Henryk Sławik, posłaniec Pana Boga

 TO WARTO WIEDZIEĆ 

Kiedy 6 listopada 1990 roku w jerozolimskim Instytucie Yad Vashem i w Alei Sprawiedliwych na Wzgórzu Pamięci odbywały się uroczystości pośmiertnego uhonorowania go tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, ci, których ocalił w latach Zagłady, mówili o nim „posłaniec Pana Boga”, „nasz prawdziwy przyjaciel”, „niezwykły człowiek o dobrych oczach”.

Na medalu, przyznawanym tym, którzy ratowali Żydów w czasie Holocaustu, widnieje sentencja z Talmudu: „Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat”. Henryk Sławik ocalił życie ponad pięciu tysiącom Żydów polskich. Ocalmy więc i my pamięć o tym bohaterskim Polaku.

Henryk Sławik urodził się w 1894 roku w zaborze pruskim, we wsi Szeroka, która dziś jest dzielnicą Jastrzębia Zdroju. Był dziewiątym dzieckiem niezamożnej śląskiej rodziny chłopskiej. Ukończył niemiecką szkołę ludową, z której prócz podstawowego zasobu wiadomości wyniósł doskonałą znajomość języka niemieckiego.

Po ukończeniu edukacji wyjechał do Pszczyny. Nie studiował na uniwersytetach, był jednak wyjątkowym człowiekiem, któremu wiadomości z Volksschule nie starczały; był dociekliwy, pracowity i, podobnie jak Witos czy Mikołajczyk, był samoukiem. W roku 1912 wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej Zaboru Pruskiego.

Po wybuchu I wojny światowej został wcielony do armii pruskiej. Dostał się do niewoli rosyjskiej, z której na Śląsk powrócił po podpisaniu pokoju brzeskiego. Brał udział w powstaniach śląskich, był członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej, silnie angażował się w akcję plebiscytową, m.in. pisząc liczne artykuły do „Gazety Robotniczej”, organu Okręgowego Komitetu PPS Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego.

Po przyłączenie części Śląska do Polski nie zaprzestał działalności politycznej i społecznej. Pozostał w Polskiej Partii Socjalistycznej, w latach 1934-1939 był członkiem jej Rady Naczelnej, zakładał stowarzyszenia i kluby sportowe, organizował uniwersytety robotnicze, kierował Stowarzyszeniem Kulturalno-Oświatowym Młodzieży Robotniczej „Siła”.

W 1922 roku zawodowo związał się z wydawaną w Katowicach „Gazetą Robotniczą”; początkowo pracował jako redaktor odpowiedzialny, a od 1928 roku jako jej redaktor naczelny. W roku 1930 i w latach 1936-1939 był prezesem Syndykatu Dziennikarzy Polskich Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego.

Był człowiekiem znanym i powszechnie szanowanym; pełnił funkcję radnego Katowic, wybrano go posłem do Sejmu Śląskiego, był też delegatem do Ligi Narodów. Nie tracił jednak więzi z robotnikami, m.in. znany jest fakt wspomagania przez niego strajkujących w Giszowcu górników.

Szczęśliwie układało mu się także życie rodzinne. Ożenił się w 1928 roku z Jadwigą Purzycką, pochodzącą z zamożnej rodziny warszawskiej. Cieszył się urodzoną w 1930 roku córką Krystyną, która po latach zwierzała się dziennikarce „Dziennika Zachodniego” Grażynie Kuźnik, że lata jej dzieciństwa były cudowne, pełne miłości, spacerów, książek i rozmów z ojcem.

Wybuch II wojny światowej zmienił życie Henryka Sławika. Był jednym z tych Ślązaków, którzy znaleźli się na hitlerowskiej liście osób, które po zajęciu Śląska należało natychmiast aresztować. Zdawał sobie sprawę, że hitlerowcy nie wybaczą mu ani działalności plebiscytowej, ani zaangażowania w przygotowania do obrony Śląska.

