I nagroda w kategorii „prasa“ w konkursie na reportaż z XVIII ŚWIATOWEGO FORUM MEDIÓW POLONIJNYCH
„Co oznaczają słowa: pamperek, uślumprać, gira?” – prowadzący program w regionalnej rozgłośni radiowej zadaje pytania sprawdzające znajomość gwary wielkopolskiej.
Kiedy po kilku godzinach podróży autokarem z Tarnowa przez całą Polskę słyszę te słowa, czuję lekkie podekscytowanie – Forum Mediów Polonijnych będzie gościć w Wielkopolsce. Dla mnie to podróż sentymentalna, bowiem tu, u moich dziadków spędzałam w dzieciństwie wszystkie wakacje i święta.
Wsłuchuję się w pytania konkursowe, by zmierzyć się z wyzwaniem: czy coś jeszcze pamiętam z gwary, w której po części wyrastałam? Kilku uczestników zlotu dziennikarzy polonijnych, mieszkających w różnych częściach świata, też wraca do swojej małej ojczyzny. To oni podczas wizyty w poszczególnych miastach tego regionu często będą urozmaicać opowieści przewodników historiami związanymi z ich młodością.
Przyjemne giglanie w sercu
Pierwszy nasz przystanek w Wielkopolsce to Kalisz, który może poszczycić się 1850-letnią tradycją. „Kalisz jest miastem magicznym, które daje natchnienie” – mówi prezydent miasta Janusz Pęcherz i jako dowód wymienia znane osobistości, które stąd pochodzą: poeta Adam Asnyk, pisarka Maria Dąbrowska (urodzona w niedaleko położonym Rusowie), Stanisław Wojciechowski – drugi prezydent II RP, czy piosenkarz Mieczysław Szcześniak.
Po konferencji prasowej w imponującym gmachu ratusza przenosimy się na Główny Rynek, gdzie próbujemy wchłonąć trochę tutejszej atmosfery, siedząc i obserwując przechodniów. Na ławkach obok nas miejscowi – również wygrzewają sie w promieniach słonecznych, dzieci karmią gołębie, bawią się. „Nie giglaj mnie!” – mówi w pewnym momencie dziewczynka do swojego brata, który goni ją i próbuje łaskotać.
W pierwszym momencie nawet nie zauważam, że to regionalizm, bowiem obserwując maluchy, sama jakbym przeniosła się w czasie i przypomniałam sobie zabawy podwórkowe podczas wakacji, czując przy tym przyjemne łaskotanie – giglanie w sercu.
Bambry
„Ale bamber!” – nie raz słyszałam, jak nazywano kogoś tym pogardliwym określeniem. Bamber brzmiał w moich uszach jak wieśniak, prostak. „Bambrzy to niemieccy osadnicy, przybyli z okolic Bambergu (Frankonia) w latach 1719-1753 na zaproszenie władz Poznania” – wyjaśnia Krzysztof Nowacki, rodowity poznaniak, obecnie mieszkający w Niemczech.
„Jakiś czas temu zacząłem poszukiwać moich korzeni i okazało się, że jestem Bambrem, bowiem moi przodkowie pochodzili właśnie z Niemiec” – opowiada. Przez okna autobusu, którym poruszamy się po Poznaniu, pokazuje mi atrakcje miasta. Widzę ożywienie na jego twarzy.
Kiedy docieramy do centrum, opowiada, jak za dawnych czasów przesiadywał z kolegami w kawiarni „Świtezianka”. Stąd już niedaleko do Starego Rynku, gdzie okazale prezentuje się ratusz, a na jego szczycie koziołki, które punktualnie o 12 w południe bodą się rogami. Ach, pamiętam z dzieciństwa jeszcze, że jadąc z rodzicami z Wrocławia nad morze, zawsze zatrzymywaliśmy się w Poznaniu, by zjeść lody cassate i obejrzeć koziołki!
Czy to poruta?
Stary Rynek wygląda imponująco – pięknie odrestaurowane kamienice, kawiarniane ogródki nadały mu barwy. To trzeci, po krakowskim i wrocławskim, co do wielkości rynek w Polsce – zajmuje 2 ha. Oprócz urokliwych kamieniczek jego kształt wyznaczają też ratusz i waga miejska, odwach, pałace Mielżyńskich i Działyńskich, domki budnicze z podcieniami, pomnik Bamberki, pręgierz i cztery fontanny – Prozerpiny, Marsa, Apollina i Neptuna.
„Co to jest?!” – zastanawiamy się z kolegą z Niemiec, przyglądając się budynkowi o typowej architekturze socjalistycznej, który raczej szpeci, niż zdobi Stary Rynek. Pytamy więc przewodniczkę, a ta z uśmiechem wyjaśnia: „Niektórzy mówią, że to poruta (‘wstyd”), iż wśród takich perełek architektury stoi też ten budynek, ale to Galeria Miejska Arsenał, która wcześniej działała jako Biuro Wystaw Artystycznych (BWA)”.
