Kiedy dotarła do nas smutna wiadomość o tragicznym wypadku, w którym zginęli Marysia i Michał Kosiniak-Kamyszowie, nie mogliśmy w to uwierzyć. Do tragedii doszło 9 sierpnia pod Łagowem. Dzieci naszego byłego ambasadora Zenona Kosiniaka-Kamysza (obecnie ambasadora RP w Kanadzie) i jego małżonki Katarzyny spędzały wakacje w Polsce.
Na Facebooku na profilu Marysi widnieją jeszcze zapisy, informujące o jej przyjeździe do Polski, z których wynika, że bardzo cieszyła się na wakacje w rodzinnym kraju. Potem kilka wpisów jej znajomych, z którymi miała się spotkać. Jest też informacja z 28 lipca, w której Marysia, będąc już w Polsce, informuje koleżankę, iż przesunęła lot do Kanady: „Ja jednak zostaję dłużej, bo tak to dzisiaj mam lot, ale tylko Mama leci, ja przełożyłam na 19 sierpnia ;)“. Ostatni wpis Marysi zamieszczony został 8 sierpnia o 14.45 – na dzień przed tragicznym wypadkiem…
Jak doniosła „Gazeta Wyborcza” w poniedziałek ok. 5 godziny nad ranem pod Łagowem samochodem renault megane podróżowała trójka młodych ludzi: 16-letnia Maria, jej 20-letni brat Michał oraz ich 20-letnia kuzynka Sylvia Maka z Toronto. Prowadząca pojazd (prawdopodobnie kuzynka Sylvia) nie zatrzymała się przed znakiem „stop“ i wjechała na skrzyżowanie prosto pod tira z naczepą. Auto stanęło w płomieniach, na ratunek ruszył kierowca tira, ale zdołał wyciągnąć tylko jedną osobę – kobietę. Niestety, zmarła mimo reanimacji. Dwie inne osoby spłonęły w aucie.
W 2003 roku do Bratysławy przybył nowy ambasador – pan Zenon Kosiniak-Kamysz wraz z żoną i dwójką dzieci. Marysia i Michał przeżywały kolejną przeprowadzkę z uwagi na misję dyplomatyczną ich ojca. „Dzieci przywiązują się do kolegów, nawiązują przyjaźnie. Bardzo przeżyły wyjazd z Berlina, niedługo potem czekał je wyjazd z Warszawy.
Nasza córka do dziś nie może tego przeboleć i gdyby była możliwość powrotu do Warszawy, wyjechałaby natychmiast“ – mówiła w wywiadzie dla „Monitora Polonijnego” ich mama Katarzyna Kosiniak-Kamysz („Monitor Polonijny”, listopad 2004). Dzieci pana ambasadora podjęły naukę w austriackiej szkole, do której codziennie ich zawoziła mama. Oprócz tego pobierały naukę w szkole polskiej przy ambasadzie RP w Bratysławie.
Kiedy w 2004 roku na łamach naszego miesięcznika ogłosiliśmy konkurs dla dzieci pod tytułem „Moje zwierzątko“, 9-letnia wtedy Marysia nadesłała swoją pracę, którą zatytułowała „Zwierzęta można mieć“ („Monitor Polonijny” lipiec-sierpień 2004 – www.polonia.sk), a która uzyskała wyróżnienie.
„Jej praca była bardzo ciekawa, bowiem sztuką było napisać o zwierzątkach, skoro ich nie posiadała“ – oceniała jedna z członkiń jury. Kiedy w 2007 roku rodzinie państwa Kamyszów przyszło opuścić Bratysławę, znów trudno było się rozstać. Potem była przeprowadzka do Berlina, Warszawy i na początku tego roku do Kanady. Maria uczyła się w High School w Ottawie, Michał był studentem uniwersytetu w Ottawie.
Na Facebooku (R.I.P. Michael Kosiniak-Kamysz oraz R.I.P. Maria Kosiniak-Kamysz <3) płyną słowa żalu, niedowierzania. Wpisują się głównie młodzi ludzie, ich przyjaciele. Pewna dziewczyna wyznaje, że Michał był jej pierwszą miłością, a ona jego ostatnią, koleżanki Marysi dziękują jej, że mogły choć przez jakiś czas być w kręgu jej znajomych…
Pan ambasador Zenon Kosiniak-Kamysz miał lecieć do Polski 12 sierpnia na spotkanie ambasadorów w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, wtedy też miał spotkać się ze swoimi dziećmi…
W „Gazecie Wyborczej” w dziale nekrologów czytamy: „Pogrążeni w głębokiej rozpaczy po tragicznej śmierci NASZYCH JEDYNYCH DZIECI […] ZROZPACZENI RODZICE I DZIADKOWIE ORAZ RODZINA“
Pogrzeb Michała i Marii odbył się 14 sierpnia na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie.
