OD ENTUZJASTEK DO PARYTETEK
Emancypacja dla Polek nie była modą przejętą z zagranicy, nie była też zrodzona z fanaberii znudzonych dam na salonach Warszawy, Lwowa czy Krakowa. W XIX stuleciu była po prostu życiową koniecznością. W dwu kolejnych powstaniach – listopadowym i styczniowym – zginęło wielu mężczyzn, a po klęsce zrywów powstańczych liczni zostali zesłani na Sybir, inni zaś wybrali emigrację.
Kobiety nader często zostawały same. Stawał przed nimi obowiązek kierowania rodziną, a często także konieczność zapewnienia jej bytu materialnego, co w sytuacji, gdy w wyniku represji popowstańczych kryzys ekonomiczny dotknął ziemiaństwo, było niełatwe. Znalazły się w realiach, którym nie mogły sprostać, bowiem tradycyjny model ich wychowania miał się nijak do wymogów współczesności.
Doskonale zdawali sobie z tego sprawę młodzi twórcy programu pozytywizmu warszawskiego, umieszczając w nim w latach siedemdziesiątych XIX wieku postulat emancypacji kobiet i optując za nim w licznych artykułach, zamieszczanych w „Przeglądzie Tygodniowym”. Nową sytuację i nieprzygotowanie kobiet do niej uświadamiało sobie przede wszystkim drugie po Entuzjastkach pokolenie emancypantek. Zmienił się ton dyskursu emancypacyjnego, skonkretyzowały się działania.
Na czoło ruchu emancypacyjnego Polek wysunęła się pisarka Eliza Orzeszkowa, która definitywnie rozliczyła się z romantycznym czy sentymentalnym modelem kobiety. Jej bohaterki nie były już „boskimi istotami”. Miały realne wymiary i żyły tu i teraz.
To ona w swej powieści Marta, wydanej w 1873, dała literacki obraz tragicznych skutków niepraktycznego kształcenia kobiety z warstwy ziemiańskiej, kobiety, która po stracie męża nie jest w stanie utrzymać siebie i dziecka.
Próba zarobkowania w jedynie dostępnym dla kobiet z jej warstwy zawodzie guwernantki kończy się fiaskiem, bowiem z powodu niedostatecznego wykształcenia bohaterka nie wytrzymuje konkurencji innych kobiet i traci pracę, a tym samym podstawy egzystencji. Mogłaby zostać krawcową, ale praca fizyczna w jej mniemaniu i w mniemaniu jej otoczenia oznaczałaby drastyczną deklasację. Odrzuca też ostateczną możliwość zarabiania własnym ciałem.
Zrozpaczona, bezsilna i upokorzona wybiera śmierć pod kołami pędzącego dyliżansu. Los Marty – kobiety nieprzygotowanej i nieprzystosowanej do życia – przedstawiła Orzeszkowa na tle podobnych kobiecych dramatów. Marta, przetłumaczona natychmiast na niemiecki, czeski i kilka innych języków, należy do tych utworów literackich, które obok Nory Ibsena i Hierty F. Bremer wywarły największy wpływ na rozwój i charakter europejskiego ruchu emancypacyjnego.
Dla Orzeszkowej, podobnie jak dla innych polskich emancypantek, było jasne, że tylko praca i edukacja mogą uwolnić kobiety od „klątwy wiecznego niemowlęctwa i anielstwa”. Temu przekonaniu pisarka dała wyraz w swej publicystyce, poruszając takie problemy, jak wychowanie domowe i wykształcenie kobiet, miłość, małżeństwo, życie rodzinne, przyczyny i trudności przeprowadzenia rozwodu, a także sytuację społeczną kobiet niezamężnych, pracę zawodową kobiet czy losy nieślubnych dzieci.
Najpełniejszy obraz poglądów emancypacyjnych Orzeszkowej znaleźć można w jej książce z 1873 roku, zatytułowanej Kilka słów o kobietach. Część o wychowaniu i wykształceniu kobiet zajęła w niej ponad połowę miejsca. Pisarka, opowiadając się za szerokim i gruntownym ich wykształceniem, swoje stanowisko argumentowała przede wszystkim wynikającymi z tego korzyściami dla mężczyzn czy rodzin.