Z niemiecką dokładnością bowiem odnotowywali jego aktywność polityczną i jego antyhitlerowskie artykuły. W pierwszych dniach września bomba zniszczyła dom, w którym mieszkał. Żonę i córkę wysłał do Warszawy, sam zdecydował się opuścić Polskę i dołączyć do odradzającego się na Zachodzie wojska polskiego.

Podobnie jak tysiące polskich uchodźców także Henryk Sławik schronienie znalazł na Węgrzech, bowiem to właśnie Węgry, mimo iż były państwem obozu hitlerowskiego, wobec Polski zachowały neutralność i po 1 września nie wypowiedziały jej wojny, chociaż rząd III Rzeszy za bezpośredni lub pośredni udział w wojnie przeciw Polsce obiecywał im oddanie okolic Sambora i Turki.

Już w kwietniu 1939 roku węgierski minister spraw zagranicznych István Csáky w liście do ambasadora węgierskiego w Rzymie Villaniego pisał: „W akcji zbrojnej przeciw Polsce ani pośrednio, ani bezpośrednio nie jesteśmy skłonni uczestniczyć. Pod pojęciem pośrednio rozumiem każde żądanie przejścia oddziałów niemieckich pieszo czy na pojazdach mechanicznych przez nasz kraj w celu zaatakowania Polski.

Żądania takie będą odrzucone. Jeżeli Niemcy odpowiedzą na to przemocą, kategorycznie odpowiadam, że na broń odpowiemy bronią”. (cyt. za Ákos Engelmayer: Polscy uchodźcy na Węgrzech /1939-1945/). Gdy 9 września Ribbentrop zażądał przepuszczenia przez terytorium węgierskie wojsk niemieckich, mających zaatakować południową Polskę w kierunku na Stanisławów, premier Teleki stanowczo się temu sprzeciwił.

We wrześniu 1939 roku Węgrzy otworzyli swe granice dla Polaków. Przez tę granicę przeszło, zwłaszcza po 17 września, tysiące polskich uchodźców wojskowych i cywilnych. Od 18 września do początku października granicę węgierską przekroczyło 50-60 tysięcy polskich żołnierzy i około 15 tysięcy osób cywilnych.

W sposób zorganizowany przekroczyła ją m.in. 10. Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej, dowodzona przez płk. Stanisława Maczka, oddziały 3. Brygady Strzelców Górskich i 14. Pułku Artylerii Lekkiej, jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza, Policji Państwowej i Straży Granicznej, krakowski szpital wojskowy. Miejscowa ludność witała Polaków jak bohaterów, a na Przełęczy Tatarskiej ustawiono nawet bramę powitalną z herbami Polski i Węgier i napisem „Witamy braci Polaków”.

Na terytorium węgierskim oficerom pozwolono zachować broń boczną. Szeregowcy musieli złożyć ją do depozytu. Z chwilą przekroczenia granicy jeńcy polscy przechodzili na utrzymanie rządu węgierskiego. Żołnierzy umieszczono w obozach internowania pod strażą i dowództwem węgierskim, oficerów w sanatoriach, dworach i prywatnych willach.

Wszyscy wojskowi traktowani byli zgodnie z konwencją genewską z 1927 roku – otrzymywali żołd, wyżywienie, nie byli zmuszani do pracy. Do czerwca 1940 roku kilkadziesiąt tysięcy polskich żołnierzy i oficerów, w tym liczący 900 osób personel lotniczy (biorący później udział w bitwie o Anglię), dotarło przez Węgry do formowanej we Francji armii polskiej.

Uchodźcy cywilni kierowani byli do tzw. obozów, w praktyce najczęściej były to mieszkania prywatne, dwory i hotele. W pierwszych tygodniach, gdy nie istniały jeszcze instytucjonalne formy pomocy Polakom, Węgrzy dzielili się z nimi tym, co mieli. Szczególną rolę odegrał wówczas Związek Stowarzyszeń Węgiersko-Polskich, który utworzył Węgiersko-Polski Komitet Opieki nad Uchodźcami, kierowany przez hr. Erzsebet Szapáry.