Małgorzata Wojcieszyńska
Pani Kasiu, Panie Ambasadorze – w imieniu redakcji „Monitora Polonijnego“ i jego czytelników składamy głębokie wyrazy współczucia. Zdajemy sobie sprawę, że żadne słowa nie ukoją bólu, nie wrócą dawnych chwil… Chcemy, abyście Państwo wiedzieli, że pamiętamy o Was, że w tych trudnych chwilach myślami jesteśmy z Wami. Czujemy się zaszczyceni, że mogliśmy być częścią Waszego i Waszych Dzieci życia na drodze dyplomatycznej, którą Wam przyszło pokonywać.
Redakcja „Monitora Polonijnego“
Czasem odchodzą nasze anioły…
Czasem odchodzą nasze anioły
I nagle w miejscu staje czas.
A z nim cząstka nas odchodzi.
I wielki smutek marszczy twarz.
Trudno pisać o ludziach pięknych, młodych, inteligentnych, przed którymi cały świat stał otworem, a którym jednak los odebrał możliwość pokazania, na co ich stać, co są w stanie osiągnąć…
Wystarczyła chwila, by ich krótkie życie się skończyło…
Ich tragiczna, bezsensowna śmierć zszokowała przede wszystkim tych, którzy ich znali. A na Słowacji znali Ich chyba wszyscy, odwiedzający ambasadę Polską w Bratysławie w czasach, gdy na czele tej placówki stał ich ojciec. Kręcili się bowiem zawsze gdzieś w jej pomieszczeniach, zwłaszcza podczas rozmaitych świąt i uroczystości. Ta Ich obecność w placówce dyplomatycznej nadawała jej ciepła, takiego rodzinnego, eliminowała dystanse…
Michała i Marysię znali też dobrze uczniowie, uczęszczający w tamtych czasach do Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Ambasadzie RP w Bratysławie, i oczywiście nauczyciele tam uczący.
Ja miałam okazję spotkać Ich osobiście. Właśnie w szkole polskiej, w której swego czasu uczyłam, a którą i Oni odwiedzali podczas weekendów. Pamiętam Ich szczere uśmiechy, otwartość na świat, chęć poznawania wszystkiego… Byli tacy… normalni.
Zwykle, kiedy wspominam tamte wspaniałe czasy, łza mi się kręci w oku… Teraz też, ale tym razem to bardzo gorzka łza.
Michała i Marysi nie widziałam od kilku lat. W tym czasie zdążyli wydorośleć, wypięknięć i zmądrzeć. Czasami śledziłam Ich losy z daleka. A to ktoś ze wspólnych znajomych donosił mi, że mają się dobrze, a to z oficjalnych informacji prasowych dowiadywałam się, że wraz z rodzicami wybierają się właśnie na placówkę do Kanady, a ostatnio zajrzałam nawet na Facebook, by przekonać się, jak się zmienili zewnętrznie. I zobaczyłam tam przystojnego młodego mężczyznę, na twarzy którego pozostał ten sam uśmiech sprzed lat, i śliczną młodą dziewczynę…
Trudno oswoić się nauczycielowi z myślą, iż jego uczniowie, tak młodzi, obiecujący nigdy więcej nie zasiądą do klasówki, nie napiszą kolejnego wypracowania, ba, nawet nie pójdą na wagary!
Trudniej jednak pogodzić się rodzicom, kiedy muszą pochować swoje dziecko. Jedno. Ale co z rodzicami, którzy tracą nagle dwoje dzieci i wszystkie nadzieje z nimi związane, całą przyszłość? Co czują? Rozpacz? Ból? Co wszystko muszą przeżywać teraz rodzice Michała i Marysi? Przecież w jednej chwili skończył się im świat, jaki znali dotychczas. Jak dalej będą żyć? Czy czas przywróci im równowagę? Oby!
Czas wszystko zmienia, ale Marysia i Michał pozostaną już niezmiennie tacy sami. Jak anioły. Piękni i młodzi…
Maria Magdalena Nowakowska