Pisała, że: „Szczęśliwszym zapewne może być mężczyzna, którego po powrocie do domu spotyka żona z książką w ręku niż taki, dla którego odrywa się ona od rozważania wdzięków swych w zwiercadle” oraz: „W życiu domowem kobieta prawdziwie oświecona nie poczuje odrazy do najgrubszych choćby zajęć, bo rozum nauczy jej tej prawdy, że każda, najnieponętniejsza i najniższa praca uszlachetniona celem swym być może”.
Zapewniając gorąco, że kobieta wykształcona będzie nie tylko lepszą żoną, że lepiej będzie pracować, autorka nie zapomniała dodać, iż będzie też żoną posłuszniejszą. Tego rodzaju argumentacja wywołuje zdziwienie nie tylko dziś, wywoływała je także u jej współczesnych, szczególnie w kontekście znacznie radykalniejszej wymowy Marty.
Opowiadając się za emancypacją, Orzeszkowa gromiła to, co nazwała „błędną emancypacją”. Pisała: „Nie w imię błędnej emancypacji kobiecej, nie w imię owej fałszywej mądrości, która odbiera jej wdzięk właściwy i odrywa ją od użytecznej obowiązkowej pracy, ale w imię spokoju rodzinnego i potęgi idei rodzinnej, w imię godności człowieczeństwa, której najsilniejszą podporą oświata i praca, w imię nieodebranego prawa każdej ludzkiej istoty do udziału w szczęściu ze światła płynącym, wołać trzeba o naukę dla kobiet”.
Domaganie się przez Orzeszkową wykształcenia kobiet głównie w celu lepszego pełnienia przez nie tradycyjnych ról żon i matek Sławomira Walczewska w Damach, rycerzach i feministkach tłumaczyła jej nieumiejętnością pisania o sprawach kontrowersyjnych wprost „bez oglądania się na adwersarzy i bez stałego dbania o to, żeby ich nie urazić swoimi poglądami”.
W Kilku słowach o kobietach Orzeszkowa, optując jednoznacznie na rzecz pracy kobiet, znów uciekła się do charakterystycznej dla siebie argumentacji, przekonując swych domniemanych adwersarzy – mężczyzn, że praca kobiet pozytywnie wpłynie na związki małżeńskie. Pisze m.in. „Nie tylko ilość małżeństw, ale ilość dobrych małżeństw zwiększy się na skutek rozszerzenia i rozpowszechnienia pracy kobiecej”.
W dyskursie emancypacyjnym opowiadały się za pracą kobiet i inne pisarki, np. Karolina Wojnarowska oraz Anastazja Dzieduszycka, autorki popularnych wówczas książek o kobietach. Zwolenniczką Orzeszkowej była także Maria Konopnicka, uznawana za pionierkę pracy kobiecej. To ona po odejściu od męża z własnej pracy utrzymywała nie tylko siebie, ale także sześcioro swoich dzieci. Jako redaktorka pierwszego na ziemiach polskich czasopisma feministycznego „Świt” pisała, że jest to „organ kobiet dążących do samoistnej pracy”.
Tygodnik ten, wydawany w Warszawie w latach 1884-1887, zajmował się nie tylko problematyką kobiet z warstw średnich, ale jako pierwsze czasopismo także kobiet ze środowisk robotniczych i chłopskich, zaś w specjalnej serii Biblioteka „Świtu” ukazywały się publikacje na temat pracy kobiet. Zwolenniczką Konopnickiej była m.in. Waleria Marrené, która w kwietniu 1886 roku objęła po niej redakcję „Świtu”, ostro zwalczanego przez konserwatystów właśnie za śmiałe koncepcje emancypacyjne kobiet.
Emancypantki spod znaku Orzeszkowej konsekwentnie walczyły ze stereotypem, który kobietom ze stanu średniego pozwalał jedynie na wykonywanie zawodu guwernantki, bo przecież nie każda guwernantką być mogła, tak jak nie każda mogła zarabiać pisaniem. Kobiety tłumnie więc zaczęły zajmować się rzemiosłami „z wiarą – jak pisała Waleria Marrené – że w nich zapracują sobie na chleb bez niczyjej łaski i protekcji”.