Już 21 września 1939 roku przy IX departamencie węgierskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych powstało Biuro Uchodźców pod kierownictwem dr. Józsefa Antalla, które przejęło opiekę na uchodźcami cywilnymi, z których każdy otrzymywał stały miesięczny zasiłek, odpowiadający średniej pensji krajowej. Uchodźcy mogli podejmować pracę, a młodzież miała możliwości nauki w szkołach i uczelniach węgierskich lub specjalnie tworzonych szkołach polskich.

Henryk Sławik został skierowany do obozu dla osób cywilnych pod Miskolcem i tam właśnie spotkał się z Józsefem Antallem, który wizytował poszczególne obozy, pragnąc na miejscu poznać warunki, w jakich przebywają Polacy. Rozmowa z tym charyzmatycznym Węgrem, którego nasi rodacy wkrótce nazywali pieszczotliwie Ojczulkiem Polaków, zmieniła jego plany.

Przyjął jego propozycję i stanął na czele powołanego pod koniec listopada 1939 roku polskiego Komitetu Obywatelskiego do spraw Opieki nad Uchodźcami Polskimi. Obaj panowie nie tylko blisko ze sobą współpracowali, ale także się zaprzyjaźnili. Z Komitetem Obywatelskim współpracowały: Węgierskie Towarzystwo Adama Mickiewicza, Węgierski Czerwony Krzyż, Krajowe Węgiersko-Polskie Towarzystwo Studentów, duchowieństwo oraz wiele innych organizacji i szereg osób prywatnych.

Sprawy bytu tysięcy uchodźców, 35 polskich szkół podstawowych, jedynego wówczas w całej Europie gimnazjum w Balatonboglár, Instytutu Polskiego, domu starców w Keszthely czy polskich czasopism to tylko część problemów, z którymi musiał uporać się Sławik i ludzie pracujący w Komitecie Obywatelskim. Udawało się to dzięki doskonałej współpracy z Antallem.

Na początku 1940 roku rząd RP na uchodźctwie udzielił Sławikowi swego pełnomocnictwa, co niewątpliwie ułatwiło mu kontakty z władzami węgierskimi, a po likwidacji ambasady RP w Budapeszcie Komitet Obywatelski był uznawany przez Węgrów za reprezentację rządu polskiego na emigracji.

Od samego początku istnienia Komitetu Obywatelskiego Henryk Sławik zdawał sobie doskonale sprawę, że najbardziej zagrożeni są polscy Żydzi. W „Wieściach Polskich”, wydawanych w Budapeszcie pisał później: „Dla nas każdy uchodźca żydowski /…/ jest takim samym obywatelem jak każdy inny.

Dzielimy się jednak na dobrych i złych Polaków. Dobrym Polakiem jest ten uchodźca, który w każdej sytuacji zachowuje się godnie, nie przynosząc ujmy dobremu imieniu Polaka, który nie utrudnia innym uchodźcom życia, który w swoim sąsiedzie widzi rodaka i bliźniego, po prostu ten, który trzyma się biblijnej zasady nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe”.

Sławik był dobrym Polakiem, na długo, nim otrzymał instrukcje z Londynu, na podstawie niepisanej umowy z dobrym Węgrem Antallem wyrabiał Żydom z Polski dokumenty, umożliwiające im legalizację pobytu na Węgrzech. Wystawiał je na podstawie fałszywych metryk chrztu, wydawanych przez legalnie działający na Węgrzech Urząd Duszpasterski, kierowany przez franciszkanina, kapelana wojskowego mjr. Piotra Wilka-Witosławskiego, który przygotowywał je w współpracy z kościołem węgierskim.

Zarówno Sławik, jak i Antall objęli opieką także dzieci żydowskie, umieszczając je w szkołach i sierocińcach To właśnie oni wpadli na pomysł założenia w małym miasteczku Vác nad Dunajem Sierocińca dla Dzieci Polskich Oficerów, który faktycznie był schronieniem dla ok. 100 sierot żydowskich, różnymi drogami i sposobami trafiających na Węgry z ostatnią falą około 5 tysięcy żydowskich uciekinierów, pochodzących przede wszystkim z południowej Polski.