Później zajarzałam do Internetu – wśród poznaniaków toczą się dyskusje, czy kontrowersyjny budynek należy zburzyć, czy też potraktować łaskawszym okiem. „Z pewnością upłynie jeszcze sporo czasu zanim zbiory galerii znajdą swoje nowe miejsce” – słyszę głos przewodniczki, jakby przeczuwającej, że zechcemy o to spytać.
W Starym Browarze – piwo i skibka chleba ze smalcem!
Z dzieciństwa pamiętam, że odwiedzając Poznań podczas podróży nad morze, zawsze wstępowaliśmy do tutejszych domów towarowych, w których fascynowały mnie schody ruchome. Czy owe domy towarowe jeszcze istnieją? Nie wiem, ale my wieczorem, w czasie wolnym udajemy się z naszą przewodniczką-forumowiczką Zosią Schroten-Czerniejewicz z Holandii do browarów. Tak, tak, tych które przebudowała i rozsławiła Grażyna Kulczyk. Po drodze ze Starego Rynku Zosia zatrzymuje się przed wejściem do bramy jednej z kamienic. „Tu się urodziłam” – oznajmia.
Wreszcie docieramy do celu. Ponadstuletnie nieruchomości browaru braci Huggerów zamieniono w Stary Browar, który pełni rolę kompleksowego centrum handlowo-usługowego i kulturowego. „Po wysprzątaniu terenu starego browaru, już w 1999 roku zaczęto tu wystawiać pierwsze spektakle teatralne” – relacjonuje Zosia.
Potem, według planów inwestorki Grażyny Kulczyk, realizowane były kolejne zadania: w 2003 roku został otwarty kompleks centrum, w następnym roku ruszył Dziedziniec Sztuki, gdzie organizowane są liczne wystawy, spotkania literackie, spektakle teatralne i koncerty. Siedzimy w jednej z kawiarni na tarasie Starego Browaru i delektujemy się widokiem.
To miejsce z jednej strony nowoczesne, z drugiej mające klimat, ten stary, i charakter. Kiedy podchodzi do nas kelnerka zamawiamy – a jakżeby inaczej? – piwo! A do tego skibkę (‘kromkę’) chleba ze smalcem. Ponieważ robi się późno, a reszta forumowiczów czeka na nas w umówionym miejscu, opuszczamy Stary Browar z myślą, że kiedyś tu wrócimy.
Gzik z pyrami
Międzynarodowe Targi Poznańskie jeszcze w czasach PRL-u pełniły rolę okna na świat. Tu bowiem zjeżdżali się wystawcy z całego świata i prezentowali swoje produkty. Międzynarodowe Targi Poznańskie powstały w roku 1921, są więc jednymi z najstarszych terenów wystawowych w Europie.
Dysponują największą w Polsce infrastrukturą – posiadają 16 klimatyzowanych pawilonów o wysokim standardzie i dużej powierzchni (ponad 110 tys. m² w halach wystawienniczych i prawie 35 tys. m² terenu otwartego) oraz 81 nowoczesnych sal konferencyjnych. I tę gigantyczność odczuwamy, spacerując po halach wystawowych…
Moją uwagę od razu zwraca stoisko z typowymi wielkopolskimi przysmakami, bowiem z daleka zauważam napis: gzik. To było ulubione danie mojego dziadka! Pyry z gzikiem babcia serwowała niemalże w każdy postny piątek, ale najlepiej smakował latem, z młodymi ziemniakami. Co to takiego ten gzik? Twarożek ze śmietaną i szczypiorkiem. W domu moich dziadków najczęściej podawano do niego maślankę.
Uniwersytet stanął otworem, ale aula była zakluczona
Poznań to również miasto 26 wyższych uczelni, na których kształci się 130 tysięcy studentów. My odwiedzamy jedną z nich. Jesteśmy na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Tu czeka nas skrzętnie przygotowany program. Najpierw zostajemy podzieleni na grupy, by wziąć udział w warsztatach pod okiem najlepszych specjalistów.
Po oficjalnym powitaniu przez władze uczelni możemy udać się na zajęcia. „W tej auli spotkamy się po warsztatach. Możecie tu państwo bez obaw zostawić okrycia wierzchnie, bowiem sala będzie zakluczona” – słyszymy. Niektórzy z forumowiczów zwracają uwagę na ten charakterystyczny dla tego regionu czasownik zakluczyć, który oznacza ‘zamknąć na klucz’.
Udajemy się więc na warsztaty, na których niektórzy z nas próbują swoich sił w prezentowaniu prognozy pogody przed kamerami telewizyjnymi, a inni odczytują dowcipne dialogi przed mikrofonem radiowym. Przed nami jeszcze wykłady: „Przyszłość prasy drukowanej”, „Dziennikarstwo śledcze” i ten najciekawszy, prowadzony przez Andrzeja Niczyperowicza, poświęcony tworzeniu nagłówków prasowych. Wieczór na uniwersytecie kończy się rozrywkowo – występem Piotra Kuźniaka z zespołu Trubadurzy.
Czy to prawda, czy tylko blubry?