Nieprędko dopuszczono je do zawodów urzędniczych, „do biurowej pracy, do kantorów, nawet do kas sklepowych, bo przecież sądzono powszechnie, że kobiety rachować nie umieją”, mówiła Marrené w sierpniu 1899 roku na zjeździe kobiet w Zakopanem.
Pierwszą instytucją, w której kobiety zaczęły pracować jako urzędniczki, była poczta, ale pracowały w niej na warunkach jawnie dyskryminacyjnych – otrzymywały pensję niższą niż mężczyźni, nie przysługiwały im urlopy zdrowotne czy wypoczynkowe, w zaborach austriackim i pruskim nie wolno im było wyjść za mąż, a złamanie tego zakazu oznaczało utratę pracy.
Mimo wielu przeciwieństw i trudności Polki ze stanu średniego pod koniec XIX wieku były już w stanie zapewnić sobie samodzielną egzystencję; otwierały zakłady krawieckie i kosmetyczne, coraz częściej znajdowały swe miejsce w handlu, imały się różnych rzemiosł. W 1889 roku założyły Koło Pracy Kobiet przy Towarzystwie Popierania Przemysłu i Handlu, a we Lwowie Paulina Kuczalska-Reinschmit wydawała czasopismo „Ster” (1895-1897), poświęcone pracy kobiet. Prawa do pracy kobietom nikt nie darował, z uporem wywalczyły je emancypantki spod znaku Orzeszkowej.
Orzeszkowa w Kilku słowach o kobietach zajęła również stanowisko w kwestii zdominowania kobiet przez mężczyzn, i to nie tylko w życiu publicznym, ale także w małżeństwie. Uważała, że to nie mężczyźni są źli, lecz świat, dający im więcej praw niż kobietom, a tym samym otwierający przed nimi większe możliwości.
Jej zdaniem kobiety powinny emancypować się nie spod męskiej tyranii, ale aktywnie przeciwstawiać się złym normom kulturowym i złemu prawodawstwu. Jednocześnie jednak uznawała, że i mężczyźni ponoszą odpowiedzialność za gorszą sytuację kobiet, dając przyzwolenie na krzywdzące je normy, mało tego, czerpiąc z nich korzyści.
I chociaż nadal obowiązywał Kodeks Napoleona, określający kobietę jako osobę „wieczyście małoletnią”, niezdolną do działań prawnych bez zgody męża, to jednak w XIX wieku zmienił się stosunek do zamążpójścia; kobiety stopniowo zyskiwały większą swobodę w wyborze męża oraz większą możliwość rozwodu.
W małżeństwie dominującą pozycję nadal zajmował jednak mężczyzna, czego najlepszym dowodem była wypowiedź Edwarda Prądzyńskiego, skądinąd gorącego zwolennika emancypacji kobiet, który w swej książce O prawach kobiet, wydanej w tym samym roku co Kilka słów o kobietach Orzeszkowej, zaprezentował swe ultrakonserwatywne poglądy na małżeństwo, pisząc: „…władza mężowska jest nietykalna.
Równouprawnienie nie może od niej kobietę uwolnić. Spółka małżeńska zawiązuje się kosztem nieuniknionej ofiary ze strony domowej niezależności kobiety. Wszelkie przeciwko temu protestacyje za wybuch nieokiełznanej swawoli uważać należy”.
O tym, że Prądzyński z takim represyjnym stosunkiem do kobiet w małżeństwie nie był osamotniony, nikogo zapewniać nie trzeba, podobnie jak o tym, że „protestacyje” wybuchły: kobiety, które „wybiły” się na samodzielność, pod koniec XIX wieku zaczęły się rozwodzić, żyć w wolnych związkach, wiązać się na zasadzie przyjaźni, współpracy, a czasem też miłości z innymi kobietami, rodzić nieślubne dzieci.
Orzeszkowa jako pierwsza odważyła się naruszyć tabu staropanieństwa, tabu tak silne, że nawet Narcyza Żmichowska, najradykalniejsza z Entuzjastek, pominęła je milczeniem. Dziś w epoce singielek i singli trudno sobie wyobrazić, czym było staropanieństwo w czasach pierwszych emancypantek.