Dzieci wyposażono w fałszywe dokumenty, nauczono je podstawowych modlitw w języku polskim. W każdą niedzielę na mszę do kościoła ostentacyjne prowadził je znaleziony przez Sławika polski ksiądz Bucharczyk. W sierocińcu był oficjalnie nauczyciel religii katolickiej, czyli mgr Władysław Bratkowski, który tak naprawdę nazywał się Itzak Bretler.

To on uczył dzieci Starego Testamentu, by nie zapomniały o swoich korzeniach. Kiedy w małym Vácu mieszkańcy zaczęli szeptać, że te sieroty po polskich oficerach jakoś dziwnie wyglądają, Sławik i Antall za pośrednictwem hr. Erzsebet Szapáry, jednej z najbardziej ustosunkowanych postaci ówczesnego Budapesztu, zorganizowali w sierocińcu oficjalną wizytę nuncjusza apostolskiego Angello Rotta, który pobłogosławił sieroty i mieszkańców miasta.

Plotki ucichły, ale zarówno Sławik jak i Antall nadal demonstracyjnie składali wizyty w sierocińcu, usypiając w ten sposób czujność hitlerowców i uspokajając mieszkańców. Przypomnijmy, że działo się to w czasach, gdy na Węgrzech obowiązywały już ustawy antyżydowskie. Dodajmy, że wszystkie dzieci z sierocińca zostały uratowane – nim Niemcy weszli na Węgry, dzięki Sławikowi, Antallowi i hrabinie Szapáry, zostały umieszczone w bezpiecznych miejscach, przede wszystkim na terenie Budapesztu.

Latem 1943 roku zyskał Sławik na kilka miesięcy cennego współpracownika, prawnika, absolwenta Uniwersytetu Jagiellońskiego dr. Henryka Zvi Zimmermanna, uciekiniera z obozu pracy Julag 3 w Bieżanowie, który po zgłoszeniu się w Komitecie Obywatelskim przemienił się w arystokratę angielskiego.

Zvi Zimmermann stał się łącznikiem Sławika z budapesztańskim środowiskiem żydowskim. Jak po latach wspominał, w Komitecie dostał biurko i pieczątkę Sławika i przyjmował żydowskich uciekinierów z Polski, a działo się to w czasach, gdy w wyniku nacisków hitlerowców i wspierających ich węgierskich ugrupowań faszystowskich na władzę w Budapeszcie zwiększał się nacisk.

Niemcy żądali ścisłego przestrzegania nakazu, że legalnie mogą przebywać w tym kraju tylko Polacy wyznania katolickiego. Tak więc akcję ratowania Żydów należało przyśpieszyć. To dzięki Sławikowi udało się wówczas m. in. wyprowadzić 200 osób z obozu w miejscowości Vamoszmikola, 30 młodych Żydów z obozu w Mohaczu nad Dunajem przerzucić do partyzantki jugosłowiańskiej, a kilkaset osób przerzucić do Rumunii. Tę ostatnią akcję koordynował Zimmermann, zaopatrzony przez Sławika w gryps do delegatury polskiej w Rumunii z prośbą o wsparcie uciekinierów.

W jerozolimskim Yad Vashem znajduje się pięć tysięcy udokumentowanych oświadczeń Żydów polskich, że Henryk Sławik uratował im życie w czasie Zagłady. Wojnę przeżył też dzięki Sławikowi dr Henryk Zvi Zimmermann, który po wojnie był w Izraelu członkiem Rady Miejskiej Hajfy, a następnie jej burmistrzem, później w latach 1959-1973 był posłem do Knesetu, jego wiceprzewodniczącym, a w latach 1978-1983 ambasadorem Izraela w Nowej Zelandii, działaczem Instytutu Yad Vashem. W wydanej w 1997 roku w Krakowie książce Przeżyłem, pamiętam, świadczę napisał, że tych, których ocalił Sławik, było znacznie więcej, że mogło ich być kilkanaście tysięcy.