Poznań, Gniezno i Ostrów Lednicki – to trzy miejsca w Wielkopolsce, które pretendują do tytułu kolebki polskości. W każdym z nich istnieją bowiem ślady mówiące, że to może właśnie tu odbył się chrzest Mieszka I.
Na urokliwy Ostrów Lednicki płyniemy promem. Po drodze przewodnik przygotowuje nas na to, co za chwilę zobaczymy. „Na wyspie, w centrum plemienia Polan, zachowały się pozostałości grodu Mieszka i Bolesława Chrobrego oraz relikty najstarszego w Polsce zespołu preromańskiej architektury pałacowo-sakralnej z basenami do chrztu! A więc to nie żadne blubry (‘bzdury’), to poważne dowody na to, że właśnie tu mógł odbyć się pierwszy w Polsce chrzest” – przekonuje przewodnik. Jak się dowiadujemy, obiekty wzniesiono w czasach panowania Mieszka I, czyli tuż przed rokiem 966.
Ostrów był jednym z głównych ośrodków obronnych i administracyjnych Polski. „W tym historycznym miejscu toczy się akcja powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego Stara baśń, wskrzeszającej zamierzchłe czasy pogańskich Słowian” – opisuje przewodnik. Opuszczamy to baśniowe miejsce, które przywitało nas piękną pogodą i… nutką tajemnicy: może rzeczywiście to tu miały miejsce przełomowe wydarzenia w dziejach Polski?
Trzeba się wypindraczyć
„Jutro zobaczysz moje rodzinne miasto! – uprzedził mnie Michał Zieliński z Finlandii. – Mam dla ciebie i jeszcze jednej dziewczyny ze Stanów Zjednoczonych pewne zadanie, ale dziś nie mogę ci zdradzić, o co chodzi”. Zaintrygował mnie. Zaglądam do programu Forum i dowiaduję się, że jednym z punktów programu jest zwiedzanie Wągrowca. Ale czego oczekuje od nas Michał? Na wszelki wypadek trzeba się schludnie ubrać – myślę sobie.
Ruszamy nazajutrz. Po drodze Michał uprzedza, jakie atrakcje na nas czekają: „Zobaczycie Rezerwat Przyrody Dębina z cennymi okazami dębów szypułkowych, pomnikiem przyrody dębem Korfantym oraz rezerwatem czapli siwej”. Zwiedzamy też późnogotycki kościół farny pw. św. Jakuba. „Tu mój ojciec grał na organach” – mówi Michał, nie kryjąc wzruszenia.
Udajemy się do miejsca, gdzie obejrzymy unikatowe zjawisko geograficzne – krzyżujące się pod kątem prostym dwie rzeki: Wełna z Nielbą. Wreszcie docieramy do wągrowieckiego rynku, gdzie czekają na nas władze miasta: burmistrz Stanisław Wilczyński z… niespodzianką. „Z okazji wizyty dziennikarzy polonijnych z całego świata, proszę o odsłonięcie ławeczki dziennikarskiej!” – mówi.
Okazuje się, że nasz forumowy kolega Michał zaangażował mnie i Tatianę Kotasińska z USA, byśmy wraz z organizatorami przedsięwzięcia dokonały przykręcenia pamiątkowych tabliczek. Ta ławeczka wywołała spory entuzjazm nie tylko wśród dziennikarzy, ale i mieszkańców miasta – wszyscy chcą się na niej fotografować.
„Byłam ciekawa, co się tu będzie działo, kiedy zobaczyłam tyle wypindraczonych (‘wystrojonych’) ludzi – mówi jedna z mieszkanek miasta. – Wy pojedziecie, ławeczka zostanie. Będziemy wspominać waszą wizytę, przychodząc tu na spacery”.
Szczuny i Marta
W ostatni wieczór Forum czeka nas niesamowity koncert! Do Tarnowa Podórnego, gdzie jesteśmy zakwaterowani, z inicjatywy Elika Plichty – dziennikarza z Niemiec, przyjeżdżają szczuny (‘chłopcy’) z Martą – wokalistką z zespołu… Lombard! Występ tej kultowej grupy, wizytówki Poznania, doskonale uzupełnia bogaty jak co roku program Międzynarodowego Forum Mediów Polonijnych. „Szklana pogoda”, „Przeżyj to sam” to przeboje, które rozgrzewają nas mimo późnej nocnej pory.
No cóż, jakoś to będzie! Zaległości we śnie nadrabiać będziemy po powrocie do domu. Liczy się tu i teraz! Najwyżej rano nie pójdziemy na śniadanie, może poprosimy o tytkę (‘papierowa torebka’) i weźmiemy kanapki na drogę…
Kolejne forumowe rojbrowanie (‘łobuzowanie’) dopiero za rok…
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Czesława Rudnik, Dorota Hoffman
Materiał powstał na podczas XVIII Światowego Forum Mediów Polonijnych Tarnów – Wielkopolska, które odbyło się w dniach 8 – 15.09.2010.
Organizatorem przedsięwzięcia było Małopolskie Forum Współpracy z Polonią w Tarnowie.