Kobieta z klasy średniej, która nie wyszła za mąż, skazywała się na wykluczenie, nie miała środków materialnych, zapewniających jej egzystencję, o ile nie wyprosiła ich od krewnych, u których też kątem mieszkała i jeśli nie wybrała klasztoru, to ciążył na niej „straszliwy wyrok moralnej nicości”, pisała Eliza Orzeszkowa w 1873 roku.
Nie kwestionując stereotypowego myślenia o starych pannach, że „bywają śmieszne, złośliwe, obłudne, nabożne” lub „popadają w zalotność”, Orzeszkowa próbowała wzbudzić w społeczeństwie uczucie współczucia dla ich losu. Postulowała włączenie ich w sprawy ogółu, zapewniając, że kobieta niezamężna jako nauczycielka czy działaczka charytatywna może przynieść swą pracą pożytek społeczności, a samym kobietom zalecała, by nie zajmowały się zbyt swą sytuacją, ale zajęły się pracą dla ogółu. Pouczała je, że: „Samotna kobieta bez moralnego szwanku podźwignąć się może wtedy tylko, gdy myśl jej oświecona i szeroka potrafi oderwać się od samolubnych pragnień i żalów”.
Od autorki Marty nie oczekiwalibyśmy tego rodzaju pouczenia. Walczewska ten wyrok Orzeszkowej komentowała następująco: „Metafora podźwignięcia się sugeruje podobieństwo między kobietą samotną a kobietą upadłą. Kobieta samotna, nawet jeśli jest bez moralnego szwanku, jest w jakimś sensie również upadłą. Jest kobietą, która wy-padła z ustalonej, ogólnie przyjętej konwencji. Jest niedopasowana, a więc gorsza”.
Jak silna musiała być ta konwencja, skoro uległa jej Orzeszkowa, znana ze swych radykalnych wyborów życiowych, i skoro anatemy „gorszości” i wyizolowania nie przełamało pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku ani zapewnienie sobie przez kobiety samotne z klasy średniej materialnych podstaw egzystencji dzięki własnej pracy, ani osiągane przez nie sukcesy zawodowe.
Przyznajmy, że i dziś, w wieku XXI dwuznaczny uśmieszek pojawia się często w niejednym, szczególnie małomiasteczkowym czy wiejskim środowisku, gdy mowa o kobiecie samotnej, nawet wówczas, gdy kobieta ta wyróżnia się w nim swym wykształceniem czy samodzielnie osiągniętą zamożnością, a cóż dopiero, gdy jest ona „zwykłą” robotnicą czy gospodynią wiejską.
I chociaż Orzeszkowa nie oburzała się na stosunek społeczeństwa do starych panien, już przez sam fakt, że niejednokrotnie pisała o nich, zwróciła uwagę na istniejący problem, a kobietom samotnym uświadomiła, że nikt im niczego nie podaruje, że swoje prawa muszą sobie wywalczyć same.
Powieść Marta oraz książka Kilka słów o kobietach wysunęły Elizę Orzeszkową na czoło polskiego XIX-wiecznego ruchu feministycznego. Uzyskała rozgłos i sławę w Polsce, stała się znana za granicą, od licznych czytelniczek otrzymywała listy, w których dziękowały jej za wskazówki, jak mają żyć.
Światową sławę literacką przyniosła jej powieść Meir Ezofowicz i takie arcydzieła, jak Cham czy Nad Niemnem. Dwukrotnie była nominowana do Nagrody Nobla, ale jej nie otrzymała; przyznano ją Henrykowi Sienkiewiczowi. Była kobietą wybitną, ale stale poczuwała się do solidarności z ruchem kobiecym. Nie dziwi zatem fakt, że pierwsza fundacja, powołana przez ruch kobiecy do wspierania studiujących kobiet, nosiła jej imię.
Eliza Orzeszkowa zmarła w Grodnie 18 maja 1910 roku. Pogrzeb jej stał się wielką manifestacją społeczną, choć władze carskie wydały zakazy udziału w nim. To nad jej grobem przemawiający krytyk powiedział: „Ona była żywą mądrością i czującym sercem całej epoki”.
Danuta Meyza-Marušiak
W artykule wykorzystano m.in. prace: S. Walczewska: Damy, rycerze i feministki, A. Górnicka-Boratyńska Antologia tekstów feministycznych, materiały z wirtualnego „Muzeum Historii Kobiet” Fundacji Feminoteka.