Kiedy w marcu 1944 roku niemieckie dywizje błyskawicznie opanowały Węgry, aresztowano większość pracowników Komitetu Obywatelskiego, polskich księży, nauczycieli, lekarzy, aresztowano też wielu Węgrów. Henryk Sławik, mimo że wcześniej został uprzedzony o mającym nastąpić wkroczeniu Niemców i mimo iż posiadał paszporty szwajcarskie dla siebie, żony i córki, które to w 1943 roku zdołały się przedostać na Węgry, zdecydował się pozostać na miejscu i chronić powierzonych jego opiece Polaków.

Poszukiwany przez gestapo ukrywał się przez prawie trzy miesiące. W czerwcu 1944 roku aresztowano jego żonę, która trafiła do obozu w Ravensbrük. Córce Krystynie udało się uciec. Sławika gestapo aresztowało 16 lipca. Zdradził go Polak, maturzysta z liceum w Balatonboglár, konfident policji. Aresztowano także Józsefa Antalla. O roli Sławika w niesieniu pomocy Żydom i przerzucaniu żołnierzy polskich do Francji i na Bliski Wschód hitlerowcy dobrze wiedzieli.

Torturami chcieli jednak wymusić od niego zeznania, obciążające tymi zarzutami także Antalla. W czasie przesłuchań dwukrotnie doszło do konfrontacji. Skatowany Sławik Antalla nie zdradził, całą winę biorąc na siebie. Antall w 1969 roku wspominał: „Mnie wyprowadzono, Sławika dalej torturowano. Doszło do ponownej konfrontacji. Sławik nadal zaprzeczał, żebym miał z tym coś wspólnego, powiedział tak: pan Antall wyłącznie zajmował się opieką społeczną”.

Antall pisał też o tym, jak zdołał podziękować Sławikowi w więźniarce, wywożącej obu z budapesztańskiej siedziby gestapo: „W ciemności odszukałem jego rękę, dotknąłem i powiedziałem: dziękuję”. Sławik odpowiedział krótko: „Tak płaci Polska…”. Antalla wypuszczono, ale do końca wojny się ukrywał. Henryk Sławik 25 lub 26 sierpnia został rozstrzelany w obozie w Mauthausen.

Po zakończeniu wojny, gdy pamięć o Henryku Sławiku była jeszcze na Śląsku żywa, jedną z ulic Katowic nazwano jego imieniem. Nazwa ta przetrwała jednak tylko trzy dni i ulicę szybko przemianowano na Zabrską. O Sławiku można było przeczytać w wydanej w 1976 roku Encyklopedii powszechnej, ale na tym się skończyło. Przez niemal pół wieku ten bohaterski człowiek był skazany na zapomnienie.

Od śmierci cywilnej uratował go wspominany już Henryk Zvi Zimmermann, który po długich poszukiwaniach odnalazł w 1988 roku jego rodzinę. To przede wszystkim on przyczynił się do przyznania Sławikowi Medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, przybliżył jego postać w książce Przeżyłem, pamiętam, świadczę, a potem ten uparty 88-letni Żyd zainspirował Grzegorza Łubczyka, byłego ambasadora RP na Węgrzech, do napisania dwu książek o bohaterze Polski, Węgier i Izraela: Polski Wallenberg (2003) i Henryk Sławik. Wielki zapomniany bohater trzech narodów (2008). Łubczyk wspólnie z Markiem Madisem jest też autorem filmu dokumentalnego Henryk Sławik, Polski Wallenberg. Postać Sławika popularyzuje także Elżbieta Isakiewicz w książce Czerwony ołówek (2003).

W sierpniu 2004 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski nadał pośmiertnie Henrykowi Sławikowi Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, a prezydent Lech Kaczyński, na wniosek powstałego w Katowicach w 2008 roku stowarzyszenia „Henryk Sławik – Pamięć i Dzieło”, Order Orła Białego.

Danuta Meyza-Marušiak

MP 9/2010