko-ukraińskich w latach 1943-1947. Ponad 500-stronicowa praca nosi tytuł Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947 (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011). Autor nie szczędzi w niej opisów rzezi wołyńskiej, które znane nam były już wcześniej z opracowań cząstkowych czy wspomnień tych, którzy przeżyli. Teraz, zebrane i poddane szczegółowej rekonstrukcji, do głębi wstrząsają.
Według szacunków Grzegorza Motyki w całym konflikcie polsko-ukraińskim w latach 1943-1947 „straty polskie w wyniku akcji UPA wyniosły prawdopodobnie ok. 100 tys. zabitych”, a straty ukraińskie od 10 tys. do 15 tys. zabitych. „Przy czym na Wołyniu relacja strat jest wprost porażająca: po polskiej stronie padło może nawet 60 tys. ofiar, po ukraińskiej zaś raczej nie więcej niż 2-3 tys.”.
Jednocześnie autor konstatuje: „Nie zmienia to faktu, że większość ukraińskich ofiar – podobnie jak po polskiej stronie – stanowiła ludność cywilna, w tym wcale nie tak rzadko kobiety i dzieci”. Analizując drugi konflikt polsko-ukraiński – powojenną akcję „Wisła”, prof. Motyka dochodzi do wniosku, że z oddziałami UPA po 1945 roku strona polska mogła sobie stosunkowo łatwo poradzić bez tej akcji. Tym bardziej, że zastosowano w niej odpowiedzialnością zbiorową i dopuszczono się ciężkich przewinień wobec ukraińskiej ludności cywilnej.
Książka prof. Motyki, jak zauważa oceniający ją prof. Wiesław Władyka („Polityka” 2011 nr 12), to nie tylko opis dramatycznych wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat, to przede wszystkim próba odnalezienia właściwych pojęć i słów, które tym wydarzeniom pozwalają nadać wymiar etyczny i „umieścić je we współczesnych, trwających od 1945 r. rozważaniach o zbrodniach wojennych, ludobójstwie, o winie i karze”.
O ostatniej książce, którą w tym odcinku przedstawiam, prof. Jerzy Jedliński z Instytutu Historii PAN napisał: „Kto nie chce, niech nie czyta. Tylko, że – czy przeczytacie, czy nie, ta historia was dopadnie i już nie odpuści. Uciekaliśmy przed nią 65 lat, odwracając wzrok, zagadując bohaterskimi opowieściami, przecząc w zaparte albo tocząc scholastyczne spory o to, ilu Żydów może się zmieścić w jednej stodole. A teraz koniec: już nie ma się jak wymknąć. Będziemy z nią musieli żyć i radzić sobie, jak kto potrafi, bo to jest nasza historia” („Polityka” 2011 nr 11).
Mowa o książce Barbary Engelking Jest taki piękny słoneczny dzień… Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945, wydanej przez Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów (Warszawa 2011). Swoją pracę autorka oparła na ok. 500 relacjach i dziennikach tych, którym Zagładę udało się przeżyć. Korzystała też z ok. 300 teczek akt śledczych i sądowych z powojennych dochodzeń i procesów karnych przeciwko mieszkańcom wsi, podejrzanym bądź o współpracę z władzami hitlerowskimi, bądź też o zabijanie Żydów na własną rękę.
Materiały te pochodzą niemal z całej Polski środkowej. Autorkę interesowała tzw. trzecia fala Zagłady, kiedy to Żydzi po ucieczce z okrążonych gett, z transportów do Treblinki, z miejsc egzekucji szukali schronienia przeważnie w lasach, na wsiach, w których poprzednio żyli, ale także w miejscach zupełnie im obcych. Ich być lub nie być całkowicie zależało od ludności wsi – rolników, leśniczych i partyzantów. Autorka, jak zresztą sama zastrzega, niewiele uwagi poświęca tym szlachetnym ludziom, którzy nie dbając o własne bezpieczeństwo, udzielali Żydom pomocy, przechowywali ich.
Skupia się głównie na tych, co świadomi bezkarności na Żydów polowali, zabijali ich po to, by ich obrabować, bądź po prostu mordowali całkowicie bezinteresownie, donosili o ich kryjówkach granatowej policji lub niemieckiej żandarmerii, brali udział w organizowanych na nich przez Niemców obławach leśnych. To wśród ludności wiejskiej pojawili się wyspecjalizowani w takich polowaniach „łapacze”, mający na swych kontach po kilkanaście ofiar. Niekiedy nie lepszy los spotykał ukrywających się, gdy wpadali oni w ręce partyzantów.
Autorka bogato udokumentowanych i przerażających losów ukrywających się Żydów próbuje sprecyzować motywy zbrodniczego działania chłopów i partyzantów. Wśród nich wymienia strach przed Niemcami, świadomość bezkarności, chciwość, wrodzoną podłość i zabijanie „z czystej nienawiści”.
„Polacy – konkluduje autorka – którzy należeli także do niemieckich ofiar, teraz stawali się czasem pomocnikami katów”. Nie łatwo przyjąć tę prawdę, która jednak prawdą być nie przestaje.
Każda z przedstawionych wyżej książek polskich historyków dotyczy innych wydarzeń. Łączy je jednak to, że ich autorzy przedstawili tematy trudne, o których każdy z nas „swoje wie”, Teraz spróbujmy to „swoje” skonfrontować z wynikami najnowszych badań historycznych.
Danuta Meyza-Marušiak